Zaglądam do mojego czarnego notesu. Przywołuję ostatnie wspomnienie z miasta Murmańsk.
Szary budynek na ulicy Karola Marksa. Od strony ulicy okna balkonowe mieszkania i antena. Od strony podwórka wejście do klatki. Wchodzimy. Przed wejściem do mieszkania zdejmujemy buty. Jest ciepło. W drzwiach widzimy starszą, pogodną kobietę. To Tatiana, Mama Gieorgija*.
Gieorgij ma bliżej do czterdziestki niż trzydziestki. Jest fanatycznym wyznawcą swojej pasji. Radiołączność. Jest administratorem strony radio klubu w Murmańsku. Ten temat dla mnie jest szalenie odległy, ale bardzo ciekawy. W dobie internetu komunikowanie się przez tradycyjne fale jest jeszcze zachowaniem czegoś jak by z poprzedniej ery, w której się wychowałem. Jego pokój przypomina raczej magazyn, pracownię czy nawet bunkier. Wszędzie książki, płyty, torby, kartony i mnóstwo sprzętu do łączności. Nawet na łóżku nie mogę przysiąść bo wszędzie leżą rzeczy powiązane z jego pasją.
Znalazłem się tutaj ponieważ współtowarzysz mojej podróży podziela pasję Gieorgija i bardzo chciał się z nim spotkać. Podczas spotkania Gieorgij podarował mu kartkę z jego symbolami na dowód spotkania. Oboje rozmawiają o łączności, antenach, możliwościami połączenia się z Polską. Z kuchni słychać głos jego Matki, która zaprasza na czaj. Wychodzę z pokoju. To coś dla mnie.
Tatiana. Kobieta zawieszona gdzieś między sześćdziesiątym, a siedemdziesiątym wiekiem swojego życia. Na jej nosie okulary, a w oczach ogromne dobro. Twarz wyciszona. Wykształcona. Wykłada typografię na jednej z murmańskich wyższych uczelni. Pyta się mnie czy piję czaj z miodem czy cukrem. Poprosiłem o miód. Siedzieliśmy chwilę w ciszy, kiedy Tatiana wstała i wyszła z kuchni. Przyniosła zdjęcie marynarza w drewnianej ramce. Jej oczy się zaszkliły, a Ona rozpoczęła monolog o tym jak od 40-stu lat mieszkają na północy, a od roku mieszkają sami. Jej kochany mąż i ojciec Gieorgija nie żyje. Przeprasza za bałagan w mieszkaniu, ale nie mogą się jeszcze pozbierać.
Rozmawialiśmy o nocy i dniu polarnym. Tatiana wyciągnęła z siatki kilka zeszytów w których notuje wszystkie informacje właśnie o tych polarnych zjawiskach. Bardziej jednak naciska na temat dnia, który w tym rejonie świata trwa dwa miesiące. Słońce nie zachodzi (22.05-22.07). Zaprasza latem. Do tego częstuje mnie jakimiś konfiturami, które swoją słodyczą rozgrzewają moje zmysły. Czuje się dobrze.
Kiedy do kuchni przychodzą pasjonaci, piją czaj, Tatiana znów przynosi zdjęcie swojego męża (niestety z wielkim żalem, ale nie zapamiętałem imienia) i pokazuje go nam. Cierpi. Gieorgij łapie za dłoń swoją Mamę i całuje ją w rękę. Tatiana robi nam wspólne zdjęcie. Uśmiechamy się, ale ja mam sztuczny uśmiech. Jeszcze widzę jej łzy i ogromny ból po stracie najbliższej osoby. To nic nie jest mi obce.
Tatiana pyta nas czy smakował nam czaj. Oczywiście, że tak. Kiedy robi się już późno, a następnego dnia rano mamy pociąg do Sankt Petersburga, stwierdzamy, że czas wracać do naszego hotelu. Wychodzimy wszyscy. Tatiana chce nam kupić taką herbatę w sklepie pod ich domem, czynnym 24 godziny na dobę. Chcemy oczywiście odmówić, ale Ona nawet nie chce tego słuchać. Kiedy stoimy przed pasami, Ona łapie nas za dłonie i życzy nam wszystkiego dobrego. Czuję jak przez jej dotyk przenika dobro.
Na skrzyżowaniu Karola Marksa i Polarnych Zori stoi dwóch policjantów. Gieorgij mówi, że dziś w mieście jest Putin. W śniegu leżą momenty. Starcza na bilet do hotelu. Gieorgij nas odprowadza i w drodze trzyma w dłoni swój sprzęt do łączności. Kiedy go chowa, jego antena wystaje mu z kołnierza.
Pasja w życiu jest ważna. A czasem najważniejsza. To pozwala trzymać w kupie, wszystko.
*) Gieorgij – tak mam zapisane w notesie. Możliwe, że jego prawidłowe wymawianie imię to Georgij.