Ostatni dzień w Kirgistanie.
Rano wstałem bardzo wcześnie i umyłem głowę. Niby nic, a jednak w podróży człowiek takimi rzeczami żyje. Wszystko się z jednej strony zawęża i otwiera. Taki dziwny paradoks. Człowiek łapie ogromny dystans od tego co zostawił w domu. Podróż jest dobra na wszystko. Pozwala na pewne problemy spojrzeć w zupełnie nowy, inny sposób, niektóre z problemów nagle znajdują proste rozwiązania. Wszystko dzięki odległości, zmianie otoczenia, czasem jest to jak podróż na inną planetę. Tu też zawsze zwracam uwagę jak człowiekowi zmieniają się priorytety potrzeb. Może określenie „zezwierzęcenie” nie jest idealne, ale coś w tym jest. Pewne rzeczy przychodzą nam łatwiej, a głowa potrafi szybko przestawić się na tryb „poza domem”. Chociaż od mycia głowy nie ucieknie się tak łatwo.
Ruszyliśmy na zachód. Mieliśmy ograniczony czas bo wieczorem czekał nas lot do Ałmat w Kazachstanie. Naszym celem tego dnia oprócz wspomnianego Biszkeku, było miasto Bałykczy. To blisko 40 tysięczne miasto, chociaż absolutnie nie było tego po nim widać. Może to po prostu takie uczucie gdy zabudowa jest niska i nie widać jak dane miasto jest rozległe. Odpuściłem sobie poszukiwania poczty. Wiedziałem już, że moja tradycja wysyłania pocztówek się tu nie sprawdzi. Było mi jakoś wewnętrznie z tego powodu przykro.
Pomnik ze złotym Leninem. Dalej przy tej samej trasie Lenin na dachu.
Grzesiek podwozi nas pod tory kolejowe, za którymi widać było część portu. Mieliśmy ogromną nadzieję, że uda nam się wejść na teren portu bo na mapach satelitarnych googla było widać jakieś, jak się wtedy wydawało opuszczone statki. Teren niestety był ogrodzony, ale widok na zachód był ładniejszy. W oddali portowy żuraw i ogromna barka. Tam też ruszyliśmy. Na miejscu czekał na nas Grzesiek. Zaryzykowaliśmy i przeszliśmy przez ogrodzenie. Po chwili pojawił się przy nas jakiś mężczyzna, który zapytał co tu robimy. Po tekście, turyści z Polski, od razu pojawił się uśmiech i zdziwienie bo turyści chyba zwiedzają muzea, fotografują kwiatki czy cholera wie co. Nas fascynował żuraw. Facet powiedział, że jeśli chcemy możemy zobaczyć go z bliska. Chętnie, ale nie mieliśmy na to czasu. Ten cały widok to właśnie jeden z tych obrazów z mojej głowy.
Centrum miasta. Ruchliwa ulica przy której znajdziemy wszystko. Jakiś ładny szyld. Wchodzimy. Wybrałem do jedzenia manty (jak zawsze) i były to najlepsze manty jakie jadłem w życiu. Sama knajpka to było bardzo ruchliwe miejsce. Idealne. Można było poczuć jakiś lokalny koloryt. Tego zawsze poszukuję, tego zawsze mi gdzieś brakuje. To musi być. Bez tego podróż jest nie pełna. Jeśli latem nie czuć ciepłych płyt chodnikowych to nie ma lata. Czasem warto położyć bosą stopę na takiej płycie. Znów zamknąć oczy i czuć. Fizycznie. W erze cyfrowych doznań, jest to rzecz którą warto w sobie pielęgnować. To my pamiętamy czasy bez Internetu, zasięgu sieci komórkowej czy Netflixa. Schować telefon. Nie fotografować. Czuć.
Pod jadłodajnią zaczepiają nas ludzie i proszą by zrobić im zdjęcie. Młody chłopak z kurczakiem pyta o nazwę konta na Instagramie. Za jakiś czas śledzi nas Prezydent Kirgistanu. Takie marzenia ma ten chłopak z kurczakiem. Widać w jego oczach ogromną radość. Naciskam spust. Robię fotografie. Nic innego mnie już nie interesuje.
Ruszamy na wschód. Grzesiek robi przystanek i zalewamy nasz bak paliwem. Postanawiam skorzystać z łazienki. To taka chwila, że człowiek musi, organizm się zwyczajnie domaga. To też zasługa łazienki w naszym ostatnim noclegu. Nie czułem się tam komfortowo i to pewnie organizm do czasu…uszanował. Wchodzę do łazienki i widzę kabiny. Wszystkie kible z dziurą. Rzecz jasna dla mnie, osoby która często podróżuje na wschód to taki widok nie jest zaskoczeniem, ale ta dziura jakoś zawsze budzi mój niepokój, jakoś boję się, że mogę tam wpaść. W każdym razie by skorzystać z szaletu, rozebrałem się. Zostałem prawie tylko w butach. Zawsze mnie to bawi, śmiałem się nawet na głos. Dobrze, że szalet był pusty. Pierwszy raz tak korzystałem z kibla podczas podróży koleją transsyberyjską. Tamten wyjazd zburzył we mnie pewne blokady. To jedna z tych rzeczy, które szanuję w podróżowaniu. To czego człowiek się nauczył i co chyba najważniejsze, co zmienił w sobie. Podróże zmieniają.
Po południu docieramy na lotnisko w Biszkeku. Oddajemy samochód. W lotniskowym sklepiku widzę jedyne pamiątki z Kirgistanu. Lepsze to niż nic. Kupiłem magnesik. Kolejny. Kartki i magnesy. To jedno z moich uzależnień. Lot do Astany trwał około 20-25 minut. Najmłodszy samolot we flocie Air Astana. Czysta przyjemność. Kocham samoloty.