Strona główna » Shiraz

Tag: Shiraz

Welcome to Iran! Sziraz (cz.2)
























CZEŚĆ PIERWSZA: Welcome to Iran! Sziraz (cz.1)

POCZĄTEK CZĘŚCI DRUGIEJ

06.03.2017 (poniedziałek)
Sziraz

Snuliśmy się po mieście, a ja szukałem rzeczy które przypadną mi do gustu, a co najważniejsze będę chciał sfotografować. Nie wszystko co widać i jest interesujące, nadaje się by zmarnować czas. Miałem wrażenie, że to miasto to szereg takich samych uliczek, wypełnionych sklepami pogrupowanymi tematycznie. Na tej ulicy punkty oferujące pieczątki, na innej dywany, garnki i szereg mało przydatnych dla mnie rzeczy. Następna i poprzednia, taka sama. Wszystko zlewa się w całość.

Sziraz (co się potem okazało, także inne miasta) to jedne wielkie bazary.

Psim swądem trafiliśmy do niedużego lokalu z „paszą”. Trochę mi to przypominało lokal gastro w Chinach. Nic ciekawego. Zamówiłem jagnięcinę z ryżem. Do tego tradycyjnie jak podczas każdego mojego wyjazdu puszkę Coli. W Iranie nie ma wieprzowiny, a jagnięcina dobra, ale chyba ciut za delikatna i mdła. Zresztą smakosz, ze mnie żaden. Pozostawiam to innym. Ja chciałem się najeść. Podczas takiej czy innej podróży, można zapomnieć o regularnym i zdrowym odżywianiu, chyba że spędzamy wakacje w domu albo w Szaremenen Ej Szejkiej z VIP opaską.

Kawałek dalej w kierunku metra, którym chcieliśmy wrócić do naszego hotelu znaleźliśmy piekarnię rozumianą po irańsku. Małe pomieszczenia z dużym piecem. Jeden facet sprzedaje efekty pracy tego miejsca, drugi rozrabia ciasto na małym podeście, stoliczku, a trzeci wyglądający jak grecki drwal, wkładał swoją szuflę i wyciągał wielki chlebowy placek z rozgrzanego pieca. Ten od finansów wyjmował kamienie na których rosło ciasto i wykładał to na stół. Placek o długości może 60-80cm i szerokości 20-30cm kosztował blisko złotówkę. Smakował jak milion dolarów.

Okazało się, że w tym mieście nie ma metra. Jest ono wszak na mapie, ale stacji szukać na próżno. Wcześniej odwiedziłem publiczny szalet, który niczym amoniak popędzał mnie w załatwieniu swojej potrzeby i szybkiej ewakuacji.

Wieczorem leżąc na łóżku czułem na sobie ogrom słońca i zbliżający się wielkimi krokami katar.

W małym telewizorze na ścianie znów leciał Koran, a ja tęskniłem za moją nadzieją na lepsze jutro.

KONIEC CZĘSCI DRUGIEJ

Welcome to Iran! Sziraz (cz.1)
















06.03.2017 (poniedziałek)
Teheran. Za oknem srogi deszcz.

Poranne śniadanie, zawsze tak samo uciekający czas, układanie wszystkiego w plecaku. Można by powiedzieć, że jest to rytuał trasy.  W hotelowej recepcji zamówiliśmy taksówkę na lotnisko krajowe Teheran-Mehrabad. Prawie o czasie hotelowy boj, wskazał nam ręką, że samochód czeka. O dziwo nie była to taksówka, ale to już tak jest. Każdy chce zarobić, każdy poleca swojego. Osobiście jest i było mi wszystko jedno. Byle dojechać na lotnisko. Cena za przejazd to 350,000 Riali (35zł).

Młody kierowca nie zdołał zamknąć klapy bagażnika i ruszyliśmy. Mieliśmy blisko dwie godziny do krajowego odlotu. Nawet więcej. Samochód ruszył i od razu wbił się w korek. Deszcz sączył się z nieba jak moje myśli, a ja zastanawiałem się jak bardzo będę miał mokry plecak. Nawet więcej, zastanawiałem się kiedy ktoś po prostu go ukradnie i zostanę bez ubrań, słodyczy i innych pierdół. Zawsze, ale to zawsze w małym plecaku mam wszystko to co najważniejsze, włącznie z różnego rodzajami kabli. Ubrania ubraniami, ale skarpetami nie naładuję kamery czy innego elektrogadżetu.

Przemierzaliśmy Teheran z prędkością spacerującego człowieka. Wraz z przesuwającą się wskazówką mojego zegarka, rosło we mnie podminowanie. W pewnym momencie zacząłem się nawet śmiać, a potem gdy nastawiałem minutnik w telefonie do granicy krytycznej, poczułem ogromnie wkurwienie. Na twarzach chłopaków wyglądało to podobnie. Ponieważ nasz młody kierowca, dostał prawo jazdy, a w zasadzie znalazł je w opakowaniu tureckiej chałwy, nie wiedział, że korki da się ominąć bocznymi drogami. To było dla niego chyba za wiele. Było późno, za późno, przed oczami widziałem cały walący się plan, o ile nie uda się przebukować biletów i ładować  kasę za błąd młodego leszcza Hassana z koprem pod nosem. Hassan dla rozładowania stresu pokazywał nam na swoim telefonie pieska. Miałem ochotę wsadzić mu ten telefon w jego perską paszczę.

Deszcz lał, okna parowały, ale Hassan tłumaczył swoim persko-nieangielskim, że jego auto jest na CNG*, że nie ma paliwa w baku, a klimatyzacja działa na silniku zasilanym benzyną, więc Hassan nic nie widział. Co tam. Ważne, że auto się toczyło. Hassan walczył z oknem.

Hassan był chyba pierwszy raz na lotnisku krajowym bo nie wiedział gdzie znajduje się hala odlotów. Była może 9:15, może 25 minut po. Odlot samolotu był zaplanowany na 9:45. Hassan zatrzymał się przed halą i jeszcze zaproponował nam, że pójdzie sprawdzić czy to ten terminal, a najlepiej gdyby przytaszczył nam wózek na nasze bagaże. Deszcz lał jak najęty, a my już nie mieliśmy czasu. Pamiętam, że wrzuciłem swój plecak na głowę i biegliśmy jak szaleni po jeziorach na chodniku. Trochę zaleciało nam klimatem Operacji Argo, wpadliśmy do terminalu chyba w ostatniej chwili, Grzesiek przeleciał jak dzik przez wstępną kontrolę, że pilnujący ją wojskowy, nawet nie zauważył, że ktoś ominął punkt kontrolny. Na ekranach wyświetlały się wszystkie rejsy w języku perskim i nagle pojawił się nasz lot. Chwilę potem nasze bagaże leżały na taśmie i otrzymaliśmy swoje karty pokładowe. Cały ten bieg, pęd, nerwy właśnie rozpoczęły proces wygaszania. Hassan powinien dostać po dupie. Zużył we mnie całe pokłady siły i cierpliwości na ten dzień.

W samolocie było sporo turystów, szczególnie ciekawa była grupa Amerykanów (oni nie mogą po Iranie podróżować indywidualnie), a taże kilka starych Włoszek. Lot trwał godzinę z groszami, niski pułap spowodował, że mogłem delektować się pięknem tego rejonu.

Na samym lotnisku, udało się kupić kartę SIM (podczas zakupu, trzeba było odcisnąć swój odcisk palca), a na nas czekał kierowca Hassan, który skocznym rytmem z głośników, zawiózł nas do hotelu. Na zewnątrz blisko 20 stopni ciepła, pełnia słońca i poczucie, że będzie co robić w tym mieście, a właściwie co fotografować.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ 

*) CNG (ang. Compressed Natural Gas) jest to paliwo – gaz ziemny w postaci sprężonej do ciśnienia 20-25 MPa. Służy do napędu pojazdów silnikowych zarówno z zapłonem iskrowym jak i z samoczynnym. Na świecie jeżdżą ponad 4 miliony samochodów zasilanych sprężonym gazem ziemnym. / wikipedia