Rano z dworca kolejowego w Belgradzie zabrał nas Bośniak swoim dużym samochodem. Około 50-tki. Może mniej. Był trochę zniszczony z twarzy. Potem wręczył nam wizytówkę. Był szefem jakiegoś obozu umysłu. Coś z pogranicza sekty. Przed nam było blisko 5, może 6 godzin drogi. Wybraliśmy BlaBlacar zamiast autokaru. Połączenia kolejowe w marcu 2017 były tak liche, że nawet nie braliśmy ich pod uwagę.
W drodze przez Serbię do Macedonii mieliśmy mały przystanek na śniadanie. Z nami była też chyba Macedonka. Na ręku miała tatuaż z mapą świata. Przy stole rozmawialiśmy o Polsce i Bałkanach. Trochę zaskoczyła mnie niewiedza o Polsce. Patrzyłem na słodki czaj, a za oknem piękne wzgórza południowej Serbii. Wiszące obrazy na ścianie przypominały złote czasy byłej Jugosławii.
Liczyłem na pieczątkę z wjazdu do Macedonii w moim nowym paszporcie. Nic z tego. Po chwili byliśmy już w centrum miasta. Kiedy wysiadłem z samochodu ujrzałem stary dworzec kolejowy połączony z autobusowym. Na parkingu stało wiele starych samochodów, słońce prażyło marcowym dniem, a ja patrząc na Dawida zastanawiałem się co ja tu robię. Do dziś pamiętam jak źle się wtedy czułem. Chociaż nie minęło nawet pięć minut.
Do wynajętego mieszkania dojechaliśmy autobusem. Niestety na gapę, ale może to kara bo nie szło nigdzie kupić biletu. Podczas całego wyjazdu już ani razu nie kupiliśmy biletu, zresztą większość odległości pokonywaliśmy na piechotę. Skopje to małe miasto, żyje tu blisko 500.000 ludzi. Serio, to małe miasto.
Nasze małe mieszkanie w Skopje było bardzo przyzwoite. W naszych telefonach szalał już lokalny internet. To podstawa każdej z podróży. Czy się to komuś podoba czy nie. Internet musi być. Rozpoczęliśmy zwiedzanie tego dziwnego miasta. Miasta brzydkiego i bez klimatu. Miasta gdzie buduje się historię, której mam wrażenie nie ma.
W 1963 roku Skopje nawiedziło trzęsienie ziemi. Na starym budynku poczty blisko wielkiego centrum handlowego widnieje zegar. Zatrzymał się w godzinie pierwszych wstrząsów. 5:17, 26 lipca 1963. Życie straciło 1070 osób. Swój dom straciło blisko 100.000 ludzi. W odbudowie miasta pomagała też Polska. Muzeum tego wydarzenia jest warte odwiedzenia. Jakieś największe wrażenie zrobiła na mnie stara winda.
Centrum Skopje to wielki plac budowy. Co się buduje tego nie wiem, ale to co się wybudowało budzi pewnego rodzaju niesmak. Nie chodzi mi żaden sposób, że jest to brzydkie bo i brzydkie bywa pięknym, ale nasilenie tego powoduje dziwne kłucie w oczy. Tu monumentalny pomnik Aleksandra Macedońskiego, tam odnowione starożytne elementy czy świeżo dorabiana fasada. Wyobraźcie sobie, że stare bloki w centrum miasta, są oklejane (chociaż pewnie jest jakieś fachowe określenie tej czynności) czymś co ma przypominać luksusowe fasady. Ciężko mi to opisać, ale wygląda to koszmarnie, sztucznie.
Po jednej stronie Wardaru część turecka z górującym meczetem, po drugiej stronie szare blokowiska. Na środku rzeki statek iście piracki. Poziom wody jest niski co dodatkowo potęguje jakiś niepokój. Widać też stadion z wielkim napisem Cracovia, pamiątka po naszych. Po mieście można podróżować piętrowymi autobusami i podziwiać setki macedońskich flag wywieszonych w oknach.
Mamy taką tradycję z Dawidem, że na “wchodzie” idziemy do McDonald’s i szukamy naszej ulubionej kanapki Big Tasty, której nie ma w Polsce. Tego nie rozumiem, ale szanuję bo przynajmniej można dalej kultywować tradycję! Jak się okazało Macedonia należy do jednego z 7 państw w którym tej sieciówki nie ma. Czyli w tym roku byłem w 2 z 7 państw gdzie nie ma Maka. Macedonia i Iran. Tuż obok Korea Północna o której od lat podróżniczo wzdycham.
Mogę powiedzieć, że Skopje to najbrzydsza stolica świata*.
*) Z tych stolic które widziałem. Tuż obok jest Bukareszt, który widziałem zimą tego roku i przytłoczył mnie swoją nijakością. Ktoś może powiedzieć, a jak ma się do tego Kiszyniów. Stolica Mołdawii pozostawiła w moim subiektywnym rankingu bardzo wysoką pozycją, chociaż można powiedzieć, że wszystko wyjęte jest jak by z jednego wora. Nie jest.