Miesiąc: maj 2015
Książka tytułu nie pamiętam
Jezioro Turawskie na kilkanaście minut. Uwielbiam to miejsce. Wracać i delektować się nim. Nawet chętnie bym tam zamieszkał…
Kiedyś, nawet nie pamiętam kiedy dorwałem jakąś książkę. Takiej której tytułu nie pamiętam, ale dotyczyła jakiegoś polskiego artysty. Książka biograficzna i chyba nawet nie skończyłem jej czytać. Mniejsza o większość. W każdym razie był tam rozdział o jego młodości, latach studenckich. Pamiętam, że nie dostał się do szkoły filmowej w Łodzi i studiował w innym mieście, a potem jednak wrócił do Łodzi i skończył filmówkę. Ja wtedy pomyślałem sobie, że też tak chce. Dziś więcej jak 10 lat od chwili kiedy trzymałem ową książkę stwierdzam, że nasze drobi były podobne. Nawet śmieje się do siebie, że właśnie pisze się kolejny rozdział mojej książki, która pewnie w takiej formie nigdy nie powstanie bo zwyczajnie nie była by ciekawa, ale…ostatnio więcej filmuję jak fotografuję i to mnie zastanawia. Czy taka droga jest rzeczą naturalną?
Jeden z dwóch spotów promujących konkurs fotograficzny Empiku (tutaj jest drugi)
Ostatni czas jest wyjątkowo aktywny. Sporo pracuję nad swoimi rzeczami, a także nad tymi które powodują, że moje życie jest ciekawe, aktywne, pracowite i stwierdzam sam sobie, że nie mam czasu na marnowanie czasu, chociaż trochę bym chciał. Uskarżam się sobie sam, że doba to mało, że gdyby tak była o 12 godzin dłuższa to w końcu miałbym czas coś zrobić więcej, niestety człowiek jest taki, że czasem fizycznie nie da rady. Czuje, że to takie intro do czegoś dużego.
Na początku maja miałem sen (śmieje się z tego!) w którym na jakiejś imprezie łapię Anję Rubik (gdzie mi do mody!) i proszę ją o selfie ze mną…kilka dni później bo niespełna tydzień, miałem takie zdjęcie w swoim telefonie gdzie spotkałem ją na gali kończącej festiwal filmowy w Krakowie. Gdyby nie sen nie chciałbym takiego zdjęcia bo Rubik nie jest moim klimatem, ale musiałem to zrobić i o tym napisać bo mnie ta sytuacja śmieszy i cieszy :)
A niebawem dalej będę kontynuował wrzucanie i pisanie o podróży do Chinach…
Hong Kong 01
Wydaje mi się patrząc na całą podróż, Hong Kong to jedyne miejsce na całej trasie w którym mógłbym żyć gdyby mi kazano. Połączenie nutki brytyjskiej z nutką chińską. Dziś z przewagą 85% tego drugiego. Podczas wyjazdu opublikowałem jeden tekst na blogu:
Ciężko oddychać. Cieżko tak samo pisać. Od kilku dni mieszkam w Hong Kongu. To miasto mnie przeraża i fascynuje. Chociaż bardziej to pierwsze. Każda nacja daży do jakiego raju. Hong Kong nim dla mnie nie jest. Szczególnie to widać z perspektywy pokoju w którym mieszkam. Na szczęście nie ma długo. Poprzedni pokój nie miał okna. Na początku szok. Ten nowy ma okno. Widok jednak taki o którym człowiek chciałby jak najszybciej zapomnieć. O tym miejscu w którym mieszkam podobno nawet powstał film. 120 rożnych nacji. Moze to sie wydać dziwne ale to miasto wysysa ze mnie moja energię. A moze tak zwyczajnie przebiega proces aklimatyzacji do kultury która tak bardzo różni sie od tego co mamy za oknem. Nie wiem.
Próba sił. Próba siebie samego.
Pierwsze cztery noce spędziliśmy przy głównej ulicy półwyspu Kowloon w pokoju bez okna. Wyobrażacie sobie jak to jest? Kiedy tylko człowiek wstaje nie wie czy jest noc czy dzień. Wielkość pokoju to tylko 5 metrów kwadratowych. Długość łóżka jest taka, że kiedy dotykam głową ściany moje stopy całą swoją długością dotykają ściany. Klaustrofobiczne. Na jednej ze ścian wisi telewizor. Wśród chińskich kanałów są te anglojęzyczne. Dopiero później tak bardzo to docenię. W pokoju jest duszno, a wilgotność powietrza dochodzi do 90%. Wyobraźcie sobie suszenie swojego prania. Miejscowi radzą sobie w ten sposób, że ubrania zwyczajnie wiszą na zewnątrz budynku. O balkonach zapomnijcie. Tutaj coś takiego nie istnieje.
Hong Kong podczas życia w Polsce był dla mnie jakimś połączeniem wysokich budynków i filmów z Jackie Chanem. To wszystko. Aha jeszcze znany widok z telewizji. Tak czasem kojarzą się takie wielkie i znane miejsca. Rzeczywistość potrafi zaskoczyć, ale dopiero po powrocie do domu, potrafię ocenić, oszacować, wyrazić swoje zdanie. To trochę tak jak by ktoś przeczytał książkę do połowy i ją ocenił. Nie da się tak. Wydaje mi się, że 7 długich dni w Hong Kongu to wystarczający czas by poczuć to miasto, a podróżując metrem z wyspy na półwysep do jednej z dzielnic tego miejsca, można poczuć życie miejscowych ludzi. Tutaj wniosek jest jeden. Doceniam przestrzeń w jakiej żyję i jej wielkość.
Krążąc po mieście można spotkać wielu białych turystów i co ciekawe, dopiero po 27 dniach napotkałem naszych z Polski. Dziwne to uczucie. W każdym razie HK to szalenie klimatyczne miasto, które mnie osobiście fascynuje budynkami mieszkalnymi. O tym jeszcze będzie wpis bo nie ukrywam, ale to właśnie blokowiska skłoniły mnie i Kasię do tego by przylecieć właśnie tutaj do tego przeludnionego miasta o pięknej bujnej naturze. Ogólnie mimo swoich wad i zalet, chyba po powrocie mam zapis w głowie jedynie dobrych rzeczy, chociaż od powrotu do Polski (dziś) minęło prawie 3 tygodnie.
Ciekawą i dosyć pomocną rzeczą w szukaniu wszelakiej maści inspiracji jest…Instagram. To dzięki niemu wcześniej wyszukaliśmy miejsca gdzie chcielibyśmy zrobić zdjęcia. Dzięki geotagom była to wręcz formalność. Dopiero na miejscu korzystając z Internetu zacząłem czytać o rzeczach które mnie poruszyły. Internet, a szczególnie jego prędkość to chyba był największy plus noclegu, który jak pisałem jest mały i drogi. Pod tym względem to miasto nie jest tanie. Reszta ceny ciutkę większe jak u nas, transport jednak wychodzi znacznie drożej jak w Warszawie. Dla przykładu przejazd dwóch stacji z półwyspu (Kowloon) na wyspę (Hong Kong) to koszt około 6/7pln. Przepłynięcie tego promem to koszt 1pln.
W następnym wpisie opiszę o samych przygotowaniach do wyjazdu, problemach białego człowieka i kolejnym dniu w tym wielkim mieście. A może sami macie jakieś pytania?
W bonusie mój pierwszy epizod Zwykłych Rzeczy właśnie o i z Hong Kongu: