Witebsk
Pociąg z Brześcia (poprzedni wpis) przyjechał w samo południe. Witebsk skąpany był ogromną ilością słońca. Tuż przed głównym wejściem na dworzec, widniały wielkie plakaty, setki flag w barwach Białorusi (zielony i czerwony), które mnie olśniły.
Tuż przed wyjazdem do Witebska szukałem noclegów (booking.com) i serwis informował o blisko 98% obłożeniu miejsc. Pomyślałem sobie, no tak, wakacje, ale w sumie co mieli by robić tutaj ludzie? Dopiero przed tym dworcem zobaczyłem, że w Witebsku (tego dnia!) rozpoczyna się Słowiański Bazar. To nic innego jak najważniejszy festiwal piosenki na Białorusi. Połączenie Opola i Spotu oraz Zielonej Góry (Festiwal Piosenki Radzieckiej). W tym roku festiwal obchodzi swoje 25-cio lecie. A każdy z nich jest pod patronatem Prezydenta Białorusi, Aleksandra Łukaszenki.
Są dwie ciekawostki związane z jego początkiem. Przed Słowiańskim Bazarem miał miejsce…uwaga(!) Festiwal Piosenki Polskiej w Witebsku, na potrzeby którego zbudowano w 1988 amfiteatr. A w 1994 roku swój zagraniczny debiut miała na scenie Anna Maria Jopek. W 2013 festiwalowy konkurs wygrał Polak, Michał Kaczmarek i szczerze nie kojarzę chłopaka.
Przeszliśmy przez całe miasto, które przypomniało jeden wielki festyn i zameldowaliśmy się w hostelu (tylko to nam zostało do wyboru w wersji eco). Pokój na 10 chłopa. Łóżka piętrowe. I jak ognia unikam takich miejsc, ale wyboru nie było, zresztą to tylko jedna noc. Cena dosyć wysoka. Po zrzuceniu plecaków, odświeżającej kąpieli ruszyliśmy na kilkugodzinny spacer.
Tak jak wspominałem miasto tętniło festynowym, kiczowatym klimatem. Samo miasto w sobie nie było jakieś za szczególne. Widać, że główne trakty powstały w latach 50-tych. Ten architektoniczny styl wypełniał, wszystkie miasta i miasteczka właśnie tak wyglądają. Szerokie ulice, sowieckie detale, ma to swój urok.
Przez cały dzień czekaliśmy na rozpoczęcie festiwalu. Główną gwiazdą wieczoru był Prezydent. Wszędzie ochrona, milicja, śmigłowiec który od samego naszego przyjazdu krążył nad miastem. Było czuć jakieś bliżej nieokreślone podniecenie, a może to było tylko w mojej głowie, gdzieś jakaś dziwna nadzieja, że zobaczę samego Łukę? Hokeistę numer 1?
Kiedy tylko rozbrzmiały festiwalowe dźwięki, a my byliśmy już po Big Tasty (kanapce w McDonaldzie, której nie ma w Polsce, a jest za wschodnią granicą) udaliśmy się pod amfiteatr z nadzieją na cokolwiek. Blisko 500m od samego punktu zero, kontrola zawartości plecaka. Ponieważ zawsze mam przy sobie blaszanego przyjaciela (gaz pieprzowy), więc musieliśmy go ukryć pod drzewem. Czułem się jak szpieg, który pod korą za murkiem, chowa jakąś wiadomość. Wyglądało to śmiesznie, ale zwyczajnie nie chciałem kłopotów, tak jak to miało miejsce w 2004 w Londynie.
Staliśmy wśród tych którzy nie mieli biletów. Zapewne ich zakup graniczył z cudem, ale jakoś nawet stojąc taki kawałek od sceny nie miałem w sobie poczucia, że chciałbym tam być, no dobra chyba tylko by zobaczyć Prezydenta na żywo. Nagle dobiega do nas śpiewa nam znany. Szybkie przeszukanie pamięci i rozszyfrowanie dźwięków, które dochodząc do nas były nieczyste. To Maryla Rodowicz. Będąc w hostelowej kuchni oglądaliśmy powtórkę z jej występu. Nic ciekawego.
Rano mieliśmy pociąg do Mińska, trzeba było wcześnie położyć się spać, a dopiero po północy zeszli się wszyscy ludzie. Cicho, na paluszkach. Strach było się ruszyć bo łóżko tak trzeszczało, że było mi jakoś wstyd.
Nie pamiętam o czym śniłem.