W przeciągu paru dni odwiedziłem dwa muzea. Może to złe zachowanie, ale omijam muzea. Nawet kilka lat przepracowałem w jednym, ale przez te długie 6 lat nie zdołałem przeczytać od deski do deski to co dopiero podczas wizyty w innym?
Kilka dni temu razem ze znaną blogerką i fotografką ze Szczecina – Kamilą Lewdańską, zwiedziliśmy Muzeum Historii Żydów POLIN. Dosyć długo zwlekałem z odwiedzeniem tego miejsca, ze względu na tematykę, która przyznam się nie jest dla mnie ani bliska (mimo dwukrotnej wizyty w pięknym(!) Izraelu) ani ciekawa. Budynek w środku przepiękny. Ekspozycja ogromna. W zasadzie myślałem, że jest to małe muzeum. Dopiero od około XIX wieku, mój wzrok był przyciągany przez informacje i fotografie.
Wczoraj, korzystając z możliwości szybkiego przedostania się z Warszawy do Gdańska, samolotem, razem z młodym fotografem Łukaszem Kłosińskim, wyruszyliśmy na zwiedzanie Gdyni, miasta które Łukasz kocha. Mówił, że gdyby nie kilka rzeczy, chętnie by tam zamieszkał. Tam też oświadczył się swojej dziewczynie, a już jesienią będę fotografował ich ślub.
Jednym z punktów spaceru (w drodze napotkaliśmy na czterech obywateli Korei Północnej, dam sobie za to uciąć rękę!) było Muzeum Emigracji w Gdyni. Żałuję, że wcześniej nie udało mi się tam zawitać, ale w myśl zasady lepiej późno niż wcale…cieszę się, że tam dotarłem. Nie pamiętam też bym ostatnio był gdzieś w jakimś muzeum, że miałem ochotę chłonąć każdą informację, wydrukowaną, naniesioną. Może dlatego że proces podróży, jest mi bliski. Jeśli będziecie kiedyś w Gdyni, Gdańsku czy Sopocie i mieli trochę czasu do marsz do tego muzeum.
Wieczorem samolot stał na płycie i czekał na odlot do Warszawy. Była mgła, która opóźniła powrót, ale poczułem taki spokój, zawsze go czuję kiedy samolot dotyka płyty lotniska i wiem, że czeka mnie coś dobrego. I tak właśnie czuję. To nadchodzi.