10 października 2022 roku
Był to początek kolejnej rakietowej inwazji na Ukrainę. Media obiegły filmy, wiadomości, przekazy słowa. Rosja rozpoczęła nowy rozdział wojny. Na celowniku pojawiły się obiekty które dawały prąd i ciepło mieszkańcom na Ukrainie. Była to kara za atak na Most Krymski.
Ostatni raz na Ukrainie byłem w sierpniu, potem przez dużą ilość pracy, obowiązków i innych rzeczy, plany wyjazdowe na Ukrainę przeniosłem na zimę. Kiedy Rosja ponownie zrobiła nalot rakietowy, infrastruktura krytyczna o której wspominałem wcześniej oberwała jeszcze mocniej. Ukraina jeszcze bardziej zaczęła borykać się z problemami związanymi z elektrycznością, a problemy to nie tylko brak możliwości ładowania telefonu.
Zmęczenie
Na początku grudnia ruszyłem z Warszawy do Lwowa z przesiadką w Przemyślu. Ogólnie jazda na Ukrainę to rzecz która odstrasza do podróżowania właśnie tam. I tu jak widać nie ma znaczenia czy to wojna, czy czas pokoju. Od kiedy z Polski ruszyły dogodne połączenia lotnicze, człowiek się rozpuścił jak czekolada. Dziś podróż do Lwowa (czy w drugą stronę) trwa nawet dłużej jak lot do Nowego Jorku. To jednak nie jest żaden problem, a brak zrozumienia dlaczego granica działa tak kiepsko.
Wsiadłem w jeden, drugi pociąg i dojechałem do Lwowa. Po raz 5-ty w tym roku. Kiedy tylko pociąg przekroczył granicę zrobiło się nagle ciemno, smutno, jak gdyby coś zawisło w powietrzu. Siedziałem w przedziale z czterema łóżkami. Ja, kobieta w wieku około 50 lat i mężczyzna mocno po 60-tce. W jej oczach widziałem zmęczenie, może to jej własne życie, takie które ją męczy i łamie, ale ja w jej oczach, w tym półmroku zobaczyłem przenikliwy smutek. Stary mężczyzna beztrosko grał w pasjansa, a ja patrzyłem jak jej oczy szukały czegoś daleko na horyzoncie.
„Dlaczego Ty się tam pchasz?”
Moja Mama zapytała mnie po co się pcham na Ukrainę? I to jest dobre pytanie. Bardzo dobre pytanie.
W szkole średniej moja wychowawczyni, która uczyła języka polskiego opowiedziała taką historię, która tak mocno utkwiła mi w głowie, że do dziś czuję jej skutki. Nie pamiętam czy to była lekcja wychowawcza, ale była to historia o jednym z uczniów, znanego z imienia i nazwiska, który w ostatniej klasie, tej maturalnej, spakował plecak i pojechał do Iranu (lub Pakistanu) gdzie miało miejsce wielkie trzęsienie ziemii. Czuł, że musi tam pojechać z aparatem i dokumentować to. Wrócił, a nauczyciele pomogli mu przygotować i zdać egzamin maturalny. Dziś jest szefem jednego z działów dużej agencji informacyjnej.
Długo myślałem o tej historii. Do dziś o tym myślę, a minęło od tamtej lekcji jakieś 20 lat. Za kilka miesięcy skończę 40 lat i zadaję sobie pytanie czy z tej historii wyciągnąłem jakieś wniosek, wnioski. I muszę się przed samym sobą przyznać, że poniekąd tak. Niestety życie człowieka to zbiór setek rzeczy które pozwalają mu na pewne rzeczy lub też go totalnie blokują. Tym głównym czynnikiem jest forsa, ale przecież nie musi być jej dużo by robić ważne rzeczy. I od lat mówię sobie, że wnioskiem z tej historii jest to, że narzuciłem sobie jakieś wewnętrzne poczucie, że chciałbym robić rzeczy ważne.
Drugą rzeczą dla których „pcham się” na Ukrainę jest to, że chcę na własnej skórze poczuć to z czym borykają się Ci ludzie. Chcę zrozumieć całym sobą dlaczego trzeba o nich mówić i dlaczego nie można o tym zapomnieć.
Czy się boję? Oczywiście, że tak, ale czym jest strach w porównaniu do tego, że niektórzy nie mogą się ot tak go wyłączyć, oni muszą tu żyć, oni chcą tu żyć.
Alarm!
W poniedziałek rozległ się alarm przeciwlotniczy.
W aplikacji Telegram, gdzie śledzę wiadomości z Ukrainy, płyną informacje, że właśnie rozpoczął się kolejny atak rakietowy. Rosja wystrzeliła 69 rakiet z czego tylko 9 gdzieś doleciało. 60 zostało strąconych przez ukraińską obronę przeciwlotniczą. Siedziałem w jednej z moich ulubionych restauracji we Lwowie. Piłem czaj, czekałem na koniec.
Potem razem z moim przyjacielem poszliśmy odwiedzić Andrzeja. Wojskowego, którego zawsze chciałem poznać. Z frontu przyjechał na kilka dni do Lwowa. Rozmawialiśmy o wszystkim, na koniec w podziękowaniu za pomoc (Andrzej był beneficjentem mojej zbiórki), podarował mi elementy ruskich bomb. Sowiecki blok z tymi pięknymi betonowymi zabudowaniami klatki schodowej. To im się udało.
Pijemy czaj, alarm się skończył i zgasło światło. Zrobiło się totalnie ciemno. Cała dzielnica zgasła. Wyjąłem aparat i zrobiłem jedną z najważniejszych fotografii podczas tego wyjazdu, a i jedną w dotyczasowym życiu. Ciemność przedzierana przez jadący samochód.
Czasem tak mam, że sobie coś wyobrażę i raz udaje się to zrobić.
Nazar tęskni za Julią
Kierowca Ubera wiezie mnie na południe Lwowa. Jest cicho, a za oknem robi się ciemno. Cała dzielnica bez prądu. Okrutne, ale piękne blokowiska. Tam gdzie chodzą generatory, tam jest światło. Stoję na chodniku, widzę jak ludzie świecą telefonami i latarkami, szukają swojej drogi, a ja stoję. Podchodzi do mnie ktoś i świeci mi w tym wojennym mroku prosto w twarz: Saszka?
Kobieta przeprosiła i z uśmiechem znikła gdzieś w osiedlowej uliczce. Schody. Bo winda nie działa. Jest ciemno. Jest na prawdę ciemno, trudno sobie wyobrazić, a może i łatwo, ale gdy to się dzieje, trudno się odnaleźć w tym mroku.
Siedzimy przy stole, jemy zupę, żartujemy. Nazara poznałem w kwietniu kiedy jechałem z Przemyśla do Lwowa. Nim dojechaliśmy do Lwowa ja już wiedziałem, że ta znajomość nie skończy się na tym, że Nazar podrzuci mnie do hotelu. Gdyby nie wojna, nigdy byśmy się nie poznali.
Kiedy tak Nazar jadł zupę, oświetlony jedynie świeczkami, wyjąłem aparat i zrobiłem mu kilka zdjęć. Potem znów było śmiesznie, było smutno, dużo historii. Ja do niego mówię po polsku, on do mnie po ukraińsku. Jesteśmy dowodem na to, że chodź wielu ludzi chce nas dzielić, to potrafimy i możemy być przyjaznymi narodami. Czasem paszport czy inny język nie ma żadnego znaczenia.
Nazar opowiada o żonie i dzieciach, kiedy zaczęła się wojna, wywiózł ich do Tarnowa. Ich rozłąka zaraz będzie trwać 10 miesięcy. Pokazał mi albumy, a ja zasypiam w łóżku jego syna. Jest cicho, lodówka przestała działać, a jej mała lampka mówi, że zaraz zacznie robić się chłodno. Zasypiam. Nie pamiętam o czym śniłem.
Smutek w pociągu
Kiedy następnego dnia jechałem pociągiem do Kijowa, zgrałem fotografie które zrobiłem dzień wcześniej i dopiero zobaczyłem Nazara, który jadł zupę. Zrobiło mi się przykro, poczułem jakąś frustrację i niemoc. Ojciec czwórki dzieci, mąż Julii, żyje sam by jego rodzina była bezpieczna. Samotność bez prądu.
Położyłem się, zamknąłem oczy i oddałem się wibracjom pociągu. Tu było moje miejsce, mój czas. I to jest właśnie ten stan dla którego lubię być, ja właściwie namacalnie czuję, że żyję.
Podróż trwała blisko 8 godzin.