Strona główna » Қазақстан

Tag: Қазақстан

[Kazachstan] Ałmaty – Astana (Nur-Sułtan)

Zabraliśmy nasze rzeczy z hotelu i taryfą ruszyliśmy na dworzec kolejowy w Ałmatach. Po południu czekał na nas nocny pociąg do Astany. Grzesiek wcześniej kupił nam bilety klasy lux. Nigdy wcześniej nie miałem okazji podróżować taką klasą. W pociągach na wschodzie można wyróżnić kilka klas. W pociągach z łóżkami są cztery klasy. Dokładnie wygląda to tak:

1 klasa (luks) – zamknięte przedziały z umywalką, po dwa łóżka w każdym
2 klasa (kupe / CB) – zamknięte przedziały, po cztery łóżka w każdym
3 klasa (plackarta) – boksy bez drzwi po 6 łóżek (4 „kupiejnyje” i 2 boczne) i 6 osób, z miejscówkami
4 klasa (obszczij) – boksy bez drzwi 6-8 osób, generalnie wagony jak klasa 3, ale bez miejscówek (siedzi się na łóżkach)

Ja i nasz prowadnik Ali na stacji w Ałmatach.
Ja i nasz prowadnik Ali na stacji w Ałmatach.

Od kiedy pamiętam kolej zawsze mi się podobała. Przez tyle lat życia udało mi się nią zrobić już kilka kilometrów. Ci którzy śledzą mojego bloga wiedzą, że w 2011 roku jechałem Koleją Transsyberyjską na trasie Irkuck – Moskwa. Przez blisko 82 godziny, pokonałem 5185 kilometrów. Pociągi dalekobieżne, nocne na wschodzie, gdzie temat jest mi doskonale znany to zawsze myśl o podróży, cieszy. Chociaż taka noc może nie jest przespana bo zamiana stabilnego łóżka na trzęsącą się pryczę jest dziwne, ale ta dziwność jest przyjemna.

Nasz pociąg relacji Ałmaty – Astana (Nur-Sułtan), miał do pokonania 1200 kilometrów w 13 godzin. Każdy wagon na wschodzie ma swojego opiekuna. Naszym był młody Ali z którym miałem okazję chwilę pogadać. Do dziś widzę, że obserwuje moje zdjęcia na Instagramie. Kto wie może jak człowiek kiedyś wróci do stolicy Kazachstanu to spotka się z Alim? Podróż takim pociągiem ma swój ryt, jak stukot kolejowych kół. Na początku prowadnik sprawdza dokumenty i bilet. Mówi jaki przedział mamy zająć. Często bywa tak, że jak tylko pociąg ruszy to prowadnik zabiera bilet i oddaje go nam tuż przed stacją końcową. Porządek musi być, a odjazdem pociągu możemy sobie nastawić nasz zegarek.

Przedział klasy lux w kazachskich składach to dwa łóżka, łazienka z toaletą i prysznicem. Na początkowej konfiguracji zamiast dwóch łóżek są dwa fotele. Można poczuć się tu jak w statku kosmicznym. Gdy tylko zachce nam się spać to naciskamy przycisk i przychodzi prowadnik, który rozkłada łóżka. Trwa to może dwie minuty. W przedziale jest dużo fajnych małych udogodnień. Schodki za jednym kliknięciem, rozkładają się ze ściany i można wejść na górną pryczę.

Na dużą uwagę zasługuje tu łazienka. Tak jak pisałem miałem pierwszy raz kontakt z czymś takim. Miałem już umywalkę w przedziale, ale nie całą łazienkę. Skorzystanie ze wszystkich jej udogodnień to był mój obowiązek. Samo korzystanie z toalety jest czymś dziwnym. Po pierwsze trzęsie i organizm tego nie ogarnia bo jest absolutnie nie przyzwyczajony do tego typu atrakcji, ale da się przyzwyczaić. W podróży Transsibem było trochę inaczej. Przy długiej podróży organizm się przestawia i jest bardziej otwarty na nowe doznania. Zresztą tamta podróż mnie bardzo zmieniła, rzecz jasna w pozytywnym znaczeniu tego słowa.

Tuż obok naszego przedziału był lokalny Wars. Przedział wagonu otwiera się specjalną kartą z dziurkami. Można zatem bez stresu zostawić graty i ruszyć na wycieczkę po pociągu czy do restauracyjnego. W Ałmatach było około 7-8 stopni. Gdy do przedziału wrócił Szymon, zajął górną pryczę. Za wybór miejsc odpowiedzialna była moneta, która w rzucie zadecydowała kto gdzie śpi. Przyznam, że w takim wypadku i góra i dół była fajna. W przypadku gdy będziecie mieli opcję wyboru, dół bywa lepszym rozwiązaniem. Po pierwsze można siedzieć, a nie wisieć po drugie w klasie kupe i placek, bagaż można chować pod łóżko do skrzyni. Nocą śpi się na swoim. Gdyby ktoś chciał nam coś podebrać to musiałby nas podrzucić.

Zasnąłem z trudnem. To wina tego, że dawno nie podróżowałem nocą sypialnym. Ostatni raz była to podróż Kijów – Lwów, jesienią 2015 roku. Za każdym razem gdy pociąg się zatrzymywał to człowiek się wybudzał. Im bliżej Astany tym temperatura spadała. Gdzieś na trasie pojawił się nawet śnieg. Nad ranem spało się już dobrze, ale świadomość, że trzeba wstawać nie była zachwycająca. To był też dobry moment by wstać i się wykąpać. Poczułem się jak Danielukov. Sowiecki kosmonauta lata 80-tych. Kąpiel to prawdziwa uczta dla ciała, ale dla głowy to kolejny element fermentu? Dlaczego? Bo po nocnej podróży człowiek wysiada czysty…frapujące uczucie! Nowe! Chyba wszystko czuliśmy to samo.

Stacja Astana, a dziś Nur-Sułtan. Dosłownie kilka dni po naszym powrocie Prezydent Nursułtan Nazarbajew podał się do dymisji (nazwijmy to tak) i władze Astany zmieniły nazwę na Nur-Sułtan. A co, kto im zabroni? Przywitał nas mróz. Mój elektryczny termometr wskazywał -10, może -14. Było cholernie zimno. Chcieliśmy na stacji zostawić nasze plecaki i ruszyć na zwiedzanie miasta. Wieczorem czekał nas lot Astana – Budapeszt. Pani z przechowalni powiedziała, że się nie da. Co się nie da? Zostawić bagaży jeśli nie mamy biletu kolejowego. No to kupiliśmy bilety do Karagandy po 6 zł od osoby i Pani przyjęła nasz bagaż. Na dole w tej zimnicy północnego Kazachstanu czekał na nas kierowca, który z zepsutym prędkościomierzem (pokazywał 220km/h) zawiózł nas do centrum.

Cieszyłem się, że tu jestem. Tak szczerze. Pierwszym celem było centrum handlowe Khan Shatyr, które wyglądało jak wielki namiot. Byliśmy tymi, którzy z tłumem pierwszych klientów czekali na wejście. Chłopaki zjedli śniadanie i wypiliśmy czaj. Ja jadłem tyrolską. Specjalnie na ten moment trzymałem ją tyle kilometrów. Była pyszna. Bo ona smakuje tylko w drodze. Daleko od domu.

Ten dzień spędziliśmy na głównym bulwarze Astany, bulwarze Nurzhol. Hmmmm….ciężko mi opisać dokładnie co czułem. Przerysowane miasto, pełne nowych wieżowców i całej plejady kiczowatego gustu. Wszystko zakończone majestatycznym Pałacem Prezydenckim. Po środku wieża Bäjterek. 105 metrów. Projektantem był Norman Foster, znany jako autor kilku fajnych miejsc m.in. w Warszawie. Sama wieża jest fotogeniczna, ciekawa, strzelista. Pasowała do tego całego kiczowatego krajobrazu i chciałbym tu wrócić za ciepłych dni. Jeden dzień w Astanie to może być trochę za mało, ale może właśnie ograniczona ilość godzin w danym miejscu, pozwoli nam pozostawić taki smak na dłużej? Jakieś niedopowiedzenia, które za drugim razem burzą nam ten piękny sen, wyobrażenie? Nie wiem. Nie znam odpowiedzi na to pytanie, które często sobie zadaję.

Przed podróżą na lotnisko odwiedziliśmy uzbecką knajpę i ruszyliśmy na nasz wieczorny lot do Budapesztu. Tak zaczął się nasz powrót do Polski.

Wyjazd był wyborowy. Po pierwsze ekipa. Bez odpowiednich ludzi, kompanów czy kompana nie ma dobrej podróży. To ludzie nadają jej klimat. To oni są podczas drogi Twoją najbliższą rodziną. To w nich ma się wsparcie i poczucie bezpieczeństwa. Po drugie miejsca, ale o tym już opowiadają fotografie. Jestem wewnętrznie dumny z siebie, że tam byłem, że na mojej liście marzeń, odznaczyłem kolejne miejsca. Już gdzieś na horyzoncie pojawiły się rozmowy o kolejnej podróży. Ta sama ekipa i ten sam, od lat zawsze kierunek: na wschód.

Po trzecie i na sam koniec. W podróżowaniu najważniejsze tuż obok drogi jest myśl, że mamy gdzie i do kogo wrócić.

[Kazachstan] Ałmaty

Poprzednie wpisy:
Kierunek wschód
Warszawa – Biszkek
[Kirgistan] Biszkek – Tamga
[Kirgistan] Tamga – Tamczy
[Kirgistan] Tamczy – Biszkek

Lot Biszkek – Ałmaty był bardzo krótki. Wracając jeszcze na chwilę do samej kontroli paszportowej w Biszkeku to bardzo ciekawa sytuacja. Kiedy podałem mój paszport pogranicznikowi, on oglądał go z każdej strony. Zawołał swojego kolegę by upewnić się z jakiego jestem Państwa. To chyba tylko świadczy o tym, że turystów z Europy jest tu zdecydowanie za mało, chociaż może chłopak był świeży w swojej robocie?

Ałmaty. Kolejna pieczątka w paszporcie. Trzecia z Kazachstanu. Te pieczątki są wagę złota. Jakiś fizyczny znak odbytej podróży. Na lotnisku czekał na nas kierowca i zwiózł nas do Hotelu Kazachstan. Perełka. Pomnik. Chwila ogarnięcia się i ruszyliśmy coś zjeść. Pierożki kolejny raz. Były dobre. Jak zawsze. Wieczorna mgła, zakryła całe miasto. Pokój był na 19 piętrze. Łóżko było duże i wygodne.

O poranku śniadanie i ruszyliśmy na miasto. W lekko okrojonym składzie bo Grzesiek postanowił odespać ostatnie dni. Tego się trzymajmy. Na piechotę doszliśmy do stacji metra i kupiliśmy żetony podróżnicze. Pani w okienku nie była zadowolona. Po pierwsze musiała pracować, po drugie chyba dałem jej za wysoki nominał bo chodziła i kombinowała jak mi wydać. Po trzecie był 8 marca, a to Dzień Kobiet. Dzień wolny od pracy. Święto. Jednorazowy przejazd metrem to koszt około 80 groszy. Metro jest nowiuteńkie, chociaż ma już kilka lat. Pojechaliśmy kilka stacji by dotrzeć do jakiegoś parku w którym był…Lenin. Przy okazji wykupiłem sobie Internet. Zawsze tak robię bo ceny poza roamingiem UE to jest jakiś koszmar. Szkoda kasy. W parku były też samoloty i śmigłowiec. Na nim bawiące się dzieci. Lenin był ogromny. Sięgałem mu do kolan, a na przeciwko był jego kolega. Też bandyta i morderca, którego nazwiskiem nazwano pewne miasto w Rosji.

W Kazachstanie nie działa ogólnodostępna aplikacja Ubera. Więc Marcin szybko zainstalował Yandex Taxi i za chwilę jechaliśmy do kolejnego punktu. Wyszliśmy z założenia, że szkoda czasu na podróżowanie komunikacją, szczególnie że schemat linii metra nie jest taki super. Ten punkt to był budynek, który Szymon gdzieś wybadał na Instagramie. Typowy brutal, blok. Średniej wielkości podwórko na którym bawiły się dzieci. Kawałeczek dalej jakiś wschodni syfek, ogrodzenie. Już świeciło piękne słońce więc krajobraz był fajnym tłem do zdjęcia. Takiego z wakacji. Żartowaliśmy sobie, że tak właśnie wyglądają nasze „wakacje”, chociaż przyznam, że ostatni raz na wakacjach takich z prawdziwego zdarzenia, biorąc jako wyznacznik takie hasła jak: wycieczka, hotel, basen, drinki, ciepło, morze to byłem 9 lat temu w Turcji. Wtedy uważałem, że mi się należy po 45 dniach pracy pod Pałacem Prezydenckim. Tu ponownie zamówiliśmy Yandexa. Oczekując na transport, zagadaliśmy się z kilkoma facetami, którzy pracowali przy jakiś warsztatach. Zdziwieni, że jesteśmy turystami, a nie na biznesy przyjechali. Nie byli pierwszymi, którzy się tym dziwili.

Kok-Tobe czyli wzgórze na które można wjechać kolejką linową. Przyznam, że widok z góry jest ładny o ile traficie na dzień bez smogu. Może takie dni w Ałmatach są. Na górze festyn, diabelski młyn i jakieś inne dziadostwa. Górę zapamiętam jako miejsce, co tu kryć, które będzie mi się kojarzyć z miejscem gdzie wcześniej zjedzone śniadanie (tak podejrzewam) postanowiło opuścić moje ciało. Ja czekałem na ten moment. Byłem gotowy, po prostu. Więc skróciłem mój pobyt na wzgórzu i wróciłem do hotelu, gdzie postanowiłem do końca dnia zrobić sobie przerwę. To w sumie był dobry pomysł. Warto zwyczajnie zrobić sobie czasem przerwę. W wagoniku kolejki siedziałem cicho. Obok mnie rodzinka. Gadali żwawo po rosyjsku. Nie słuchałem ich, ale w połowie drogi Pani powiedziała do mnie, że chyba nie jestem Rosjaninem bo nie reaguje na ich rozmowę. Powiedziałem, że jestem z Polszy. I Pani się cieszyła bo czuła w sobie jakąś wygraną. Myślami byłem już w hotelu, chociaż widok za oknem przywołał w mojej głowę dwie takie kolejki. Pierwsza to ta w Batumi, a druga to w Chinach. Widoki na ziemi były podobne. Nawet miałem wrażenie, że światło też.

W hotelu leżałem na wielkim łóżku i oglądałem turecką telewizję gdy oczy robiły mi się ciężkie jak betony. Erdogan coś krzyczał ze sceny, już Morfeusz muskał moje ciało, kiedy dostałem wiadomość od Marcina, że są blisko hotelu w knajpie. Wybudziłem się i pomyślałem, że to dobry moment by napić się wódki. Wybór knajpy był świetny. Nie będę się zagłębiał w szczegóły, ale impreza na którą trafiliśmy to był strzał w dziesiątkę. Mocno poprawiło mi to humor.

Wieczorem leżałem już w łożku. Szerokie z wygodnym materacem. Cieszyłem się, że tu jestem.