







Bez wahania można powiedzieć, że podczas jednej “małej” podróży dzieje się więcej niż podczas pobytu w jednym miejscu. Przemieszczanie się jest świetną sprawą, ale czasem nie jest usłane różami. Im mniej tych róż tym z czasem ciekawiej. Z czasem.
Podróż z Ko Samui do Bangkoku trawała około 25 godzin (800 km). Samolotem zaledwie godzinę z groszami. My zdecydowaliśmy się na podróż dłuższą, ale z dodatkami i co za tym idzie – tańszą. Pisałem już o tym jak wygląda transport z punktu A do punktu B. Najpierw busik z kierowcą, który przedżeźniał żydowskich turystów. Po każdym udanym wymijaniu aut i skuterów, uśmiechał się jeszcze weselej. Czułem dziwne drżenie stóp kiedy na styk wykonywał swoje manewry. Kolejna senna poczekalnia w porcie. Ludzie opróżniają butelki i puszki z zimnymi napojami. Za chwilę wszyscy z plecakami i walizkami kierują się na prom. Niemcy wyjęli książki, brytyjki zajadały się kanapkami z czipsami. Ja drążyłem kolejne strony o Korei Północnej. W drugim porcie czekał autobus. Wielki, stary i śmierdzący. Wszyscy się załadowali.
Te autobusy mają swój klimat. Zawsze staram się wyobrazić sobie czasy kiedy te maszyny były nowoczesne. Dziś jeżdzą i starają się chłodzić. Po 90 minutach jazdy autokar skręcił w małą drogę na końcu której było biuro podróży. Tam wszyscy wysiedli i przesiadali się w inne autobusy. Miejsce to wyglądało jak z filmu. Rolę foteli do siedzenia odgrywały fotele lotnicze. Śmierdziało jakimś przekrętem, ale za chwilę znów wsiedliśmy do tego samego autobusu i pojechaliśmy dalej. Naszym oczom ukazał się dworzec kolejowy Surat Thani, wyobrażałem go sobie jako wielki budynek, tętniący życiem z masą różnych punktów gastronomicznych. Czar prysł. Zwykły mały budynek. Obok parę sklepików, wszystkie zamknięte. Na siedzeniach ludzie, większość już spała. Ten dzień był wyjątkowo gorący. Stopni trzydzieści pięć w cieniu.
Do odjazdu pociągu zostało nam tylko 7 godzin. Trzeba było coś zjeść. Poszliśmy w ciemno, w wąskiej uliczce był jakiś bazar. Można na nim kupić gacie, płyty DVD czy małe żółwie. Większość sklepików było jakimiś dziwnymi punktami, w których przyznam nie wiem co się sprzedaje. Ludzie siedzą i nic się nie dzieje. Kręciliśmy się koło szeregu straganów z jedzeniem. Po paru podchodach wzięliśmy od młodego chłopca parówki na patykach. Do odjazdu tylko 6 godzin. Wróciliśmy na stację rozglądając się za czymś na kolację. Wybór padł na faceta, który z trzech kotłów podawał zupę. Ryż, kurczak, wieprzowina. Usiedliśmy i Pan nam podał zupę. Była dobra, ciepła. Do tego rozwodniony czaj, w prezencie. Części mięsne niejadalne trafiły dla dwóch psów, które kręciły się pod naszym stołem. Dziura.
Wróciliśmy na stację. Szybko zajęliśmy miejsca i czekaliśmy na pociąg. Przez tyle godzin można było poobserwować pasażerów i obsługę stacji. Kierownik stacji chodził z niebieskim flamastrem i zapisywał na tablicy zmiany w rozkładzie jazdy.
Nad głową wiatrak obracał się jakby zaraz miał się urwać. Był już późny wieczór, a temperatura nic, a nic się nie
zmniejszyła. Czułem jak muchy łaziły po mnie, chcąc mnie zjeść. Raz wjechał pociąg klasy trzeciej. Stacja jak by podskoczyła. Ludzie wsiadali i wysiadali. Przekazywali sobie paczki, pieniądze. Pociąg odjechał. Stacja znów się jakby zapadła. Słychać tylko wiatraki, jakiś serial w telewizorze przy suficie. Czas leciał.
Tajskie pociągi dzielą się na trzy klasy. Klasa 1, dwa miejsca leżące w przedziale. Klasa 2, miejsa siedzące które w kilka chwil przeistaczają się w kuszetki, oddzielone od korytarza błękitną zasłonką. Klasa 3, miejsca siedzące, otwarte okna, klimatyzacji brak. Szybko zajęliśmy nasze miejsca i poszliśmy spać. Sen jaki był taki był, co jakiś czas szarpnięcia wagonu sugerowały mi, że zaraz umrę. Zawsze tak mam.
Na bilecie widniała godzina 10:30 w Bangkoku. Rano w wagonie opustoszało, więc żyłem z nadzieją na długi sen. Młody konduktor (odpowiednik rosyjskiego prowadnika) już o ósmej rano wszystkich wybudzał. Nikt nie powiedział, że pociąg nie dojeżdża do Bangkoku tylko do jakiejś małej mieściny. Tam czekał na nas kolejny autobus. Kolejny trup jechał prawie 2,5 godziny do Bangkoku. Moje siedzenie wraz z każdym ruchem autobusu chwiało się do przodu i do tyłu. Dawno tak mną nie wytrzęsło. Pod dworcem taxi i do hotelu. Dopiero można było poczuć jaki ukrop panuje na miejscu. To taki rodzaj ciepła, który odbiera siłę.
Uwielbiam podróżować. Chciałem się podzielić z tym co widziałem. Fotografie to wspaniała pomoc w odtwarzaniu sobie obrazów naszych wydarzeń.