Kolejny dzień w Chiwie. To urokliwe miasto jest dobrym poligonem fotograficznym. Szczególnie lokalny bazar.
Kategoria: Uzbekistan
Chiwa, miło wrócić do tego uzbeckiego miasta [część 1]
Pociągiem z Taszkientu do Chiwy!
W poprzednim wpisie pisałem o locie z Duszanbe do Taszkientu. To było ostatnie zdjęcia jakie zrobiłem w Tadżykistanie moim aparatem. Jak człowiek wsiada do normalnej linii to zawsze jest jakiś powiew luksusu. Taki żart, no nie żart to było na serio. Lot z Duszanbe do Taszkientu kosztował jakieś 100$ i chociaż wydaje się, że cena wysoka to biorąc pod uwagę ile byśmy jechali do Uzbekistanu to żalu nie było. Co więcej kolejna linia lotnicza zaliczona. Zawsze chciałem polecieć Uzbekistan Airways. No ale do brzegu.
Wysiedliśmy na lotnisku w Taszkiencie. Wymiana bagsów (czyt. dolarów). O dziwo na lotnisku kurs dolara był dobry, Pani w okienku przyjmowała banknoty, a raczej chciałaby przyjmować dolce które ledwo co wyszły z amerykańskiej mennicy. Brudne? Coś na nich napisane? Stare? Panie idź Pan i nie wracaj. Jakaś Chinka darła na nas mordę bo nie chcieliśmy jej rozmienić bagsów. Do tego jeszcze taka sytuacja. Było nas czterech czyli 4 telefony komórkowe. Trzy z nich nowe, a jeden stary, ten stary to mój i mój był drugi raz w Uzbekistanie, a ponieważ go nie zarejestrowałem w specjalnym systemie (bo to normalne, że się rejestruje, jak mogłeś o tym nie pamiętać?!) i przez to straciliśmy 50% czasu który mieliśmy przeznaczony na Taszkient. Z lotniska taksówką na dworzec kolejowy. Tuż obok udało nam się zrobić zakupy na drogę kolejową. Grzesiek upierał się, że po co kupować, przecież w składzie na bank będzie Wars. No nie było! Lepiej czasem nastawić się negatywnie bo można potem skisnąć z głodu. W każdym razie jeszcze odwiedziliśmy aptekę bo Dawid coś nam się rozchorował lekko (uroki klimatyzacji i przeciągów – dlatego zawsze mieć coś pod szyją w plecaku). W aptece translator google bardzo nam pomógł. Dawid dostał jakieś dziwne ruskie dropsy, które mu finalnie pomogły. Kod kreskowy 460. No ale siła wyższa, jak widać Uzbekistan mocno uzależniony od Rosji w farmakologicznych sprawach.
Zjedliśmy wyborne jedzenie do tego klasycznie zima Cola. Ona musi być na wyjazdach. I tu w sumie przypominam sobie słowa Andrzeja Stasiuka o podróżowaniu i sraczce, ale na szybko nie znajdę miejsca skąd pochodzi ten cytat. Opuszczając Polskę niestety moje flaki nie były w dobrej formie więc przez cały wyjazd trochę walczyłem z klopami, a jeśli zmienia się florę i faunę to dodatkowo jest to walka z rakietami. Pod koniec zemsta Ahmata dopadła i tak wszystkich. Wróciłem do Polski i jak ręką odjął. Tyle w temacie, więc Colę pić trzeba.
Na stacji w Taszkiencie stał już pociąg relacji Andiżan – Chiwa. Na uwagę zasługuje tu ta blacha z nazwą trasy (pierwsza fotografia) gdzie widać zamalowany napis „Moskwa”. I tu nowość dla mnie totalna. Pierwszy raz cały przedział wagonu sypialnego był zapełniony ludźmi których znam! To była kupa radości dla mnie, chociaż kupa z poprzedniego akapitu, proszę tego nie mieszać! Jak w skrócie zatem wygląda podróż takim pociągiem. Nas czekało 1000 kilometrów, czyli około 17 godzin jazdy.
Jak w skrócie wygląda podróż takim (takimi) pociągami?
Przed każdym wagonem stoi prowadnik, taki odpowiednik polskiego konduktora, który oprócz sprawdzania biletów opiekuje się wagonem. Wchodzimy do przedziału, pociąg rusza. Za chwilę prowadnik przychodzi i rozdaje pakiety. Każdy pakiet zawiera ręczniczek i pościel. W zasadzie poszewkę na poduszkę, prześcieradło oraz drugie prześcieradło które służy jako kołdra. Dobrym rozwiązaniem jest posiadanie śpiwora jeśli nasza podróż odbywa się zimą.
Do dyspozycji mamy dwie toalety. W nowszych wagonach (jak te na Ukrainie) można korzystać z toalet kiedy chcemy. W tym starym pociągu tylko w określonych momentach nie można było przed, na stacji i po ruszeniu ze stacji bo cała zawartość leci na tory, jak kiedyś u nas. W starych pociągach nie naładujemy telefonów, a potem i tak traci się zasięg. Można zatem robić różne rzeczy: rozmawiać, czytać książkę, jeść czy spać. Prowadnik zawsze da czaj i ten czaj jest jedną z najfajniejszych rzeczy. Czasami czaj podają w metalowych podstakanach, czyli tych kubeczkach. Chciałbym kiedyś taki sobie kupić i wiem, że w Kijowie można kupić taki w oficjalnym sklepie kolei ukraińskich na dworcu głównym. Na uwagę zasługują przepiękne podstakany w kolei rosyjskiej i białoruskiej, ale te rosyjskie takie o zapachu sowieckim, zimnej wojny. Świetne, chociaż dziś takiej ruskiej mieć bym nie chciał.
W przedziale są cztery prycze. Dwie na dole, dwie na górze. W samotnej podróży lepsze te na dole, ale jak cały przedział nasz to górna prycza daje więcej spokoju, chociaż wchodzenie na górę to zawsze fajna gimnastyka. Gdy tylko pociąg zatrzyma się na dłużej, jak podczas tej podróży to można było wyjść na zewnątrz i zrobić sobie jakieś małe zakupy. Oczywiście wiele fantów można było kupić u prowadnika. Cennik wisiał na ścianie, na bank w kolei ukraińskiej. Tuż przed naszą stacją końcową, chodzi prowadnik, budzi, informuje i wtedy zaczyna się pakowanie, oddawanie pakietów i wysiadka.
Taka podróż wschodnimi pociągami to jest to co uwielbiam i jeśli tylko jest taka możliwość, wsiadam i jadę! Chciałbym poświęcić im kiedyś więcej fotograficznego czasu.
PS. I ten zapach! To jest niesamowite, że te pociągi pachną zawsze tak samo.