Strona główna » Podróże

Tag: Podróże

Duszanbe – Tadżykistan

Zawsze wydawało mi się, że to daleko, że wszystkie ciekawe, magiczne miejsca są bardzo daleko. To nie jest prawda. Magię można odnaleźć pod domem, niedaleko nas czy godzinę drogi od domu. Magię mamy też w domu.

Właśnie czytam książkę o Wiktorze Baterze. Autobiografię, książkę wywiad. Bater to korespondent z Rosji. Tak w wielkim skrócie. Bater należał do mojego panteonu romantycznych czasów. Jako dziennikarz w czasach kiedy kształtowała się moja świadomość (proces w toku) to właśnie był on. Obok niego Milewicz i Miller. Z tej trójki miałem przyjemność poznać tylko tego ostatniego.

Bater odszedł za wcześnie. Trzy lata temu, na początku pandemii. Gdyby wytrzymał jeszcze 2 lata to myślę, że wojna w Ukrainie by go uratowała. Jak starego narkomana wagon drągów. Pozostawił po siebie setki historii, a książka ta (w życiu nie czytałem grubszej) jest właśnie taką podróżą za marzeniami.

I to Duszanbe. Daleka stolica, dalekiego państwa. Kto nie ma atlasu przed sobą to na próżno szukać w głowie gdzie znajduje się ta stolica. Stolica Tadżykistanu.

Dotarliśmy do niej po podróży z Samarkandy (Uzbekistan). Piękną drogą, którą opisałem fotograficzne tutaj. Pamiętam wspaniałe reportaże Barbary Włodarczyk „Szerokie Tory” i to Duszanbe zawsze było w mojej głowie. Na mojej żelaznej liście, która siedzi we mnie każdego dnia. Z tej listy aktualnie wypadły dwa państwa. Rosja – co jest oczywiste, a druga to Białoruś. Chociaż oba państwa mają krew na rękach w agresji na Ukrainę to myślę zwyczajnie, że by mnie tam już nie wpuścili. Zawsze sobie mówię, że marzyć można ile chcemy, kiedy chcemy i jak chcemy. O wszystkim, o wszystkich.

Jestem marzycielem, ale takim twardo stąpającym po ziemii. Kiedyś nad tymi ciepłymi chodnikami unosiłem się lekko, dziś lekko idę dotykając ziemi. Dlaczego? To proste. Przynajmniej się nie rozczarujesz. Nigdy i niczym. Prawie.

Wracając do Duszanbe. Spędziliśmy tam 2 noce i myślę sobie, że to o 5 dni za krótko. Może Duszanbe nie jest miastem porywającym, ale myślę że zagłębienie się w jego strukturę bardzo by mnie nasyciło. Tu też się powtórzę, ale zwiedzać można na dwa sposoby. Pobyty krótkie i długie. Wpadasz, zerkasz, zbierasz tylko największe truskawki i uciekasz. Kiedy jednak zostajesz na dłużej (to jedno z moich marzeń np. zamieszkać na dłużej w jednym miejscu za naszą wschodnią granicą i obecnie moim numerem jeden jest Kijów) by poszukać za tymi dużymi truskawkami czegoś większego, bardziej wartościowego. Nigdy też nie składam sobie wewnętrznych deklaracji w miejscu pobytu: ja tu jeszcze muszę wrócić. Bo to jest rzucanie słów na wiatr. Wrócę to wrócę, a jeśli nie wrócę to po co gadać. Gadanie nigdy nie pomaga. Kto dużo gada ten mało robi.

Jaki smak pozostawiło w mojej głowie Duszanbe? Trudno mi powiedzieć, serio. Miasto fotograficznie ciekawe bo pojawiło się coś nowego, świeżego. Galaktycznego. Ogromna frajda, że udało się tam mi dotrzeć, że przez te kilkadziesiąt godzin jestem częścią tego miasta, że moje prawie całe serce jest skupione na tym gdzie jestem. Jeszcze moja eSIM nie działała więc zwiedzania miasta bez Internetu też miało swój klimat, o losie. Przecież 20 lat temu miałem w komórce tylko SMSy!

Duszanbe, a z pewnością i cały Tadżykistan to jak dla mnie Azja z elementami ZSRR, chociaż bogaci w swoją historię to jednak ostatni wiek mocno im namieszał. Niech takim przykładem będzie panujący od 1992 roku prezydent Emomali Rahmon. Kult prezydenta widać gołym okiem już po przekroczeniu granic państwa. Wszędzie jego wizerunki. Cytaty. To rzecz niesamowita! Szczególnie pod kątem fotografowania. To właśnie ten kult był jedną z tych rzeczy która przyciągała. Nie jestem dobry w opisywanie, w opowiadaniu tekstem jakiś przygód na miejscu bo nie zawsze to się dzieje. Oczywiście pewnego rodzaju egzotyka była na tyle interesująca, że chciałbym jeszcze kiedyś mieć możliwość wrócić, ale już nie do samego Duszanbe. Adrenalina chce się tworzyć, a ten kraj to oferuje.

Rano samolot uzbeckich linii oderwał się od ziemii i polecieliśmy do Taszkientu, gdzie czekała na nas jedna z fajniejszych rzeczy jaką można doznać we wszystkich państwach byłego bloku. Podróż pociągiem!

Via Baltica / Lipawa

Lipawa 

Chociaż trasa nie była długa to jednak miałem wrażenie, że podróż trwała bardzo długo. Między jednym, a drugim punktem zatrzymaliśmy się w małej wiosce Ragaciems. Miałbym do siebie ogromny żal, gdybyśmy nie mogli zobaczyć Zatoki Ryskiej. Sympatyczna plaża, słońce i spokój.

Tuż przed wyjazdem przeszukiwałem zasoby Internetu w poszukiwaniu ciekawych miejsc na Łotwie. Znalazłem! To Skrunda-1, coś jak opuszczona Prypeć, coś jak Kłomino w Polsce. Od razu zacząłem szukać jeszcze więcej informacji, planować, ale gdzieś znalazłem świeżą informację, że obiekt jest już zamknięty dla zwykłych ludzi. Strasznie przykro mi się zrobiło. Już widziałem siebie, pomykającego między opuszczonymi budynkami z szarej płyty. W zamian za zwiedzanie ciekawych miejsc, na trasie przywitał nas deszcz. Był tak duży, że trzeba było zjechać na pobocze i odczekać, aż będzie widać cokolwiek. W radiu sączyła się łotewska muzyka. Język z obcej planety.

Dlaczego Lipawa? Po pierwsze chciałem zobaczyć Bałtyk i jego linię brzegową należącą do Łotwy. Po drugie Karosta czyli szereg bunkrów, które wręcz wpadają do morza, ale o tym w następnym wpisie.

Lipawa to stosunkowo nudne miasteczko. Idealne na chwilę lub właśnie przystanek w drodze.

Na plaży znajduje się napis nazwy miasta, który przyciąga wszystkich turystów. Na jednej z głównym ulic miasta, prowadzących do portu na jednej ze ścian widnienie napis Legia Warszawa.

Z pobytu w tym miasteczku zapamiętałem parking, plażę i ogrom słońca.

Via Baltica / Ryga / 2

Ryga / Część druga

Poranek. Jeden z klasycznych poranków w podróży. Śniadanie będzie dziś gdzieś na spacerze. Gdzieś na jakimś murku. To jedna z tych rzeczy, która tak silnie kojarzy mi się z odbywaniem podróży. Nie zawsze w hotelu można zjeść, nie zawsze jest lodówka. O tym może kiedyś zrobię oddzielny wpis.

Naszym celem tego dnia był wieżowiec ANŁ (Akademii Nauk Łotwy), czyli kuzyn/-ka Siedmiu Sióstr Stalina (grupa siedmiu Pałaców Kultury wybudowanych w Moskwie w latach 1947-1953, swoją drogą przepiękne!). Śmiało można dostać się na górę, opłacając bilet w walucie zachodniej. W środku czuć ducha dawnej epoki, która silnie przeżarła się z latami 90-tymi. Sam budynek budowano w latach 1952-1958. Ma wysokość 107 metrów i liczy 21 pięter. Pałac Kultury ma 237 metrów. To tak dla wyrobienia sobie skali. Nie jest zatem duży, ale patrząc na linię horyzontu to robi wrażenie.

Z górnego tarasu rozpościerał się widok na całą Rygę i jest to widok warty poświęcenia swojego czasu. Można zobaczyć miasto z czterech stron. Największe wrażenie robi widok na północną stronę, gdzie widać ichniejsze Stare Miasto.

Zjeżdżając na dół, wysiedliśmy na kilku piętrach by zobaczyć jak wygląda od środka. Nic ciekawego bo korytarze nie są, aż tak fascynujące jeśli nie widać okien. Będąc na dole ruszyliśmy na wielki market, charakterystyczna budowla widziana na większości fotografii zachęcających do wizyty w Rydze. Między marketem, a wieżowcem ANŁ mieścił się mały bazarek z budami. Kiedy odwróciłem się przodem do ANŁ, poczułem się jak w połowie lat 90-tych w Warszawie. Piorunujące uczucie. 

Poczułem, że za chwilę dokupię drugi kontroler do Pegasusa i kolejny kartrydż (co za nazwa!) z grami w stylu 9999999 in 1. Nad budami górował ANŁ, jak kiedyś nad warszawskimi szczękami, Pałac Kultury. Pamiętam doskonale jak byłem pewnej soboty z moim Wujkiem właśnie pod Patykiem, kiedy wojskowy śmigłowiec montował antenę na PKiN. Miałem farta. To był 9 października 1994 roku. Niedziela. Internet to dobra rzecz.

Pałac został. Bud już nie ma.

Bazar. Można powiedzieć, że taki typowy wschodni bazar. Tutaj smaczku dodaje fakt, że na Łotwie mieszka bardzo dużo Rosjan. Można nawet poczuć się jak w Rosji. Dosłownie. Brakowało mi tylko stoiska z pirackimi płytami CD, ale to już chyba nie te czasy.

Ryga pachnie też Budapesztem i chwała jej za to. Można poczuć ducha poprzedniej epoki i smak dzieciństwa. Tak to zapamiętałem. W głowie miałem już plaże.

Czuję, że jeszcze tu kiedyś wrócę.