Strona główna » Skan

Tag: Skan

Krym 2003

Młody leszcz. Jałta. Krym. Ukraina. 2003.

Zapach przedziału w wagonie sypialnym stał się przyprawą kolejnych podróży, ale ta pierwsza na Krym, latem 2003 roku, zaraz po mojej maturze, otworzył jakąś wyjątkową bramę. I dziś, tak bardzo brakuje mi by ją przekroczyć i znów zatopić się krainie wschodu. To jednak nie ucieknie, tak samo jak te kilkanaście wakacyjnych wspomnień. I zawsze sobie to tłumaczę, że początki we wszystkim są trudne i jakoś bliżej nieokreślone i nieukierunkowane. I taki był ten wyjazd. Dziś mądrości człowieka, starszego o prawie dwa razy tyle co miałem wtedy, zrobiłbym pewne rzeczy inaczej, chociaż wszyscy doskonale wiemy, że to tylko sfera marzeń.

Fotografie to skany z odbitek, które wywołałem i zeskanowałem jesienią 2003 roku i od tamtych dni tak właśnie żyją w moich wspomnieniach. Po prostu warto fotografować.

Myślę, że rozdział o Krymie mam ukończony co mnie niezmiernie cieszy, ale nie było to proste, chociaż zaskakująco udało mi się z głowy wygrzebać jakieś zakurzone wspomnienia. I to jest szalenie miłe uczucie!

Słuchać, słyszeć

4920
Central Park. Nowy Jork. 2013.

Zasypiając wieczorem, mocno wtulony w moje dwie poduszki, powoli odpływając słuchałem radia. Dawno tego nie robiłem, kiedyś było to coś normalnego. Wszystko płynie. Oczy już powoli mi się same zamykały, odpływałem i nagle w radiu poleciał utwór którego bardzo dawno nie słyszałem. Poczułem, że to idealne zakończenie dnia. Małe wielkie rzeczy. Dziś wieczorem, przeglądając fotografie w tle znów poleciał utwór, tego samego wykonawcy. Zgadniecie co to?

(…)
Jest głęboka, ciemna noc,
Siedzę w łóżku a obok śpi ona

I tak spokojnie oddycha
Dobiega mnie jakaś muzyka
Nie, to tylko w mej głowie szum
Siedzę i tonę i tonę we łzach,
Bo jest mi smutno, bo jestem sam
Dławi mnie strach

Samotność to taka straszna trwoga
Ogarnia mnie, przenika mnie
Wiesz mamo, wyobraziłem sobie, że
Że nie ma Boga, nie ma nie!

Dobranoc.

The show must go on…

Nowy Jork, 2013Empty spaces – what are we living for?
Abandoned places – I guess we know the score?
On and on…
Does anybody know what we are looking for ?*

Samolot ląduje. Delikatnie. Stoję na metalowych schodach. W dole ludzie idący do autobusu. Mam na sobie kurtkę, zapinam się pod szyję. Z ust leci mi para. Jest około zera. To prawie 30-ści stopni różnicy. Fotografuje telefonem samolot i jego wielki silnik. Za dosłownie 2 godziny będę leciał kolejnym samolotem z Berlina do Warszawy. I wiecie co? Wcale mi się nie chciało, chociaż uwielbiam latać. Paszport. Okienko. Kolejka i straszny odór z ust pewnego Azjaty, który napierał na mnie w kolejce do Pana w zielonej niemieckiej czapce. Jestem drugi raz na tym lotnisku, nie przypadło mi do gustu, chociaż prawie 10 lat temu będąc w Berlinie mieszkałem obok niego. Kiedy lądował na nim samolot, robiło się w hotelowym pokoju ciemno.

Czuje się pijany. Jest mi zimno, głowa gdzieś leci do dołu, a jednak nie można zasnąć. Nie potrafię spać na siedząco. Wsiadamy do samolotu. Jest pusty. Na trasie Berlin – Nowy Jork, jakiś pasażer zdjął buty, była awantura i odór. Jeśli ktoś mnie zapyta czym pachnie Nowy Jork, odpowiem, że śmierdzi. Zapachy ze śmietników, targów, metra mieszka się i tworzy dziwny zapach któremu bliżej do smrodu niż czegoś co miło, długo nam drąży swoje drogi w nosie. Im bardziej egzotyczna kultura tym zapach mocniejszy. Egzotyczna dla nas Polaków. Jedni mówią, że do smrodu można się przyzwyczaić. Ja nadal czuje jak w mojej głowie ciągle lecę. W dół do snu. Coś odbiera Ci siły, rwie, nie daje zasnąć. Niekończące się chwile.

Lubię wracać do domu, chociaż “dom” to pojęcie względne. Im bardziej przywiązujemy się do miejsca w którym mieszkamy, tym nasze horyzonty stają się mniejsze, ciemniejsze. Zapada noc w naszej perspektywie i myśleniu. Takie wyjazdy do miejsc gdzie iluzorycznie wszystko jest jakoś poukładane, może nawet lepsze, strasznie mieszają w głowie. Człowiek z pewnym nieodpartym zapałem do dalszego działania musi się zetknąć z pewnym murem codzienności. Ten mur można przebić, byle nie naszą głową.

Do szyby w domu przyklejam pocięty wywołany film. Pochylam się by cała jego powierzchnia została wypełniona niebieskim niebem, jesiennym, znajomym i dobrym. Widzę jeden kadr. Prosty, a zarazem bijący spokojem. Jakieś takie chwilowe piękno zaczyna mnie utulać. Szybko mija. Głowa leci do dołu, łóżko woła, serce mocno bije. W tle leci Queen. Zawsze leci kiedy ogarnia mnie stan w którym czegoś zwyczajnie nie potrafię zrozumieć. Ułożyć sobie to w moich dłoniach. I może to banalne, ale nic nie trwa wiecznie. Każda podróż się kiedyś kończy. Taka z miejsca A do miejsca B, czy od urodzenia, aż po wieczny sen.

Proste?

There’s no chance for us 
It’s all decided for us 
This world has only one sweet moment set aside for us 

Who wants to live forever 
Who wants to live forever?** 

A w głowie kolejna podróż.

*) Queen – The show must go on
**) Queen – Who wants to live forever