Strona główna » Archiwum dla maj 2021

Miesiąc: maj 2021

Uzbekistan: Nukus – Mizdarkhan – Moynaq (część 1)


Poranek. Przed hotelowym pokojem stoi moja walizka. Na plecach mam plecak. Zapakowany delikatnie tym co powinien mieć. Ostatni raz klasycznie zerkam czy czegoś nie zapomniałem.

To był kolejny dzień na który czekałem, a jeśli powiem, że prawie najważniejszy to nie będę mijał się z prawdą. Tak uważam. Chociaż absolutnie nie znaczy, że inne dni były gorsze, ale tu chwile były wyjątkowe w pewien sposób. Więc po zjedzonym śniadaniu, zdaniu hotelowego pokoju, wsiedliśmy w nasze auto i ruszyliśmy na północny-zachód. Dosyć szybko opuściliśmy Nukus, a naszym pierwszym przystankiem była nekropolia Mizdarkhan przy samej granicy z miastem Khodzheyli. Minęliśmy wielbłądy, a potem znak który ponownie informował mnie o bliskości Turkmenistanu. I nagle jak niby nic na horyzoncie pojawił się właśnie Mizdarkhan. Wzgórze z charakterystycznymi budowlami.

Nie jestem fanem cmentarzy, chociaż jak każde życie jest z nim związane. Od wielu lat cmentarze są dla mnie inne, a wszystko przez wydarzenie w życiu, kiedy mój pochowaliśmy Dziadka. Od tamtej pory unikam ich, chociaż te nie w Polsce są po prostu pozbawione, a raczej nie są obarczone emocjami. Egzotyka czy orient. Te muzułmańskie w szczególności. Przez niecałą godzinę spacerowaliśmy między grobami na wypalonej ziemii. Nad wszystkimi górowała dziwna trójkątna konstrukcja, która przypominała jakiś system wyciągania zawartości studni. I ten nieduży szczyt był celem pielgrzymów, gości odwiedzających cmentarz. Chwilę poobserwowałem ludzi i sam udałem się na jej szczyt. Z góry widok był równie ciekawy co z dołu. I to z góry dopiero było widać przestrzeń.

Mizdarkhan został założony blisko 2500 lat temu, a od 1700 lat służy jako nekropolia. Dopiero zagłębiając się w historię tego miejsca, wieża na wzgórzu zaczyna mieć inne znaczenie. Od tego jest właśnie moje podróżowanie po powrocie. Ta prosta konstrukcja to wieża ciszy. Pozostałość po cmentarzu zaratusztriańskim. W przeciwieństwie do muzułmanów, Zaratusztry (religia wywodzi się z Iranu) nie grzebali swoich zmarłych, ale raczej pozostawiali ciała na pożarcie przez ptaki drapieżne na szczycie płaskiej wieży zwanej dakhmą. I często niewiedza przed i w trakcie, nie pozwala nam na zrozumienie miejsca. I z góry obserwuję jak pielgrzymi układają kamienie na samym początku wzgórza.

Wśród milczących grobów stoi mały domek z białymi ścianami. Obok kręci się starszy mężczyzna. To stoi w słońcu to chowa się pod dachem. Jego skóra jak ta ziemia, jest wypalona słońcem. Kiedy poznaję jego imię (nie byłem w stanie zapamiętać imion moich chwilowych bohaterów, a nie zapisałem sobie, proszę mi to wybaczyć), zapraszam go na białą ścianę i fotografuję. Za chwilę znów jesteśmy pod autem, ale w drodze do auta fotografuję nagrobki, a raczej wyryte na nich twarze. Samochód zawraca i ruszamy na północ. Wskaźnik z paliwem sugeruje by mieć na uwadze uzupełnienie baku. I tak wjeżdżamy do małego miasteczka Kanlykul, które na mapach widnieje jako Leninabad. I tu miałem szalone wyobrażenie, że na środku jakiegoś placu stoi wielki Lenin w turbanie. Gdzie tam. Jak wjechaliśmy tak wyjechaliśmy. W naszym programie ekspresowego zwiedzania miasteczka nie było tam nic ciekawego uwagi.

Rozpoczęło się gorączkowe poszukiwanie stacji paliw na której będzie potrzebne nam paliwo AN-91(92) i właśnie to paliwo, w zasadzie za nas zadecydowało o przyszłym planie zwiedzania Karakałpacji. Jedna stacja, paliwa brak. Druga stacja – wygląda jak by od lat 80-tych nie sprzedawała paliwa. Trzecia stacja. I tu miły Pan oznajmił, że najbliższa stacja jest około 40 kilometrów za nami, znaczy się w Nukusie. W aucie pali się rezerwa, ale ta rezerwa której się unika. Może zostało nam 40, może 50 kilometrów zasięgu. Jest ratunek bo przy wjeździe na główną drogę widzieliśmy stacje. No tak. Stacja z metanem, benzynką, ale naszego nie ma. Motyla noga! Grzesiek zwolnił, klimatyzacja wyłączona. Radio i tak nie działało. I tak tracąc sporo cennego czasu i nerwów, ponownie wjechaliśmy do Nukusu, gdzie znalazła się stacja na której udało nam się zatankować do pełna. Pełny bak, pełna radość, portfel lżejszy o 500 tysięcy. I ponownie wskoczyliśmy na bardzo ładną trasę A381. Naszym celem dziś był Moynoq (Mujnak). Stolica Morza Aralskiego.

Kiedy minęliśmy z lewej strony miasteczko Qo‘ng‘irot (wymówcie to na głos), droga diametralnie siłę zmieniła. W zasadzie była to taka której się najbardziej obawialiśmy na całej trasie. Na szczęście ten ostatni odcinek z kiepską drogą (100 km) pokonaliśmy w niecałe dwie godziny. Im dalej tym cieplej. Krajobraz był już nam znany, ale emocje w mojej głowie rosły. Nie mogłem się doczekać. I tak po wjeździe do Moynaq’u po prawej stronie widoczny był pas startowy, a po lewej jedyna stacja paliw. Wyobrażałem sobie to miejsce jako totalną dziurę, ale moje zaskoczenie było tym większe, że okazało się iż to miejsce jest całkiem zadbane, normalne, a nawet są małe bloki mieszkalne. Nie wiem czemu miałem takie puste wyobrażenia. Wszystko prze oglądanie map zwykłych i satelitarnych. Tutaj starałem się też nie oglądać żadnych fotografii z tego miasta i było to dobre posunięcie.

Dojechaliśmy do celu. Na krawędzi wielkiego klifu ukazał się bezkres Morza. Bez wody.

Uzbekistan: Nukus (część 2)

Na ulicy Alakoza, jednej z większych arterii tego miasta, facet w nieznanym wieku, zbliżył się niepewnym krokiem do małego drzewa, wyjął instrument i zaczął oddawać mocz. Chwilę to trwało i mocz zaczął nawadniać malutkie wzniesienie, a także asfalt na którym stał. Jedną ręką trzymał się małego drzewka. Jedynego chyba w obrębie kilkunastu metrów. Obok niego na małym wzniesieniu stał policjant. Trzy metry od urynonauty. Policjant wyjął telefon i uwiecznił wykroczenie. Poczekał chwilę i kiedy facet jedną ręką zapinał rozporek, a drugą nawigował, policjant złapał urynowego przestępcę. I tak znaleźliśmy się na bazarze.

Taki powiedziałbym jak nasz o zapachu końca lat 90-tych. Nie było w nim nic na tyle poruszającego by coś mnie mocno zaskoczyło. Tu but, tam kilogramy mąki czy ryżu. Stoisko z torbami, proszkami i okularami. Między dachy pawilonów, wkradało się zachodzące słońce. Dopiero w drugiej części dnia po długiej podróży z Buchary, dotarliśmy do Nukusu. Dosyć spore to miasto liczące blisko 300 tyś mieszkańców. Do granicy z Turkmenistanem dosłownie chwila. Miasto dzieli prawie na pół kanał, którym można dostać się do Amu-darii. Drugiej, a może pierwszej rzeki Uzbekistanu.

Nukus jest stolicą Karakałpacji. Autonomiczna republika, która znajduje się na terenie Uzbekistanu. I chociaż samych Karakałpaków jest tu 1/3 to czują oni silną więź z miejscem, a także podkreślają swoją autonomiczność i odrębność językową. W socialmediach ostro podkreśląją, że Karakałpacja to nie Uzbekistan.  Mam wrażenie, że to taki bardziej radykalny Śląsk, gdzie opuszczenie granic Uzbekistanu nie wchodzi w grę ze względów ekonomicznych. W większości Karakałpacja jest sucha jak pieprz.

Fotograficzny zapis krótkiego spaceru przed zmrokiem. Tu bazar, za chwilę reklama drzwi, ogromnych bo im większe w bramie, im więcej zdobień tym większe bogactwo za jego progiem. Most na kanale. Czuje się tu jak w Groznym, chociaż nigdy w nim nie byłem. Jest i meczet. Podam nazwę jeśli kogoś on zainteresował Muhammad Imam Iyshan meshiti. Nadkanałowe bulwary, piękne niebo i ten zachód słońca. Za chwilę mijamy kładkę i jesteśmy po naszej stronie miasta. Przez ten czas fotografuję i rozmawiam z Mamą. Tu przejście dla pieszych. Na noc trzeba mieć trochę wody i może coś słodkiego. Ruszamy do lokalnego warzywniaka który znajduje się chyba najbliżej hotelu. Chyba najwyższego budynku w mieście. Jest tak wysoki, że widać z jego okien lotnisko. Widać też Turkmienistan, ale gołym okiem nie bardzo, więc trzeba sobie dorobić groźną i niedostępną granicę. Na bank jest tam portret Prezydenta. Gurbangula Berdimuhamedowa. No nic wchodzimy do sklepu. Po prawej towary spożywcze. Po lewej butik. Widzę za plecami czips krabowy. Mój ukochany. Odmawiam bo czips to zło największe. Opakowania do mnie mówią, krzyczą. Walczę. Kupiłem wodę i batona. Ekspedientka pyta czy my po angielsku. Mówię, że tak. Ona, że wie. Uśmiecha się. Płacimy. Wracamy do hotelu.

Każdy ma swój ogromny pokój. Nie pamiętam kiedy miałem taki duży tylko dla mnie. Widok na zachód i most nad kanałem. Odpalam telewizor. To moja tradycja. Skaczę po kanałach i trafiam na jakiś lokalny program. Koncert życzeń. Nic nie rozumiem, ale na ekranie pojawią się jakieś fotografie. Zwykłe codzienne chwile Karakałpaków. Obok telewizora, który do małych nie należał, małe biurko. Kładę na nich czyste kartki. Wyjmuję pióro i próbuję napisać kilka słów. Jestem zmęczony. Wymieniam ważne rzeczy w punktach. Po spisaniu dwóch dni czuję takie zmęczenie, że odpuszczam. Z żalem, ale nie miałem siły. Za plecami łóżko, które jak czipsy krabowe wołały mnie do swojego przeznaczenia. Jednak żal znowu. Wychodzę na balkon i cieszę się ciepłem. Miasto zasypia jak moja głowa.

Uzbekistan: Buchara – Nukus (część 1)

Jeśli napiszę, że byłem ciekawy tego dnia, a raczej tej części podróży to nie skłamię nic, a nic. Kolejnego dnia po trasie z Taszkientu do Buchary (600km), czekał nas odcinek do Nukusu (550km). I tutaj na uwagę zasługuje odcinek drogi który całkowicie znajduje się na pustyni Kyzył-kum. Przyznam, że nigdy nie byłem w miejscu gdzie w promieniu 100 km nie ma nic.

Na mapie po lewej stronie w kolorze czerwonym zaznaczyłem blisko 250 kilometrowy odcinek pustynny. Zastanawiałem się jak to wygląda, czy będą jakieś przystanki i co najważniejsze, co było także zagadką dla nas wszystkich, jak wygląda droga. Im lepsza tym oczywiste będzie, że dany odcinek pokonamy szybciej. Naszym autem nie można było jechać szybciej jak 120 km/h bo to wiązało się z karą finansową nałożoną przez wypożyczalnię. Auto miało GPS.

Po porannej pobudce i na prawdę fajnym i klimatycznym śniadaniu, zapakowaliśmy nasze bagaże i szczęśliwi ruszyliśmy w drogę. Tuż po opuszczeniu Buchary tankowanie i rura. Dosłownie.









Początkowy etap podróży to był drogowy dramat. Już z Polski dostałem informację w której otrzymałem dawkę współczucia. Nie byłem dobrze nastawiony, uwierzcie mi. I tak też ta droga się zaczęła. Koszmarna, chyba wybudowana w latach 60 może 70-tych ubiegłego wieku i wyglądająca tak jak gdyby od tamtych dni się rozpadała. Szybko odkryliśmy, że jazda poboczem, pełnym żwiru jest po pierwsze wygodniejsza i po drugie szybsza.

Kolejne kilometry od Buchary nie napawały radością. Droga wcale nie była lepsza, ale przyszłościowo będzie tu lepiej. Było doskonale widać remonty drogi A380, a raczej budowę nowej I tak chyba po 75 kilometrach telepania i walki z dziurami i poboczami, naszym oczom ukazała się rajska droga. Prawdziwy uzbecki autoban. Tempomat. 120. Nie do uwierzenia! I tak do końca odcinka można było jechać nowocześnie i szybko. Czyli szybciej będziemy u celu i będzie można coś jeszcze pozwiedzać. Przewodnik może nie napawał nadzieją na wielkie atrakcje w Nukusie, ale czy to miało wtedy jakieś znaczenie? Żadne.

Gdzieś na trasie pojawiła się oaza. Tu nadajnik GSM, stacja paliw, jadłodajnia i wielbłądy. Sztuczne. Motyw wielbłądów pojawia się tu często. Domniemam, że to pomnik jedwabnego szlaku, który prowadził przez sporą część Uzbekistanu. Do szlaku jeszcze będzie okazja wrócić.

Grzesiek siedział już przy stoliku, a Szymon szukał miejsc do zdjęć. Tu wielkie przyczepy TIR-ów w tym jedna z naczep z Polski. Raczej sama buda z Polski bo reszta lokalna. Miło zobaczyć coś po naszemu, wszędzie. Podczas podróży jeszcze kilka razy udało się wypatrzeć naczepy i budy z polskimi napisami. Dołączyłem do Grześka i ciężko nawet było rozmawiać bo głośne uzbeckie disco-polo wypełniało całą przestrzeń przed restauracją. Coś tam wciągnął, a ja za 1000 SUM-ów (40 groszy) skorzystałem z toalety. Kosmiczna dziura.

Ta oaza była pełna życia. Trochę jak izraelskie kibuce, gdzie na pustyni wyrasta malutka osada pełna zieleni i ludzi. Każdy taki punkt na trasie to okazja by spotkać ludzi, którzy mam wrażenie tam żyją, co więcej żyją życiem kierowców. Nie wiem czym Ci ludzie się zajmują. Część z nich jest w drodze, ale większość czerpie radość z obserwacji innych.

I ruszyliśmy dalej, czas i kilometry nas goniły. Tutaj na mapie to jakiś mały odcinek. Patrząc na mapę Polski to jak jechać z Warszawy do Olsztyna, chociaż w rzeczywistości z tej Warszawy dojechaliśmy do Szczecina. Jednak kiedy ma się cel, a jeszcze to jest w otoczeniu pustyni, wszystko ma inne wartości i przeliczniki. Szymon zasnął, a ja wyjąłem książkę. Trasa to jedyna czasem dla mnie okazja by coś poczytać. Na podróż zabrałem ze sobą książkę Talgata Jaissanbayeva – Słynne zbrodnie w ZSRR. 10 najgłośniejszych przestępstw w Związku Radzieckim. Polecam każdemu kogo interesuje kryminał i do tego ZSRR. Na szczególną uwagę zasługuje tu rozdział o Andriju Czikatile. Mordercy absolutnym. Znałem ową historię bo kiedyś oglądałem o nim dokument na Kryminalnej Rassiji, a jakiś czas temu był o tym podcast na Kryminatorium. Mimo, że wiedziałem co zrobił i jak to się skończyło to byłem przerażony. Tuż obok niego była podobna historia. Oczami wyobraźni widziałem te miejsca i zdarzenia. P r z e r a ż a j ą c e.

Między województwami (i nie tylko) stoją punkty kontrolne. Przez nas nazwane checkpointami, gdzie trzeba się zatrzymać, albo przejechać z prędkością 5 km/h. Na jednym więcej, na drugim mniej policjantów, którzy patrzą kogo by tu zatrzymać, machając pomarańczową czy czerwoną pałką. Nas nie zatrzymali. Ich celem były samochody przewożące towary. Każdy z policjantów miał specjalne urządzenie, które sczytywało radiowo jakieś informacje. Kiedyś takich punktów było w kraju o wiele więcej. Po przekroczeniu punktu znaleźliśmy się w Karakałpacji (Republika Karakałpacka) . Autonomicznej republice na terenie Uzbekistanu, której stolicą jest Nukus.

Kiedy tylko skończyła się piękna droga, która zamieniła się w znany nam mały tor przeszkód, po lewej stronie ukazało się ogromne rozlewisko Amur-dari. Na uwagę zasługuje tu jej drugi brzeg czyli Turkmenistan. Rzeka ma długość 1425 kilometrów. Płynie przez cztery państwa: Afganistan, Tadżykistan oraz co wyżej wymieniłem Turkmenistan i Uzbekistan. Swój bieg kończyła w Morzu Aralskim.






















Po 550 kilometrach, wcześniej niż planowaliśmy, dotarliśmy do Nukusu. Nocleg mieliśmy luksusowy i to był strzał w 10. Każdy z nas miał swój ogromny pokój. Na wysokim piętrze. Ja dostałem pokój z widokiem na zachód i kanał. Po lewej stronie na horyzoncie znowu ona. Granica z Turkmenistanem. Szybkie odświeżenie. Szybki obiadek i ruszyliśmy z Szymonem zwiedzać okolicę Hotelu Taszkient. I o tym w części drugiej, a także kilka słów o mieście.