Od czego by tu zacząć. Dosyć długo przed określeniem trasy zastanawialiśmy się jak przedostać się do Wenecji, gdzie mieliśmy samolot do Krakowa. Kombinowaliśmy przeogromnie, ale jednak wybór padł na trasę Genua – Mediolan – Wenecja. Czas zweryfikował nasze pomysły. Będąc Genui kupiliśmy bilet do Mediolanu. Od razu też wyszukaliśmy jakiś całkiem sensowny nocleg. Plan był ambitny bo chcieliśmy spędzić tylko jedną noc w Mediolanie, a potem zrobić sobie 48h bez snu. Wygoda i już zmęczenie intensywnością podróży (miły stan choć…) zadecydowały o zostaniu na następną noc w tym jak, że modnym mieście.
Nasz pierwszy nocleg mieścił się szalenie blisko dworca, który wewnątrz był okupowany przez pasażerów, a na placu przed, przez czarnoskórych imigrantów ekonomicznych. Ten plac powróci w innym wpisie. Bardzo lubię otwierać hotelowe drzwi i odkrywać ich pokoje. Im ładniej tym uśmiech na mojej buzi większy. Oczywiście są też takie miejsca, gdzie im gorzej tym lepiej, ale tutaj było tak jak powinno być. Przed hotelem był znak informujący, że we wtorki i czwartki nie wolno parkować rano. I to była zapowiedź następnego dnia. Od bladego świtu rozstawiał się tam cholerny bazar! Koniec snu, koniec marzeń sennych. Cały blady świt przesiedziałem na tarasie z którego obserwowałem jak setka straganów w huku stawia się do pionu. Zresztą Włochy kojarzą mi się z hałasem, a niestety moje magiczne zatyczki zostawiałem w Polsce. Oj strasznie byłem zły. Nie ma nic gorsze jak wygodne łóżko od którego musisz się oderwać…tu, tam, w domu. Nie ma znaczenia…
Rano też musieliśmy opuścić to urokliwe miejsce, nasz następny hotel mieścił się jakieś 8 minut spaceru. Co ciekawe była to już dzielnica afrykańsko-azjatycka. Pokoik skromny. Można by powiedzieć, ze im dalej w las tym nasze noclegi były biedniejsze (chociaż cena rosnąca). Ważne że była łazienka i duże łóżko. Widok z okna też budził wiele emocji.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ