Kto z Was czytał poprzednie wpisy, doskonale wie, że Chiwa na naszej mapie pojawiła się niespodziewanie. I dziękuję losowi, że tak właśnie się stało. Dla przypomnienia, plan „rozwaliła” nam stacja paliw, a raczej jej brak. Nasze auto potrzebowało tego paliwa najmocniejszego, a będą w Mujnaku, najbliższa jak się okazało na naszej trasie była w Nukusie, czyli wg mapy 200 km. Auto lubiło się napić więc nie mogliśmy ruszyć się dalej. Musiliśmy skrócić nasz wyjazd, a raczej zmienić miejsca które chcemy zobaczyć i dzięki temu na naszej liście pojawiła się właśnie Chiwa. I tu podziękowanie dla Julki, która podczas rozmowy właśnie poleciła to miasto. Całkiem przypadkiem, ale ja uważam, że w życiu przypadków nie ma.
Po pożegnaniu się z Morzem Aralskim Uzbekistan: Moynaq – Morze Aralskie (część 3) ruszyliśmy na południe. Mijając Nukus udało nam się zalać bak do pełna i ruszyliśmy dalej. Mieliśmy w głowie ten komfort, taką świadomość, że cały następny dzień spędzamy w jednym miejscu. Nigdzie nie musimy jeździć. Kiedy tylko dojechaliśmy na miejsce nie mogłem się, ja prosty człowiek z miasta, nadziwić w jakiej scenerii się znalazłem. Autentycznie nie będzie to przesadą, kolejną moją fantazją, ale poczułem się jak w jakimś Iraku czy Afganistanie. Nie pozostałem w tym odczuciu sam bo Szymon również czuł podobny klimat. Ogromny piaszczysty plac, wieża minaretu i ogromny mur za którym znajdowało się stare miasto Iczan Kala. Po prawej stronie opuszczone budynki, które były w trakcie wyburzania. Do tego ogrom słońca. To słońce jest nierozłącznym kompanem drogi.
Grzesiek zaklepał nam nocleg w „opuszczonym” minarecie, a w każdym razie tak to wyglądało. I to był najpiękniejsze miejsce w jakim spaliśmy na trasie całego pobytu. Wszystko co było w tle naszego hotelu to osiedla mieszkaniowe które chociaż do slumsów mają daleko to tak roboczo z Szymonem nazwaliśmy tę część miasta. Wieczorem postanowiliśmy tam ruszyć i zrobiliśmy to nie raz. Jak to bywa stare miasto gdziekolwiek się nie jest to przyciąga ludzi. Urokliwe stare budowle, mocno wykreowane przez religię ze szramami historii. Sama Chiwa była jednym z głównych ośrodków handlowych w VI-VII w. w regionie Azji Środkowej. W XVI w. Starałem się wyobrazić sobie jak mogło to wtedy wyglądać.
Uzbekistan to także jedzenie. Tłuste, mięsne, smażone. Tu przed wyjazdem postanowiłem sobie, że jeszcze poczekam z wprowadzeniem lub próbą ograniczenia jedzenia mięsa. Bo jak ograniczać jak to właśnie jedne z moich ulubionych pierożków pochodzą właśnie z tego kraju? Mowa o mantach, ale wiele innych potraw było warte spróbowania, chociaż nie ukrywam że jestem kulinarnym ignorantem.
Ostatnie zdjęcie które znajduje się w tym wpisie jest w pewien sposób wyjątkowe. W mojej głowie mam stos wymyślonych ujęć na które składają się oczywiście miejsca, wymyślone sytuacje. Tego jest ogrom i tak krok po kroczku gdzieś próbuję te moje wyobrażenia, wizje, marzenia czy pomysły, a także obrazy z moich snów, przetworzyć z myśli na realny obraz. Często są to obrazy którym jeszcze daleko do spełnienia moich wizji (o ograniczeniach można napisać wiele) to jednak samo fotografowanie czy sam proces „tu i teraz” bywa najważniejszy. Potem zdjęcie leci do szuflady, ale w mojej głowie jest jakieś poczucie spełnienia w większej czy mniejszej postaci. Mimo wszystko jest to bardzo przyjemne uczucie dla którego planowania wyjazdów nie ma końca. Mam jakieś takie przeczucie, że właśnie szukanie tych śladów wizji jest jakąś moją wewnętrzną misją. Jedni widzą swoją misję w swoich dzieciach, modlitwie, wybudowaniu domu, zdobyciu szczytu, a u mnie to wschodnia droga, która jak czuję, nie ma końca. I to jest chyba w tym najpiękniejsze.