Miesiąc: marzec 2014
Mea Szearim przed szabatem
Mała żydowska dzielnica w Jerozolimie. I tuż obok wcześniej wspomnianej ściany płaczu, miejsce które warto zobaczyć. Koloryt, egzotyka, wehikuł czasu, skrajna religijność, zacofanie, klimat, atmosfera, zaskoczenie. To tylko kilka słów które sensownie mogą opisać to małe miejsce w którym aparat nie jest mile widziany.
Moje pierwsze wrażenia opisałem tutaj “Mea Shearim“: Wygodne buty. Długie czarne spodnie. Ciemna koszulka. Koszula z długim rękawem. Okulary w plecaku. Gdzieś w bramie Kasia zakłada czarną, smutną jak noc spódnicę. Nad wejściem wisi informacja, że nie jest to miejsce turystyczne, że najlepiej by było gdyby ludzie dali im święty spokój, nie mówiąc o ubraniu w jakim nie można wejść. Chodzi oczywiście o dzielnicę (jeśli to tak można nazwać) Jerozolimy gdzie mieszkają ultra ortodoksyjni Żydzi, którzy nie uznają państwa Izrael, a jedynym zajęciem mężczyzn jest modlitwa. Szczególnie za tych którzy im dają pieniądze na życie, zza oceanu. Wydaje się, że czas tu się zatrzymał. Co krok przemyka jakiś Żyd w czarnym kapeluszu i ogromnymi pejsami. Ciągnie za rękę syna. On też ma pejsy, ale do pasa. Prawdę mówiąc nie mam śmiałości by fotografować, bo wiem, że mieszkańcy tego nie lubią. Jak by nie patrzeć, nikt nie lubi obcych butów w swoim domu. W powietrzu unosi się zapach popcornu, przemieszany ze smrodem biednych miejsc i śmietników. Wszyscy gdzieś biegną. Za kilka godzin szabat i wszystkie sklepy będą zamknięte. Kobiety ubrane skromnie i chyba przez to obdarte z pewnej kobiecości. Każda w ciąży, a ta u której brzucha nie widać, pcha wózek. Małe dziewczyny też pchają wózki, puste jak by już za młodych lat uczyły się tego do czego są. W zasadzie wózki są wszędzie. Widok tego wszystkiego jest dziwny do opisania. Z jednej strony coś fascynującego, z drugiej strony pokazuje jak religia i jej fanatyczność zmienia życie. I to mnie przeraża.
Dobrze mieć czasem wybór.
Jerozolima – Ściana Płaczu
Nim dotarliśmy do Jerozolimy, odwiedziliśmy Masadę. To jedno z najważniejszych miejsc dla mieszkańców Izraela, ale do tego miejsca jeszcze wrócę. Podróż spod Masady do Jerozolimy trwała około 2 godzin. Pod dworcem w Jerozolimie nie mogliśmy znaleźć autobusu, który miał nas dowieźć do naszego hostelu, więc poszliśmy na piechotę. Miasto było ciepłe, wszędzie małe sklepiki, mnóstwo ludzi i kompletnie nowych krajobrazów. W drodze do hostelu zatrzymaliśmy się na wege kebaba, który wchłonęliśmy jak wilki. Nim jednak zjedliśmy go, trzeba było wejść na stare miasto Jerozolimy i wąskimi korytarzami dojść do celu. Nie powiem, ale zrobiło to już na mnie sporo wrażenie, mimo że było już ciemno. Ta część miasta powoli szykowała się do snu, a my wyruszyliśmy w teren.
Pierwszym przystankiem, który musiałem zobaczyć to ściana płaczu (wikipedia) i tam właśnie się udaliśmy. W zasadzie Jerozolima kojarzyła mi się tylko z tą ścianą. Oglądanie znanych miejsc jest miłe, jak zdobywanie kolejnych oznak czy wpinek (w moim wypadku magnesików na lodówkę). Droga wiodła znów przez labirynt korytarzy, tuneli, schodków, zakamarków. Nigdy nie byłem w podobnym miejscu więc miałem sporo frajdy. Gdzieś po minięciu kilku podwórek i placyków byliśmy pod ścianą płaczu. Podzielona na dwa sektory. Męski i damski. Ten drugi mniejszy, cichy, mało ciekawy. Męski? Duży, głośny i tam się udałem z białym nakryciem głowy, charakterystyczny dla tego typu wiary.
Miejsce niesamowite, chociaż jak to bywa w telewizji, wszystko wydaje się większe, chociaż małe nie było. Zmęczony, przechadzałem się między modlącymi i kiwającymi się Żydami. Co ciekawe gdyby nagle tak zaczęła się modlić (w swoim sektorze) jakaś kobieta mogła by zostać nawet aresztowana!
Jerozolima robiła się chłodna i ciemna, a my rozgościliśmy się w naszym pokoju, w grubych murach starego miasta.