W końcu parę chwil by opisać Białoruś. Nie ma co ukrywać, ale ten kraj szybko się zmienia. Półki stołecznych sklepów świecą ogromną ilością przeróżnych produktów, co dla mnie jest największą zmianą. W umysły ludzi nie będę wnikał, wolę to wszystko pozostawić takie jakie jest. Wszędzie budują się nowe bloki. Puste osiedlowe ulice i dźwigi. Miałem wrażenie, że jestem na warszawskim Ursynowie w 1980 roku.
Dziś wylądowaliśmy w małym miasteczku na północy Białorusi. Cerkiew, Lenin, małe Kino, ulica Lenina, ulica Leninskaja, pomniki i inne typowe elementy z poprzedniej epoki. Obok domu towarowego (który swoją zawartością strasznie mnie zasmucił), na głównym placu Lenina, była knajpka, restauracja nawet. Głodny człowiek to zły człowiek. Tego nie da się przeskoczyć. Wchodzimy. Starsza w Pani w pustej szatni sugeruje, że raczej zjeść nie zjemy, ale możemy wejść i się przekonać.
Wchodzimy. Pomieszczenie wypełnia się charakterystycznym zapachem, gra muzyka, na sali klienteli brak. Za barem, stoją dwie kobiety. Ubrane typowo w fartuchach. Zresztą tu wszędzie tak są ubrane Panie. Czy to sklep ze szklankami czy warzywniak. I teraz najciekawsze. Okazało się, że nic nie zjemy, bo te dwie Panie i pewnie ktoś na zapleczu mają za 10 minut obiad. W związku z tym my nie zjemy. Możemy iść dalej i poszukać sobie innego miejsca. Muszę jednak nadmienić, że miejsc z ciepłym jedzeniem jest mało, do tego dodajmy małe miasteczko i radzieckie gotowanie. Ciężko.
Jutro 1-szy Maja. Mińsk i wszystkie małe miasteczka obsadzone flagami w kolorach LGBT.