Strona główna » Archiwum dla grudzień 2018

Miesiąc: grudzień 2018

Szkodra (część pierwsza)


Autobus odjechał. Następny będzie za trzy godziny. Na lokalnym dworcu autobusowym jakieś zamieszanie. Tak nam się tylko zdawało. Wszystko wypełnione zapachami świeżych bananów. Jeden z kierowców tłumaczy, że autobus do Szkodry będzie po godzinie trzynastej. O tej samej godzinie będzie także pociąg, jeden z nielicznych w tym kraju. Kolejny kierowca małego busika pyta raz jeszcze gdzie chcemy jechać. Na początku wstukał w swój kalkulator cenę z kosmosu, po telefonicznej negocjacji z jego kolegą w języku angielskim, cena spadła diametralnie. Kierowca nawet nie był zadowolony, że tamten zaproponował cenę poniżej minimum. Plus dla nas. Kiedy tylko autobus wypełnił się pasażerami, kierowca przekręcił kluczyk w stacyjce i kaput. Po blisko trzech kwadransach reanimacji trupa udało się ruszyć w trasę. Do Szkodry nie jest daleko jak na polskie drogi, ale w Albanii wszędzie jest daleko. Okazało się, że gdzieś w trasie kierowca nas wysadził i wsadził do innego samochodu. Tutaj w radio sączyła się skoczna muzyka. Kierowca czekał aż znów zapełni się siedzenia. Było już czuć zmianę pogody. Robiło się chłodno.

Wiedzieliśmy kiedy przyjechać. W Szkodrze odbywał się mecz Albania – Szkocja. Jak się okazało po poprawnej rezerwacji noclegu, pocałowaliśmy klamkę. Recepcjonista wzruszał tylko ramionami, ale dosłownie za chwilę zjawił się właściciel małego hoteliku, który szybko załagodził sytuację i zawiózł nas do hotelu obok. To takie miejsce noclegowe dla księży. Dostaliśmy banany i właściciel zaproponował nam, że następnego dnia zawiezie nas gdzie chcemy i pokaże nam okolice. Nie skorzystaliśmy z tego, ale bardzo miło z jego strony.

Fajnie było patrzeć na szkockich kibiców. Tu albańska grupa przechadzała się główną uliczką ichniejszego centrum chociaż lepiej określić to mianem starówki, a potem kibice ze Szkocji. Postanowiliśmy gdzieś schować się na jakiś obiadek, padło na nieśmiertelną pizzę.

Albania przegrała mecz. W pokoju było chłodno.

Durrës

Podróż z Tirany do Durres to idealny przykład na to jak działa transport w Albanii. Oczywiście ten międzymiastowy. Do Durres można dostać się na trzy sposoby. Zacznę od najmniej ekonomicznego czyli taksówką. Potem mamy autobus, a na szarym końcu pociąg. Generalnie sieć połączeń kolejowych w Albanii jest mizerna. Pociągi są w opłakanym stanie, ale są najtańsze. Kursują rzadko i ten rodzaj transportu sobie odpuściliśmy. W zależności od kierunku w jakim chcemy się przemieszczać, jesteśmy zmuszeni do wybrania odpowiedniego dworca w różnych częściach miasta. Dworzec autobusowy na północ leży na tej samej ulicy co dworzec autobusowy dla zachodnich kierunków.

Cel podróży każdego autobusu widnieje na jego froncie. Wsiadamy, zajmujemy miejsce i czekamy. Autobusy nie mają stałych rozkładów jazdy. Autobus odjeżdżają wtedy kiedy zbierze się odpowiednia ilość pasażerów. Zazwyczaj jak większość siedzeń będzie zajęta. Jest to w pewien sposób bardzo mądre podejście, ale dzięki temu nie mamy pewności kiedy odjedziemy.

Generalnie dworzec autobusowy wyglądał jak mały parking z dużymi autokarami, które mocno lawirowały by wydostać się z dworca. Wyglądało to jak wkładanie dużych drewnianych klocków do małego pudełka. Podróż sama w sobie było zwykła.

Durres to spore miasto jak na Albanię. Port, plaże, hotele, domy mieszkalne i promenada wypełniona całym dziadowskim asortymentem rozrywkowo-usługowo-spożywczym. Z jadącego autobusu miejskiego można było podziwiać morze i szereg dziwnych budynków.

Nasze miejsce na dwie noce zarezerwowaliśmy sobie będą jeszcze w Polsce. Ponownie było to mieszkanie. Koniecznie z pralką ponieważ nasz bagaż był ograniczony i trzeba było odświeżyć tkaniny. Z kanapy w dużym pokoju był widok na plaże i morze. Wszystko w odległości dosłownie kilku metrów. Do tego piękny zachód słońca, który rozświetlał port.

Okolica naszego lokalu zasługuje na kilka słów. Było tak fajnie pusto. Długa ulica, równoległa do linii brzegu. Jakieś półczynne knajpki, głośnik z muzyką na pustej plaży. Obok zwykłe bloki mieszkalne w stylu początku nowej ery lat 2000. Trochę już bijące slamsami, a pod nimi trzy kopułki. Trzy bunkry, czopki betonowe.

Bunkry to część Albanii. I to bardzo ważna jej część. Enver Hodża, dyktator ze swoimi koszmarnymi snami w głowie, bał się ataku złych na jego kraj i zainspirowany wojną w Wietnamie, nakazał budowę małych bunkrów na terenie całego kraju. Jedne dane mówią, że tych czopków jest blisko pół miliona, inne mówią aż o 800 tysiącach. Do tych już nie dało się wejść bo były zasypane śmieciami i piaskiem. W takim bunkrze może od biedy wejść kilka osób, ale nie będzie to komfortowe. Jadąc autobusem można było też na horyzoncie zobaczyć większe bunkry. Najbardziej ciekawe są te w Tiranie, które należały do władzy. Podziemne, przeciwatomowe.

Wieczorem w telewizji leciał jakiś stary film o młodych pilotach odrzutowych samolotów. Dobry klimat.

Tirana. Stolica w cieniu Hodży.















Jak to ugryźć? Takie miałem myśli przed podróżą do Albanii, przed wybraniem jej jako cel podróży. Nie będę ukrywał, że Albania była czarną dziurą na mojej mapie świadomości. Wiedziałem gdzie leży, jaka jest jej stolica, że są jakieś bunkry, ale nie wiedziałem dlaczego i żyłem w przekonaniu, że Albania była częścią Jugosławii. Nie była.

Tuż po zakupie biletu na lot Budapeszt – Tirana od razu trafił w moje ręce przewodnik po tym kraju. To taka książka, która czasem nie pomoże, ale staje się Twoim przyjacielem w podróży. Czymś co zawsze będzie przy Tobie. Po każdej podróży taki przewodnik to element wspomnień, zaryzykuję i powiem, że równie mocny co fotografie.

Kolejnym ważnym elementem był zakup książki Małgorzaty Rejmer – Błoto słodsze niż miód. Ta książka stała się podczas tej podróży bardzo ważnym fundamentem, który rozjaśnił mi z czym to się je, albo na co to położyć by to zjeść lub spróbować. Po wielu małych i większych podróżach oduczyłem się próby zrozumienia. Dlaczego tak się dzieje, po co etc. To nie ma sensu. Zrozumienie Albanii chyba zajęłoby zbyt wiele czasu, a współczesność krok po kroku wypiera przeszłość, która dla Albanii nie miała żaden litości. I o tym jest ta książka. Zatem jeśli planujecie się wybrać właśnie do Albanii to polecam ją każdemu.

W Internecie można było przed wyjazdem wyczytać wiele ciekawych informacji i dużo też sprzecznych danych, które powodowały lekki niepokój. Głównie związany z transportem.

Po wylądowaniu w Tiranie gdzie przywitało nas ciepło, ruszyliśmy autobusikiem do centrum miasta. Tuż obok głównej poczty czekał na nas właściciel naszego tymczasowego mieszkania. Młody, sympatyczny człowiek z zegarkiem przyszłości. Takim co nam zmierzy tętno, sprawdza pocztę i ilość kroków. Tu też nie będę owijał w bawełnę, że jestem zwolennikiem tych zegarków których może nie trzeba nakręcać, ale można poczuć jak wskazówka lekko przeskakuje co sekundę. Mieszkanie było ładne, nowe, czyste, pachnące dobrą energią. Jego fasada była zaprzeczeniem wnętrza.

Tirana nie jest dużym miastem, a jego zwiedzanie można ograniczyć do samego centrum. Nawet jeden pełny dzień w zupełności pozwoli nam nacieszyć się tym co najważniejsze.

Głównym punktem odniesienia jest Plac Skanderbega. Podczas naszego pobytu montowali stragany i choinkę. Na placu znajduje się Narodowy Teatr Opery i Baletu, Biblioteka Narodowa i pomnik narodowego bohatera – Grzegorza Skandeberga. Do tego ogromna mozaika na budynku Narodowego Muzeum Historycznego, która najbardziej mnie zaciekawiła. Dlaczego? Mozaika według projektu Josifa Droboniku zajmuje powierzchnię 400 m.kw. i przedstawia trzynaście postaci Albańczyków z różnych okresów ich historii. To zaczątek do tego całego fundamentu jaki wyniosłem z książki.

Na tym placu przez wiele lat stał pomnik Józefa Stalina, a do 1991 roku Envera Hodży. Albańskiego dyktatora, który od 1945 do 1985 roku trzymał kraj stalową pięścią za gardła jego mieszkańców. To on zrobił tutaj Związek Radziecki plus Korea Północna w jednym. Człowiek który opętany przez swoje paranoje, odciął Albanię od reszty świata. Od blisko 30 lat Albania wraca na mapę Europy, ale ta droga będzie długa i ciężko mi powiedzieć po tym krótkim pobycie w jaką stronę to pójdzie. Tak jak to bywa w krajach z dyktaturami na czele, że gdzieś tam w sercach ludzi starej daty, zawsze będzie grała pieśń tęsknoty za ciężką ręką Hodży. Dziś można kupić z nim kubek do picia czaju czy magnesik. Można też śmiało przekroczyć brudny strumyk i wejść w dzielnicę Bloku, gdzie w środku znajduje się za niskim płotem jego była rezydencja. W czasach jego władzy zwykły śmiertelnik nie miał prawa się nawet zbliżyć do granicy tej dzielnicy.

Charakterystyczną widokówką Tirany jest też piramida z betonu. Pamiętam jak Mama pokazała mi kilka lat temu jej fotografię tuż po powrocie z wycieczki po Albanii. I to mnie zaciekawiło. Piramida to budynek piękny i brzydki, jak wszystko co brutalne i betonowe. Wybudowana już po śmierci Hodży. Miała być jego muzeum. Jednym z projektantów była jego córka. Niestety po 30 latach od udostępnienia (podobno kosztowało to fortunę) zwyczajnie niszczeje i są plany by to zburzyć.

Na rogu ulicy tuż pod naszym “domem” znajdował się Fast Food Albania, który rozpieszczał mnie kulinarnie przez wszystkie dni pobytu w tym mieście. Generalnie Albania jest krajem o cenach podobnych do naszych, chociaż większość rzeczy jest tańszych co czyni ten kraj atrakcyjnym dla turystów bardziej świadomych, takich którzy lubią podróżować i nie boją się, że nie wszystko się uda tak jak trzeba. Takich którzy lubią wkładać większy wysiłek w swoją podróż.

Albańczycy kochają trzy rzeczy (oczywiście te, które od razu da się zauważyć). Pierwsza z nich to samochody marki Mercedes. Ciekawostką jest to, że dopiero od blisko niecałych trzech dekad zwykli ludzie mogą mieć tu samochody! Dlaczego Mercedes? Bo to niemieckie auto, które jest według nich niezniszczalne, a to jest ważne gdzie w kraju nie ma dobrych dróg. Drugą rzeczą są włoskie produkty. Nawet język albański ma coś z włoskiego. Są nawet sklepy gdzie półki są wypełnione produktami z Włoch. Małe biura podróży oferują połączania tylko do Włoch. Trzecią rzeczą są ekskluzywne marki. Prawie wszystkie kobiety mają torby od Louis Vuitton, Prada, Gucci czy Michael Kors. Można te produkty kupić dosłownie w każdym kiosku czy na bazarze. Wszystko lewe. Oczywiste, chociaż mrużąc oczy czuć w powietrzu ten dobrobyt.

Tirana leży niedaleko Skopje, które miałem okazję oglądać w zeszłym roku. Muszę powiedzieć, że te miasta mają podobny klimat. Połączenie smutku, chaosu i bałkańskiej dzikości co czyni to miasto dziwnie przyciągającym.

Naszym następnym punktem w podróży była nadmorska miejscowość Durrës, oddalona o jakieś 40 kilometrów od Tirany na zachód.