Jest jeszcze ciemno. Budzimy się z Szymonem w naszym małym pokoju. W drugim budził się Grzesiek.
Plan był prosty. Wstać grubo przed świtem i pojechać nad Morze Aralskie. Tam sfotografować wraki statków. Jak to bywa czasem w życiu, kiedy coś długo się planuje to ma prawo coś nie wypalić. I nic tu z naszej winy. Dlaczego? Bo zawsze jest ktoś lub coś co może nam zepsuć. Najlepiej wszystko. Winowajcą okazał się młody chłopak z recepcji. W Uzbekistanie jest takie prawo, że każde miejsce gdzie śpi obcokrajowiec, musi nasz pobyt zarejestrować. Dowód naszego bytu. Kolejny papier, a wschód papiery lubi. Finalnie z tych wszystkich miejsc mam papier, który faktycznie się przydał, jest pamiątką. W sytuacji awaryjnej może nam posłużyć jako papier toaletowy. Nikt nas o to później nie pytał.
Młody chłopak sennie zebrał się ze swojego łoża, wziął nasze paszporty i zabrał się za wydrukowanie “kart pobytu”. Trwało to na tyle długo, że wyprowadził mnie z równowagi. To się często dzieje w moim życiu, ale kiedy coś jest zaplanowane, kiedy w jakieś miejsce jedziesz trzy dni, leci dwoma samolotami to masz prawo się wkurwić. Udało mu się to. I w tej naszej ekipie wyjazdowej stało się to drugi raz. Ten pierwszy miał miejsce w Iranie, kiedy młody kierowca “taksówki” wiózł nas na lotnisko, ładując się w korek. Do tego ulewa. Brak możliwości komunikacji, a kiedy pojawiło się apogeum zła, wiedząc że nie dojdziemy na czas, nie wsiądziemy do samolotu by lecieć na południe, to on, kierowca, wyjął telefon i pokazywał nam swojego pieska. Było to na tyle absurdalne w tej całej sytuacji, że przestałem wierzyć w dalszy plan podróży. Na szczęście przyjechaliśmy w ostatnim momencie, ostatnim tym ostatnim, że we wspomnieniach mam jak omijam bramkę bezpieczeństwa i rzucam swój plecak na taśmę przy punkcie odprawy. I to w ostatniej sekundzie tego meczu. Rzut na wagę zwycięstwa. Jak w tanim filmie dla młodzieży na Polsacie w niedzielę o 12.
I tak uzbecki chłopak zepsuł mój wielki plan. Chociaż samego wschodu słońca nie widziałem to jednak teren z wrakami był moim fotograficznym poligonem z nisko wiszącym słońcem. To było niesamowite. Mimo pustynnego klimatu, wschodzącego słońca było chłodno. W poprzedniej części obiecałem, że napiszę skąd wzięły się te wraki na tej pustyni. Bardzo dobrze i rzeczowo jest to opisane na Wikipedii:
Budowa kanałów przecinających pustynne obszary Kara-kum prowadzona była na wielką skalę od lat 30., przez pierwsze dziesięciolecia całkowicie wbrew wszelkim zasadom sztuki hydrologicznej. W rezultacie aż od 30 do 70% wody, odbieranej rzekom Syr-daria i Amu-daria bezpowrotnie wsiąkało w glebę lub parowało, nie docierając ani do upraw, ani do jeziora. Szacuje się, że do 1960 od 20 do 50 km³ wody zamiast zasilić jezioro – wsiąkło w ziemię. Nawet do dziś tylko 12% długości kanałów nawadniających uszczelniono i zabezpieczono przed stratami wody. Część wód Amu-darii trafia ponadto do znajdującej się na zachód od rzeki Kotliny Sarykamyskiej, gdzie wypełnia powstałe w ciągu XX wieku słone Jezioro Sarykamyskie. Na nowo powstałej pustyni można spotkać statki – nawet kilkadziesiąt kilometrów od obecnego brzegu Od lat 60. poziom wody w Jeziorze Aralskim zaczął systematycznie opadać w tempie około 20 cm rocznie. W następnej dekadzie już 50–60 cm rocznie, potem dalej przyspieszył i dziś wynosi nawet 80–90 cm rocznie. W 1960 roku powierzchnia jeziora wynosiła 68,5 tys. km² (niemal tyle, co powierzchnia Republiki Irlandii), do roku 2009 zmniejszyła się o ⁴⁄₅ (do 13,5 tys. km²).
W 1960 r. jezioro było czwartym co do wielkości na świecie, obecnie spadło na szesnaste miejsce. Zanikanie wód jeziora doprowadziło do jednej z największych katastrof ekologicznych na obszarze byłego ZSRR, co nie było zresztą zaskoczeniem dla władz sowieckich, którym raporty o przewidywanym wyschnięciu jeziora przedstawiono wiele lat wcześniej. Przeważyła jednak irracjonalna teza, że powstanie i istnienie jeziora Aralskiego jest „oczywistą pomyłką natury”, a bieżące potrzeby społeczeństwa sowieckiego Uzbekistanu są ważniejsze od opinii ekologów. Wykorzystanie wód Amu-darii i Syr-darii do nawadniania rosło nadal mimo obserwowanego zanikania jeziora i w okresie między 1960 a 1980 rokiem podwoiło się. W tym samym czasie podwoiła się też skala produkcji uzbeckiej bawełny. Woda z Amu-darii i Syr-darii wykorzystywana jest nie tylko do upraw bawełny, ale i ryżu. Na terenach niemal pustynnych zakładano plantacje monokultur roślin o dużym zapotrzebowaniu wody. Nadmierna gospodarka rolno-spożywcza i wodna (na utrzymanie sieci kanałów w czasach ZSRR wydawano około 25$/ha, obecnie 1,5$ – 10$) doprowadziła do zahamowania zasilania z rzek.
Wzrost produkcji bawełny nie równoważył jednak ponoszonych kosztów. Już w latach osiemdziesiątych załamał się przemysł przetwórstwa rybnego w Aralsku i innych miejscowościach. Przed wyschnięciem jeziora większość okalających go wsi utrzymywała się z rybołówstwa oraz turystyki. Gdy jezioro zaczęło wysychać z jego okolic wyemigrowało 100 tys. ludzi, część osiadła nad Morzem Kaspijskim. Niemal wszystkie organizmy zamieszkujące wody Jeziora Aralskiego wymarły na skutek drastycznego wzrostu zasolenia, a wśród mieszkańców regionu znacząco wzrosła częstość występowania takich chorób jak gruźlica, tyfus, niedokrwistość, a u noworodków także upośledzenia umysłowe. Szacuje się, że koszty zapaści gospodarki rolno-spożywczej i turystyki, a przede wszystkim pomoc humanitarna to średnio dwa miliardy dolarów rocznie.
Jest to smutne miejsce i człowiek uświadamia sobie, że zmieniający się klimat może kiedyś doprowadzić do tego co właśnie tam stało się to tymi samymi człowieczymi dłońmi.
Nagle znalazłem się tu sam. Szymon wrócił na górę, a ja jeszcze fotografowałem, szukając ciekawych ujęć. Słońce szło do góry, temperatura rosła, a obok mnie stała krowa. Wyrosła nagle z ziemii. Nie patrząc na to co robię poszła w swoją stronę. Pomyślałem, że to dobry moment by wejść na górę, złapać chłopaków i będziemy mogli ruszyć dalej. Dzień wcześniej kiedy testowaliśmy drogę prowadzącą na pustynię, zobaczyłem nowo oddane bloki. To był dobry moment by tam teraz pojechać. Miałem wrażenie, że jestem w Korei Północnej. Dziwne uczucie.
Grzesiek odpalił auto i ruszyliśmy na południe zostawiając za plecami Morze Aralskie. W drodze zatrzymaliśmy się na śniadanie, a w zasadzie był to mały sklepik, dziura w murze. Właściciel zaproponował nam, że możemy usiąść u niego w “barze”, tak to wyglądało. Wszystkie okna oklejone niebieską folią, pomieszczenie, jedno i drugie. Na ścianie włączony telewizor. Właściciel przyniósł czaj. Znowu poczułem, że jestem w Korei Północnej w jakiejś świetlicy. Co do cholery. Po wszystkim znalazłem toaletę. Była to pewnie barowo-domowa. Czegoś takiego nie widziałem jak żyję, ale w takim wydaniu rzecz jasna. Nieduże pomieszczenie z drewnianą podłogą, na ścianie małe okienko oklejone znaną mi wcześniej niebieską folią. Po środku dziura z której bił ogień smrodu.
I znów w drodze. Minęliśmy Leninabad, a potem tankowanie auta w Nukusie. Kolejny przystanek Chiwa. Perła na szlaku.