Ostatnim etapem naszej podróży był lot z Samarkandy do Abu Dhabi. Tam mieliśmy spędzić niecałe 24 godziny i wrócić do Katowic. Nasilające się zmęczenie, do dziś nie wiem skąd to się do końca wzięło, ale wszyscy byliśmy zmęczeni. To co pisałem kilka postów wcześniej o Abu Dhabi to okrutny gorąc i wieczorna wysoka wilgotność, dlatego też sporo czasu spędziliśmy w hotelu i razem z Dawidem, który był u mnie w pokoju, oglądaliśmy świat.
Wieczorem poszliśmy pospacerować po okolicy. Już po chwili czułem, że leje się ze mnie wszędzie od tego ukropu. To co od razu rzuciło mi się w oczy to ilość ludzi spacerujących wieczorową porą jak za dnia. To czego wcześniej jakoś mocno nie doświadczyłem to ta ilość robotników z Indii. Nawet jeden z nich do mnie zagadał co ja tu robię, czy pracuję. Doświadczenie dosyć przygnębiające. Potem jeszcze wysłuchałem podcastu o tym jak tu się żyje. Zmęczenie dołożyło swoje i nawet nie bardzo chciało mi się fotografować. Coś jednak uwieczniłem, a co!
Obudziliśmy się w środku nocy, kilkanaście minut do ogarnięcia. Byłem już spakowany bo zawsze gdy trzeba z rana uciekać z hotelu czy innego miejsca, to lubię być spakowany. Czasem lubię się pakować, a czasem nie i nie wiem od czego to zależy. Droga przez mękę.
Tego dnia jak już pisałem mieliśmy nocleg na lotnisku w Abu Dhabi tak więc dojście z hotelu na miejsce odprawy było szybkie i przyjemne. Po chwili już czekaliśmy na nasz samolot przy samej bramce zwanej “gate”, brama do innego świata. Nasz samolot po chwili się zjawił i razem z ludnością załadowaliśmy się do środka. Myślę, że samolot był obłożony w połowie (w drodze powrotnej prawie 100%). Oczywiście mowa o samolocie linii Wizzair i trasie Abu Dhabi – Samarkanda. Wschód słońca był gdzieś nad Dubajem, ale ciężko było to fotografować bo słońce oślepiało, a szyba w samolocie nie jest przyjacielsko nastawiona do osób fotografujących, chociaż zdarzają się wyjątki. Samolot miał ciekawą trasę. Z Zatoki Perskiej wlecieliśmy w przestrzeń powietrzną Iranu, a potem Turkmenistanu (top 5 na mojej liście) by na samej długiej ścieżce podejścia być już w Uzbekistanie. Każdy z nas miał dla siebie po trzy miejsca więc postanowiłem nadrobić sen i położyłem się jak Pan. Potem zaczęły się turbulencje, które trwały prawie do końca. I tu muszę powiedzieć, że serio bardzo trzęsło, ale przyznam że chyba tego potrzebowałem by poukładać sobie w głowie moje podejście do turbulencji. Niestety od pewnego lotu zburzyło mi się coś w głowie, ale chyba to odbudowałem, a jeszcze jak w zeszłym roku zacząłem latać z bratem małym samolotem to już jest w ogóle fajnie. W każdym razie nie mogłem spać. Leżąc wyobrażałem sobie, że leżę we wschodnim pociągu. Tam zawsze trzęsie, tak miło, tak dobrze się wtedy śpi. Uwielbiam to więc moje serce się radowało, że podczas naszej podróży będzie taki etap podróży pociągiem.
Samolot wylądował po 9 rano na lotnisku w Samarkandzie. To już plus trzy godziny do czasu w Polsce. Z okna było widać samolot niejakiego Ławrowa który ze swojej Rosji przyleciał na jakąś konferencję do Uzbekistanu. Kolejna pieczątka w paszporcie i staliśmy na otwartym terenie Uzbekistanu. Ponieważ mieliśmy tylko bagaże podręczne to dzięki temu zaoszczędziliśmy dużo czasu bo nie musieliśmy czekać na odbiór bagaży z taśm. Natychmiast zostaliśmy osaczeni przez taksidrajwerów, ale nasz kierownik podróży Grzesiek, zamówił nam wcześniej VIP transport dalej. Czekał na nas kierowca, który dopiero co odebrał auto z salonu, nawet folia była na siedzeniach, jego, ale zawsze. I tak ruszyliśmy na wschód. Po godzinie jazdy dotarliśmy do Jartepy, czyli punktu granicznego między Uzbekistanem, a Tadżykistanem. Zresztą granica między tymi państwami jest otwarta jakoś od pięciu lat. Konflikty sąsiedzkie zrobiły swoje.
Granicę przeszliśmy pieszo. Dziesięć razy pokazywać paszport, dwie nowe pieczątki i znaleźliśmy się po drugiej stronie. Pierwszy raz w Tadżykistanie! Przy wyjściu ze strefy celnej już na teren otwarty była taka bramka. Taka jak na lotniskach, ale bardziej ordynarna. Przemknąłem przez nią z Szymonem i zaczęła wyć! Metal, ona nie od tego. Przybiegł główny wojskowy, trudno powiedzieć czym on dokładnie się tam zajmował. Nakazał przechodzić przez bramkę i tak doszedł do wniosku, że źródłem promieniowania(!) jest analogowy aparat Szymona. Negocjacje trwały długo bo wojskowy oznajmił, że na terytorium Tadżykistanu napromieniowany aparat nie może wjechać. W głowie zastanawiałem się jak go odzyskamy z tej granicy, bo przecież jechać dalej musimy. Okazało się, że winowajcą był obiektyw który miał jakieś powłoki na szkłach z izotopami. Po tym jak wojskowy poznał nasz plan na bardzo krótki pobyt w jego kraju, zadzwonił tu i tam, a potem powiedział: turysty! I wpuścił nas do kraju, a raczej nie nas, a aparat Szymona. Kamień z serca.
I tu ciekawostka. Kiedy byliśmy w trójkę w Uzbekistanie (w 2021 roku) to na lotnisku inny aparat analogowy Szymona został zatrzymany bo celnicy dochodzili ile lat ma ten aparat. W Uzbekistanie jak coś jest starsze jak 40 lat (chyba, nie pamiętam dokładnie jaki to musi minąć czas) to już traktowane jest jako obiekt zabytkowy, co łączy się z całym zamieszaniem. Wtedy zbiegli się chyba wszyscy, ale puścili. Zjadło to nam sporo czasu. Tak samo jak mi na lotnisku w Samarkandzie bo po wykupieniu kart SIM uzbeckiego operatora mój telefon okazał się zablokowany. Jak? Telefony chłopaków były nowe, więc nie były w Uzbekistanie, a mój stary ajfon był, a że nie zarejestrowałem numeru IMEI to nie działała sieć. Ile to nerwów mnie kosztowało, ale w końcu gość na lotnisku pomógł, a w maszynie zapłaciłem jakieś 20-30 zł. Więc jak planujecie wrócić do Uzbekistanu ze swoim telefonem to zarejestrujcie go na uzbimei.uz tak Wam radzę. Tak było w drodze powrotnej.
Będąc w USA wcześniej wykupiłem sobie przez aplikację airalo, eSIM tak by po wylądowaniu mieć od razu sieć. I za jakieś grosze wykupiłem eSIM na teren Tadżykistanu, ale z żalem muszę powiedzieć, że sieć działała, ale nie miałem dostępu do Internetu. I muszę przyznać, że taki brak dostępu do Internetu ma swoje plusy. Minus to wiadomo, brak kontaktu z bliskimi, ale jeśli człowiek wie, że nic mu nie będzie przychodzić to może skupić się na innych rzeczach.
Po drugiej stronie granicy czekał na nas cały busik tylko dla nas i ruszyliśmy przez wysokie góry do Duszanbe. Ta podróż była jednym słowem niesamowita. Serio! Tak w dużym skrócie.
Na początku krajobraz się powoli rozkręcał. Łąki, a w tle góry. Trochę na pogranicze kirgizko-kazachskie jakie miałem okazję widzieć kilka lat wcześniej przez okno naszego samochodu. Z ciekawości zacząłem odpalać GPSa w telefonie, który jest jaki jest, ale co chwilę wysokość rosła i samochód wjechał na 2700 metrów. Wysoko! Chyba nigdy tak wysoko nie byłem. 2400 to był mój rekord w Gruzji i właśnie w Kirgistanie.
Gdzieś na trasie jechaliśmy przez długi tunel w górze, nazywają go tu tunelem śmierci. Przed wyjazdem jakoś może miesiąc, oglądałem taki program Galileo o różnych ciekawostkach ze świata. I część programu była poświęcona tunelom drogowym. Niemiecki program to i o tunelu niemieckim było. Dużo ciekawostek o systemach związanych z bezpieczeństwem. Zresztą na Ursynowie w Warszawie jest taki długi tunel i jest nafaszerowany techniką. I dobrze.
W maju 2022 roku razem z Dawidem i Szymonem byliśmy w Armenii na fotowypadzie. Tam wypożyczyliśmy samochód i większość trasy byłem kierowcą co oczywiście było trochę przejebane, ale dałem radę. I tam jadąc przez wyższe rejony Armenii jechaliśmy przez góry. I były tunele. Wyobraźcie sobie, że jedziecie w słoneczny dzień, macie okulary przeciwsłoneczne, a potem wyjeżdżacie do tunelu, wąskiego i oświetlonego ledami do szafek kuchennych. Do tego wyobraźcie sobie jak jeżdżą Ormianie. Mix wybuchowy. Nic nie widać, więc ten tunel śmierci jak go nazywają w Tadżykistanie był podobny, a do tego nasz kierowca w tym tunelu jeszcze wyprzedzał. Zapnij pas i pochyl głowę.
W drodze nasz kierowca zatrzymał się i podziwialiśmy zapierające dech w piersiach widoki. I tam Szymon zrobił mi tym swoim uranowym aparatem portret. Wyglądam na nim jak jakiś podróżnik-fotograf w Nepalu. Fajnie o to chodziło, będzie co wspominać.
Im bliżej Duszanbe tym podróż trwała i dłużej i dłużej. Nie mieliśmy zasięgu, ale co też polecam to warto przed wyjazdem ściągnąć sobie mapy googla offline, dzięki temu bez dostępu do sieci, mając włączony GPS będziecie wiedzieć gdzie się znajdujecie. Tak więc trasa Samarkanda – Duszanbe to trasa warta przeżycia. Przez okno zaczęły majaczyć dziesiątki portretów Prezydenta Tadżykistanu, który jest tam obiektem kultu, ale o tym w następnym wpisie o samym Duszanbe. Wjechaliśmy do miasta i kierowca zawiózł nas do hotelu. O nim też napiszę więcej. Ponieważ i w Tadżykistanie ramadan miał się dobrze to ruszyliśmy szukać czegoś do zjedzenia i finalnie się udało. Wszak nasz kierownik miał nieodpartą pokusę napić się zimnego jasnego pełnego to jakoś tak się stało, że trafiliśmy do jakiejś speluny, gdzie waliło fajkami, a podłoga się aż kleiła. I tak obserwowałem ludzi tego pierwszego wieczora w nowym miejscu. Za nami siedziała kobieta, rysy bardziej rosyjskie jak lokalne, była pijana, była totalnie uzależniona od alkoholu. Jak to twarz o człowieku mówi najwięcej.
Wróciliśmy do hotelu i tak skończył się dzień kiedy to zaliczyłem trzy kraje. Zjednoczone Emiraty Arabskie, Uzbekistan i Tadżykistan…i właśnie takie rzeczy robią na mnie duże wrażenie, a nie to kto jaki ma samochód, jak wielkie mieszkanie i ile ma kasy. Od zawsze.
Czy do Uzbekistanu i Tadżykistanu potrzebne są wizy?
Nie.
Czy trzeba mieć ubezpieczenie na podróż?
Tak. Zawsze!
Czy lepiej mieć Euro czy Dolary na pobyt w tych krajach?
Ja zawsze mam Dolary do tego jeśli to możliwe warto mieć kartę na która robimy przedpłatę, ja używam od kilku lat Revoluta. Dolary i to co jest bardzo ważne, dolary muszą być w miarę nowe i w dobry stanie. Nie mogą być pomazane, a to co najważniejsze warto mieć takie min. od drugiej połowy początku wieku czyli np. od 2007 roku. Jeśli macie stare i brudne nie wymienią ich Wam w kantorach czy bankach.
Czy można dogadać się po angielsku?
Można…ale nie liczyłbym na to, że się da tak dogadać. W lepszych knajpach czy na lotnisku pewnie tak, ale podstawą jest język rosyjski. Dzięki niemu jesteśmy w stanie (chociaż podstawy) dogadać się wszędzie na wschodzie.
Czy jest bezpiecznie?
Tak. Pod warunkiem, że przestrzega się podstawowych zasad podróżowania i zachowania bardzo ograniczonego zaufania do ludzi.
Będąc w Abu Dhabi warto wybrać się do Wielkiego Meczetu Szejka Zajida we wschodniej części miasta. Dlaczego?
Chociaż nie jestem miłośnikiem zwiedzania obiektów sakralnych w Polsce, ale już gdzieś za naszą granicą, a w szczególności jeśli jest to inna religia jak ta dominująca w Polsce to oczywiście lubię rzucić okiem. Z czystej ciekawości bez żadnej fascynacji jakąkolwiek religią. Do Wielkiego Meczetu Szejka Zajida można dostać się komunikacją miejską. Do Wielkiego Meczetu Szejka Zajida wchodzi się za darmo. Przybywamy na miejsce, rejestrujemy się w ich systemie, wybieramy godzinę, przechodzimy kontrolę jak na lotnisku i suniemy w podziemiach do meczetu. Zresztą oni dobry biznes z tego zrobili bo całe podziemia wypełnione są sklepami i knajpami, a w chłodnym to miło posiedzieć.
Jak mówi moje ulubiona encyklopedia Wikipedia: Wielki Meczet Szejka Zajida (arab. جامع الشيخ زايد الكبير) – meczet w Abu Zabi, stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich, jeden z największych na świecie. Inicjatorem budowy meczetu był pierwszy prezydent ZEA, szejk Zajid ibn Sultan Al Nahajjan. Został wybudowany w centrum miasta pomiędzy mostem Musaffah a mostem Al-Makta. Jego budowa trwała prawie dwanaście lat (1996-2007) i kosztowała ok. 205 milionów funtów. Przy budowie było zatrudnionych 3,5 tys. pracowników. Kompleks zajmuje powierzchnię 22 412 m2, jego dziedziniec posiada 1048 kolumn, ma osiemdziesiąt dwie kopuły, a kopuła główna jest największą kopułą na świecie – ma 85 m wysokości i średnicę 32,8 m. W meczecie może przebywać 42 tys. wyznawców, a główna sala modlitewna może pomieścić 7126 osób.
Przyznam się, że miejsce to zrobiło na mnie spore wrażenie. Przepiękne słońce, biel, błękit, złoto. To pięknie wygląda w obrazku, dlatego też spędziliśmy tam trochę czau by nacieszyć oczy i pofotografować. Myślę, że fotografie same mówią za siebie. I jeśli będziecie tranzytem przez to miasto to bardzo Wam polecam tam podjechać.
Wróciliśmy zadowoleni i następnego dnia ruszyliśmy dalej.