Strona główna » Lwów » Strona 2

Tag: Lwów

Atlas pełen map

Kawiarnia Atlas we Lwowie. Marzec 2019.

Zawsze opisuję pogodę. Nie wiem zupełnie dlaczego się to do mnie przeczepiło. Zawsze też opisuję widok z okna. Czy jest to tak ważne? Chyba tak bo od dawna tak właśnie mi się jawią początki każdego z wpisów na bloga.

Poleciałem do Lwowa. Dosłownie na 48 godzin. W małym plecaku miałem ubrania, notes, książkę, aparat i kable do ładowania elektrycznych rzeczy. Do tego jeszcze moje ulubione japonki za 9zł. Poprzednie mi się rozwaliły. Używałem “antygrzybów” bo tak je nazywałem i nazywam od około 2011 do 2017 roku. Ich debiut przypadł chyba na Tajlandię. Zresztą one przyczyniły się do mojego wypadku na skuterze. Do dziś zachodzę w głowę jak można było kurwa założyć japonki na skuter. Szukałem słoni. Wyzionęły ducha w Moskwie. Tam też je zostawiłem. Pomyślałem, że taki ich “podróżniczy” los.

Lwów był na granicy zimy i wiosny, ale nie miało to większego znaczenia bo leciałem spotkać się z moim kumplem Pavlo. Ostatni raz spotkaliśmy się dokładnie rok temu też we Lwowie. Pavlo i Lwów to jak imię i nazwisko. Dobrze było się spotkać, pospacerować po tym magicznym mieście. Zjeść pielmieni i napić się wiśniówki. Co ciekawe pozwoliłem sobie chwilowo na zwolnienie z mojego alkocelibatu, bo od blisko 2 lat gardzę alkoholem. Nie piję. Nie potrzebuję. Nalewka w pewnej hipisowskiej kawiarnii mnie zniszczyła. Nie sądziłem, że to może być tak dobre.

Drugiego dnia siedziałem w restauracji, a może kawiarni Atlas. Na samym rynku. W samym sercu Lwowa. Lubię to miejsce. Zamówiłem czarny czaj w dzbanku. Wyjąłem też mój czarny notes i książkę. Poczułem się jak prawdziwy podróżnik. Coś zapisałem w notesie, zacząłem rozglądać się po lokalu i układałem swoje myśli. Właśnie ta czynność to jest to co potrzebuję. Ogrom pomysłów wali jak strumień wody w mały lejek. Otwór jest zbyt mały i to dostarcza mi wielu wymyślonych problemów. Czysta głowa to jak czyste biurko. W syfie ciężko mi pracować i tworzyć.

Snułem się po rynku. Tak dobrze mi znajomym. Włożyłem ręce do kieszeni bo było mi zimno. Zapomniałem rękawiczek. Wiosna już uderza mi do głowy. Stałem na ulicy i zastanawiałem się jak spożytkować wolny czas, którego miałem o dziwo za dużo. Do hotelu miałem 6 kilometrów. Ten odcinek pokonałem z buta licząc na odkrycie nowych miejsc. Nie wyjmowałem aparatu. To był jeden z tych wyjazdów który pozwalał delektować się tym co widziałem.

Lot ze Lwowa do Warszawy trwał 40 minut. Czytałem książkę i wspominałem lądowanie samolotu w Budapeszcie. Najgorsze w życiu.

Tylko we Lwowie!














Rankiem następnego dnia po przylocie do Kijowa, udaliśmy się na dworzec by kupić bilet na pociąg z Kijowa do Lwowa. Pociąg w który celowałem nie miał już żadnych wolnych miejsc. Następny miał tylko w klasie pierwszej. Mowa o ichniejszych InterCity, który w blisko 5 godzin pozwala dostać się do Lwowa. Ten nasz jechał 7 godzin, ale było warto. To była też okazja by popatrzeć sobie na pół Ukrainy za dnia. Część trasy przespałem, a przez część drogi oglądałem mój serial Designated Survivor. Lwów szybko pojawił się na horyzoncie.

Było mokro, wilgotno ale ciut cieplej jak w Kijowie. Wskoczyliśmy do tramwaju numer 1 i po zamknięciu drzwi od razu dostaliśmy mandat. Tak jest. Zwyczajnie nie udało się kupić wcześniej, a dwa byliśmy na końcu, do motorniczego za daleko. Kanar się można powiedzieć zlitował i dał jeden mandat. Potem nakazał kupić drugi bilet. Po opłaceniu kary, wysiedliśmy z tramwaju. Wewnętrznie się wkurzyłem ;) Bilet na tramwaj kosztuje jakieś 35-40 groszy. Kara to około 8 złotych.

Nasze wynajęte mieszkanie mieściło się na samym Rynku. Przyznam, że nigdy nie spałem tak blisko, chociaż jak ktoś śledzi mojego bloga to wie, że we Lwowie miałem okazję już parę razy być i ten wyjazd nie był ostatni. Lwów jest magiczny, sentymentalny i przyciągający. Jest połączeniem Polski i ZSRR. Takie mam odczucia patrząc na lwowską architekturę i historię. Chociaż Lwów był tylko przez 20 lat nasz to jednak do dziś to “nasze” jest widoczne w wielu miejscach.

Podczas pobytu we Lwowie spotkaliśmy dwie znane osoby. Pierwsza to Paris Hilton, która otwierała Hotel Grand, a druga to Pavlo. Super człowiek z którym miałem przyjemność pracować w pierwszej dekadzie XXI wieku w Warszawie. Chociaż branża totalnie nie była moja i było to 12 lat temu to jednak mimo tak dużej odległości (Pavlo wrócił do Lwowa na miesiąc przed Majdanem po kilku długich latach życia w Warszawie) mamy ze sobą dobry kontakt.

Jeśli wybieracie się do Lwowa to polecam na przewodnika Pavlo! Jak tylko będzie cieplej i będzie okazja wrócić to idą na wycieczkę z Pavlo. Trzy lata temu będąc z Dawidem we Lwowie, Pavlo przeciągnął nas po Łyczakowie. Ogrom świetnych informacji, pamiętam że zmarzłem szalenie, ale potem ciepły czaj w Dzydże i długie rozmowy. Tak było.

Pavlo doskonale mówi po polsku, zapraszam! :)

Trolejbus zawiózł nas na nowe lotnisko. Nowe bo obok jest stare na którym kiedyś byłem. Samolot ze Lwowa do Gdańska wystartował chyba o czasie i pierwszy raz w życiu słyszałem jak ludzie bili brawo po starcie samolotu…

 

Wieczorny pociąg do Kijowa

UA_2015_RD-01 UA_2015_RD-02 Lwow / Danieluk / Ukraina Lwow / Danieluk / Ukraina Ukraina / Pociag / Danieluk Ukraina / Pociag / Danieluk Kijow / Ukraina / Danieluk Kijow / Ukraina / Danieluk Kijow / Ukraina / Danieluk Kijow / Ukraina / Danieluk Kijow / Ukraina / Danieluk Kijow / Ukraina / Danieluk Kijow / Ukraina / Danieluk Kijow / Ukraina / Danieluk
Niedziela rano, tak wcześnie rano, że jeszcze ciemno. Wcześniej rytuał. Ciepły kubek ciepłego czaju. Plecak. Aparat w kieszeni. Na plecaku pamiątka po podróży po Chinach, mała centralnie naszyta na górnej klapie polska flaga. Lubie ją. Lubię ten plecak. Nie jest ciężki, a to pewien znak. Im więcej się podróżuje tym jest on lżejszy. To chyba jakiś taki dla mnie osobisty znak. Obok mnie stał Dawid. Spojrzeliśmy na siebie i swoje buty. Mieliśmy takie same.

Wsiedliśmy w mały busik pełen Ukraińców i pojechaliśmy do Lwowa. Moją uwagę zwrócił pewien szczegół. Otóż pasażerowie w ogóle nie mieli swoich bagaży. Tylko my. Dwa plecaki na kolanach. Taki urok podróżowania. Noga na głowie. Chłodno. Niemiła celniczka. Lwów. Dawno w nim nie byłem, wróciły wspomnienia z kilku wizyt w tym mieście. Mam jakiś sentyment, a do tego Pavlo który na chwile przed Majdanem wrócił do Lwowa z Polski (mieszkał tu prawie 9 długich lat). Ukraina go wezwała. Po wyjściu z busika udaliśmy się od razu na dworzec kolejowy, gdzie udało nam się kupić od ręki bilety na nocny pociąg do Kijowa. (bilet na kuszetkę z 4 łóżkami w przedziale około 40zł). Taki był plan. Kiedyś kupno biletu ot tak było nie możliwe, szczególnie w porze letniej. Mimo, że już zimno, ten fakt mnie jakoś zadziwia, nie wiem sam dlaczego. Korzystając ze świadomości posiadania kilku godzin wolnego, udaliśmy się na spacer po prospekcie Swobody. Widok lwowskiej opery dał mi jakieś dziwne ciepło na sercu. Ten sentyment, cholerny sentyment.

Strasznie mnie ucieszył widok Pavlo, nie powiem, ale gdzieś tam głęboko w głowie zawsze chciałem się z nim spotkać właśnie we Lwowie. Zobaczyć jego miasto, jego oczami. Wieczór skończył się w jakiejś knajpie gdzie tuż obok pielmieni wypiliśmy po kieliszku zimnej, lwowskiej wódki. Była dobra, a dla mnie to coś dużego bo ja alkoholu nie piję. Wódka szybko zaszumiała, a w deszczowej aurze zrobiło się wyjątkowo miło i ciepło, fałszywie ciepło. Szlakiem wąskich uliczek, kamiennych dróżek i tych lamp, które deszczowe drogi wyświeciły do miana przepięknych obrazów, takich o kresach. Dźwięk lwowskich tramwai, które skręcają z jednej ulicy w drugą, przenosiły człowieka w inne czasy. Zaparkowane samochody z poprzedniej epoki, zamykały moją małą książkę wyobraźni.

Tramwaj odstawił nas na nocny pociąg do Kijowa. W drodze na peron, korytarz. Ten sam w którym spałem mając 20 lat, przed moją pierwszą podróżą na Krym, w ogóle to była moja pierwsza podróż za naszą wschodnią granicą. Do tej pory w uszach gra mi dźwięk: szanowne pasażery. Powtarzany ciągle z wielkich szarych głośników. Ten cały dworzec jest przepiękny. Polski projekt, ukończony w 1904 roku. Na peronie stał długi, klasyczny pociąg. Ogrzewany od środka żelaznym piecem. Dym uciekał z małego kominka na wysokości wejścia. W środku ciepło. Zajęliśmy górne prycze, a zapach pasażera z dołu, zajął cały przedział. Z głośnika sączyła się ukraińska muzyka.  Zawsze podczas pierwszej podróży pociągiem (kuszetką), moja noc to jak walka między życiem, a śmiercią. Chociaż szalenie lubię spać w takich pociągach, ta noc wyssała ze mnie wiele sił. To bardziej było czuwanie niż sen. Dopiero nad ranem zrobiło się chłodniej, a to dało mi namiastkę snu.

Kijów. Chłodny, ciemny, szary. Powrót na Majdan Niezależności w tej całej aurze okazał się jakimś szalenie, ciężkim do opisania stanem. Na następny dzień wróciliśmy tu by zobaczyć i dotknąć śladów walki o lepszy świat. Tutaj to jeszcze możliwe. Na Białorusi długo długo nie.

Do wysłuchania utwór który przypadł mi najbardziej podczas tej całej podróży:  Jamala – Иные