Czasami bywa właśnie tak, że zbieg różnych okoliczności, powoduje że człowiek wsiada w samolot i leci gdzieś, gdzie odnajdzie po części siebie. I tak też właśnie się dzieje.
Kiedy ostatni raz jechałem drugą linia metra w Warszawie, to na jednej z końcowych stacji widniał napis Terminus. Tuż nad nim napis Stacja końcowa. Ta nazwa ściśle wiąże się z jednym z wątków serialu The Walking Dead, gdzie w nadziei na lepsze życie, główni bohaterowie przez cały sezon, walcząc z zombiakami i wrogami docierają do celu. Ich stacja końcowa nie była rajem, a początkiem czegoś nowego. I tak też tego, zwyczajnie chciałbym się trzymać.
Zawsze przed długim lotem czuję jakąś wewnętrzną fascynację. Lubię ten cały lotniczy świat i jego całą otoczkę. W drodze do Waszyngtonu z 3 godzin pobytu w Londynie, zrobiło mi się 30 minut. Biegiem doleciałem na drugi samolot.
Po blisko 22 godzinach na nogach padłem, całkiem szczęśliwy w łóżku w stanie Wirginia. Czas poukładać sobie głowę. Nastał czas na mój Terminus.