Strona główna » Iran » Strona 2

Kategoria: Iran

Na północ od Sziraz – Persepolis














Na północ od Sziraz mieści się Persepolis. Do tego starożytnego miasta Persji, zabrał nas kierowca Hassan (tak jak wspomniałem, wszyscy napotkani ludzie płci męskiej to Hassani). Ten o wiele starszy mężczyzna dziarsko gnał do celu. Oficjalny przewodnik z profesjonalną plakietką. Widać było, że jest tam codziennie. Wszystkich znał po imieniu. Słońce prażyło.

Zapowiadał się długi dzień. Klasyczne śniadanie, Persepolis, gdzie miło było zobaczyć zabytki, ale bardziej ciekawił mnie cały otaczający świat i ludzie.  Potem Hassan zabrał nas do Naghsz-e Rustam, gdzie na ścianach mogliśmy obserwować wykute groby. Przyznam, że zrobiło to na mnie wrażenie, chociaż emocje były jak na grzybach.

Wieczorem stawiliśmy się na dworcu. Wyczekany autobus klasy VIP majestatycznie zajechał na nasz peron, a my się prędko załadowaliśmy swoje rzeczy do luku i samych siebie na górę. Klasa VIP (cena biletu około 35zł) to autobus z dwukrotnie mniejszą ilością siedzeń, które można rozkładać prawie jak do snu. Do tego mała rozkładana przystawka pod nogi. Zapach nie był już jak klasa VIP, ale było całkiem zabawnie.

Czekała nas długa, całonocna podróż do następnego miasta. Pamiętam jak po przebudzeniu widziałem ogromny księżyc. W słuchawkach grała mi irańska muzyka.

Welcome to Iran! Sziraz (cz.3)
































TEHERAN CZĘŚĆ PIERWSZA: Teheran (cz.1)
TEHERAN CZĘŚĆ DRUGA: Teheran (cz.2)

SZIRAZ CZEŚĆ PIERWSZA: Welcome to Iran! Sziraz (cz.1)
SZIRAZ CZĘŚĆ DRUGA: Welcome to Iran! Sziraz (cz.2)

POCZĄTEK CZĘŚCI TRZECIEJ

07.03.2017 (wtorek)
Sziraz

Baterie naładowane. Wszystkie. A tego sprzętu przybywa. Telefon (nawet dwa), aparat, kamera i obecnie nierozłączna rzecz, czyli powerbank. Ten mój kupiłem sobie 1,5 roku temu. Wcześniej taki sam kupiłem Tacie. Dziś nie wyobrażam sobie by nie mieć go ze sobą. Ten ciężki kawałek daje jakieś złudne poczucie bezpieczeństwa.

Ruszyliśmy znów na rozgrzane chodniki Szirazu. To tłoczne miasto, pełne sklepików, wąskich uliczek, przebijających się meczetów, pokazało tego dnia swój urok. Naszym celem był lokalny dworzec PKS gdzie mieliśmy odebrać bilety autobusowe na następny etap podróży. Dworzec klimatyczny. Po środku stał meczet, który wtedy nawoływał wiernych. Wszystko rozgrzane ogromną ilością słońca.

Snuliśmy się po mieście szukając najbardziej znanych miejsc, przemierzając drobne, poboczne uliczki, które jak zawsze dostarczają dużo wrażeń na 1/250 sekundy, a może i na krócej, przecież ogrom światła nie pozwala na więcej.

Dzień wcześniej Szymon zerkał przez okno lokalnemu fryzjerowi i tego dnia udał się na przycięcie włosów. Właściciel z długim wąsem. W tym małym lokalu na ścianach można było obejrzeć fotografie przedstawiajace właśnie Hassana z lat młodości w mundurze, w cywilu, w pracy. Jego pomagier nożyczkami i maszynką przycinał włosy z wielką starannością i gracją. Hassan przyglądał się uważnie i co jakiś czas zawieszał wzrok gdzieś w oddali, szukając czegoś na ulicy, którą było widać z lokalu.

Tego dnia sporo podróżowaliśmy autobusami. Byliśmy ich największą atrakcją. Ludzie sekretnie robili nam zdjęcia, a młode Panie zakryte swoimi hidżabami, zasłaniały usta by ukryć ich śmiech. Na przeciwko mnie podczas jednego kursu siedział jakiś chłopiec, który patrzył mi prosto w oczy. Wyjąłem aparat i zrobiłem mu kilka fotografii. On nawet nie drgnął. Wtedy też pomyślałem sobie jakie jest jego życie, gdzie mieszka i kim będzie w przyszłości. Już przecież nigdy się nie spotkamy. Wysiedliśmy, On pojechał dalej. Zostało tylko kilka fotografii. Jak zawsze. Cały ten świat zostaje tylko w głowach i na fotografiach.

Gdzieś koło jednego z głównych meczetów zaczepił nas przewodnik. Wieczorem podjęliśmy decyzję, że następnego dnia udamy się z nim na wycieczkę poza miasto.

Ja znów wieczorem leżałem na szerokim łóżku i rozmyślałem. Z czerwoną twarzą od słońca. W telewizji leciał chyba program o robieniu garnków. Ulica szumiała wieczornym gwarem.

KONIEC CZĘŚCI TRZECIEJ

Welcome to Iran! Sziraz (cz.2)
























CZEŚĆ PIERWSZA: Welcome to Iran! Sziraz (cz.1)

POCZĄTEK CZĘŚCI DRUGIEJ

06.03.2017 (poniedziałek)
Sziraz

Snuliśmy się po mieście, a ja szukałem rzeczy które przypadną mi do gustu, a co najważniejsze będę chciał sfotografować. Nie wszystko co widać i jest interesujące, nadaje się by zmarnować czas. Miałem wrażenie, że to miasto to szereg takich samych uliczek, wypełnionych sklepami pogrupowanymi tematycznie. Na tej ulicy punkty oferujące pieczątki, na innej dywany, garnki i szereg mało przydatnych dla mnie rzeczy. Następna i poprzednia, taka sama. Wszystko zlewa się w całość.

Sziraz (co się potem okazało, także inne miasta) to jedne wielkie bazary.

Psim swądem trafiliśmy do niedużego lokalu z „paszą”. Trochę mi to przypominało lokal gastro w Chinach. Nic ciekawego. Zamówiłem jagnięcinę z ryżem. Do tego tradycyjnie jak podczas każdego mojego wyjazdu puszkę Coli. W Iranie nie ma wieprzowiny, a jagnięcina dobra, ale chyba ciut za delikatna i mdła. Zresztą smakosz, ze mnie żaden. Pozostawiam to innym. Ja chciałem się najeść. Podczas takiej czy innej podróży, można zapomnieć o regularnym i zdrowym odżywianiu, chyba że spędzamy wakacje w domu albo w Szaremenen Ej Szejkiej z VIP opaską.

Kawałek dalej w kierunku metra, którym chcieliśmy wrócić do naszego hotelu znaleźliśmy piekarnię rozumianą po irańsku. Małe pomieszczenia z dużym piecem. Jeden facet sprzedaje efekty pracy tego miejsca, drugi rozrabia ciasto na małym podeście, stoliczku, a trzeci wyglądający jak grecki drwal, wkładał swoją szuflę i wyciągał wielki chlebowy placek z rozgrzanego pieca. Ten od finansów wyjmował kamienie na których rosło ciasto i wykładał to na stół. Placek o długości może 60-80cm i szerokości 20-30cm kosztował blisko złotówkę. Smakował jak milion dolarów.

Okazało się, że w tym mieście nie ma metra. Jest ono wszak na mapie, ale stacji szukać na próżno. Wcześniej odwiedziłem publiczny szalet, który niczym amoniak popędzał mnie w załatwieniu swojej potrzeby i szybkiej ewakuacji.

Wieczorem leżąc na łóżku czułem na sobie ogrom słońca i zbliżający się wielkimi krokami katar.

W małym telewizorze na ścianie znów leciał Koran, a ja tęskniłem za moją nadzieją na lepsze jutro.

KONIEC CZĘSCI DRUGIEJ