Strona główna » Archiwum dla luty 2014 » Strona 2

Miesiąc: luty 2014

Wieczorne listy do m.

AutoportretLubię takie wieczory, za swój klimat i to “coś” w głowie. Tu w domu i tam na północy Rosji. Łączy je jedno, coś co ciężko mi opisać i tylko muzyka potrafi to jakoś zakreślić, krąg ołówkiem po białej kartce papieru. Nie więcej, nie mniej. Połączenie fotografii i muzyki, do tego kilka słów. Ciąg ukrytych znaczeń, rozumianych tylko przez moją osobę, meandry myśli, drenaż energetyczny. Wędrówki w przeszłość i przyszłość, pełna barwnych, ostrych obrazów, miliona niedopowiedzeń, gęsiej skórki, a nawet stanu nagłego wybudzenia, pośród ciemnej nocy, wyrwanego ze snu. Noc jest wyrozumiała, szczera w swoim milczeniu.

Jest głęboka, ciemna noc,
Siedzę w łóżku a obok śpi ona

Czasem człowiek ot tak coś powie, że niby tego chce, zapomina własne słowa i potrzeby. Pewnego dnia to do człowieka wraca, spełniając jego ówczesne małe marzenia, czasem już nieaktualne i niechciane. Może lepiej czasem za/po-milczeć.

Dobranoc. Jestem zmęczony.

Wstawaj!

Zapach wiosny
Wybrałem się na pocztę. W powietrzu unosił się pierwszy zapach wiosny. To one przypominają nam o pewnych rzeczach, wspomnieniach, tak było i dziś. Pomyślałem sobie, że wrócę do domu inną drogą. Gdzieś miedzy budynkami, spokojnie i trochę nieznanie, chociaż byłem tam kilka razy. Takie przedwiośnie z tymi zapachami i delikatną zapowiedzią ciepła, wydobywa pewną ciekawość i nadzieję na lepsze “coś”, chociaż wewnętrznie wiem co. Z tymi marzeniami to jest dosyć dziwnie, ale to one (co pewnie tu wiele razy pisałem) dają siłę. Czuje się jak jakiś skoczek narciarski. Rok temu siedziałem na belce, czerwone, zielone światło, zjazd. Dziś czuję, że powoli dojeżdżam do progu tej skoczni, za chwilę będę leciał bo i do tego się szykuję. Lot będzie na medal (chociaż Soczi nie oglądam, już nie mogę), ale do lądowania jeszcze sporo czasu minie.

Zachodzi słońce, a ja gdzieś wklejam się między książki, puste, czyste kartki, czekające aż je wypełnię, trochę z nadzieją, ale i obrzydzeniem. Uszy wklejone też w telewizor, słuchające co tam za naszą wschodnią granicą, która od zawsze była mi bliska. Zaczynam pewne rzeczy rozumieć i doceniać, chociaż to i tak wszystko iście platonicznie z relacją “live”.

Właściwie nie mogłem sobie odmówić całego albumu, a w szczególności: Jessie Ware – Running, do tego dorzucam kilka innych kawałków i rozpływam się z zamkniętymi oczami na moim fotelu.

Never give up!