Strona główna » Azja Środkowa

Tag: Azja Środkowa

Kierunek: Uzbekistan

Przewodnik po Uzbekistanie Rok temu i miesiąc mieliśmy być na pokładzie samolotu do Kijowa, dalej do Baku, Nursułtanu i ostatecznym celem Taszkientem. Stolicą Uzbekistanu od 1930 roku. I przyszła pandemia, a razem z nią wachlarz kłód pod nogi. Wyjazd został odwołany, dosłownie na dzień przed. Gorycz pozostała na wiele długich miesięcy.

W marcu tego roku (czyli 2021) Grzesiek w rozmowie z Szymonem podjęli decyzję, że wyjazd ten trzeba zrealizować do końca. Dopiąć to co się rozleciało, zalać słodyczą niesmak w gębie i wyleczyć duszę. Po szybkiej analizie ograniczeń covidowych i połączeń lotniczych, wybór padł na Belavię. Lot Warszawa – Mińsk – Taszkient. Może nie należał on do tanich, ale gwarantował nam krótki czas podróży, a także możliwość zmian lub odwołania. Ucieszyłem się bo nigdy białoruskim przewoźnikiem nie leciałem. Do Mińska zawsze pociągami przez Terespol i Brześć, najtaniej.

Bilety zostały zakupione na trzy tygodnie przed wylotem. Do tego dodatkowe ubezpieczenie w przypadku rezygnacji z podróży. W zasadzie nie musieliśmy się jakoś z grubsza przygotowywać bo przecież rok wcześniej wszystko było dopięte prawie na ostatni guzik. Grzesiek z Polski ogarnął hotele na początkowej trasie, a także wynajem samochodu.

Kolejnym ważnym elementem szykowania się do wyjazdu był test na koronawirusa (PCR). Mały niefart w tej kwestii polegał na tym, że nasz wylot został zaplanowany na 6 kwietnia, a przecież wcześniej były święta Wielkanocne. I tak większość laboratoriów w Warszawie nie dość, że nie pracowały to jeszcze nie dawały gwarancji, że otrzymamy wynik w 24 godziny. Uzbekistan przedstawił swoje warunki wjazdu na ich terytorium. Test PCR (z zaświadczeniem po angielsku lub rosyjsku) ważny 72 godziny, a także test antygenowy po przylocie. Ten drugi z dniem 15 marca został zlikwidowany. Więc po długich namysłach, wyliczeniach zdecydowaliśmy się na test przy wejściu na lotnisko Chopina w Warszawie. Na wyjazd tegoroczny było nas trzech. Grzesiek zrobił do w Gliwicach, a my tutaj w Warszawie. Taki prezent na urodziny sobie zrobiłem w cenie jedynie 520 złotych. To jest chore.

Przyznam się bez bicia, że tego testu się bałem. Należę do tej grupy osób, które odczuwają lęki i stres związany ze sprawami medycznymi. Sam test nie był przyjemny, ale myślałem, że będzie gorzej. Tego dnia około godziny 17 otrzymałem negatywny wynik w ich systemie co oznaczało, że jest zielone światło na wyjazd. Co się nadenerwowałem to moje. Grzesiek otrzymał wynik w nocy. Stres był.

Kolejnym etapem przygotowań do wyjazdu był porządny plan, a raczej poszukanie miejsc które warto zobaczyć. Ostatni nasz wyjazd pokazał, że jeszcze wiele mieliśmy do nauki. Zresztą każda jedna podróż uczy wielu nowych rzeczy. I tak w trójkę przez trzy tygodnie sobie coś tam na mapie zaznaczaliśmy i tak powstał zarys wyjazdu. Kupiłem przewodnik i wertowałem sobie różne strony w poszukiwaniu inspiracji. Najlepszym miejscem do tego by zbadać jak jest to Instagram. Zazwyczaj sprawdzam na nim warunki pogodowe oraz to jak ludzie się tam ubierają by odpowiednio przygotować się na wyjazd.

Powstała szybka lista rzeczy które trzeba zabrać. Odzież, sprzęt, leki. Podczas tego wyjazdu w mojej walizce znalazły się nowe rzeczy. Generalnie zabrałem walizkę na kółkach, a nie plecak. To dlatego, że dojazd na miejsce, a w zasadzie podróż samolotem odbywała się tranzytem. Oddajesz walizkę w Warszawie, odbierasz w Taszkiencie. Potem taryfa i dalej wypożyczone auto. Normalnie zabrałbym plecak, ale walizka jest lepsza. Ta mobilna szafa sprawdza się w każdych warunkach…noclegowych. Od kilku lat używam organizerów, które ładnie układają i kompresują. Moje kupiłem tutaj. Organizery tej firmy polecam. Serio.

W moim bagażu także znalazła się całkiem nowa rzecz. Miałem to już przed podróżą w 2020 roku, ale poleżało, poczekało i w końcu zabrałem to ze sobą. Mowa o racjach żywnościowych, a raczej obiadach “wojskowych” Arpolu. Ich oferta jest tutaj. Z trzech zabranych wykorzystałem tylko jedną. Ciekawe doznanie, ale o tym w innym wpisie.

Codziennie badaliśmy sprawę obostrzeń i innych spraw związanych z covidem. I tak rząd RP wprowadził od 30 marca obowiązkową kwarantannę dla przybywających do Polski. Rozumiem to. Przed przylotem, dzięki informacji uzyskanych od Belavi, nie musieliśmy robić testu przed wejściem do samolotu. Zatem finalnie podróż ta to były dwa testy na covid. Przed wylotem i po wylądowaniu. Wszystko było dobrze.

Spakowany z otwartą głową i ogromnymi emocjami, wsiadłem w Ubera i mój gruziński kierowca zabrał mnie na lotnisko Chopina. Po chwili zjawił się Szymon i Grzesiek. Dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać, że nasz plan faktycznie zaczyna się realizować. W normalnych czasach byłyby emocje, ale nie takie. Czy to było fajne? Trochę tak, ale dla mnie osobiście, stresu było za dużo.


Flaga Uzbekistanu
O Uzbekistanie nie wiedziałem zbyt wiele. Nawet przed samym wyjazdem starałem się ograniczać zdobywanie nowej wiedzy bo bałem się ze zapeszę, że znowu nie wyjdzie. Gdzieś ten strach pozostał w głowie i pewnie będzie on mi, czy nam towarzyszył długo. Tak to chyba działa. Kiedyś powiedziałem sobie, że jak skończę 40 lat to ten obszar globu trafi na moją listę miejsc, które bym chciał zobaczyć. Nie sądziłem, że w dwa lata zobaczę Kirgistan, kawałek Kazachstanu no i Uzbekistan.

W 2019 jak skończyliśmy podróż właśnie po Kirgistanie (i dwóch miastach Kazachstanu) i to Grzesiek mówił, że chciałby ponownie tu wrócić i właśnie na celownik wziąć Uzbekistan. Ja miałem w głowie inne miejsce by na chwilę oderwać się od środkowej części Azji (w 2017 byliśmy w Iranie), ale Uzbekistan siedział i na niego trafiło. Naszym celem w głowach było Morze Aralskie oraz główne miasta Uzbekistanu. W pierwszej części planu, podróż miała odbyć się drogą lotniczą z Taszkientu do Nukus. Jednak jak już wiecie pierwotny wyjazd nie doszedł do skutku. W drugiej wersji (pisząc to cieszę się, że się udało) postanowiliśmy, że wykluczymy podróżowanie środkami transportu z dużą ilością osób, a głównym środkiem będzie samochód. I to terenowy bo innym po Uzbekistanie żal jeździć.


I tak powstał plan, który podczas wyjazdu delikatnie się zmienił, a wszystko przez paliwo…ale o tym później. I tak na zielono zaznaczyłem to co nam wyszło, a na czerwono zaplanowana wcześniej trasa. Gdybyśmy mieli 4-5 dni więcej można by nawet dojechać na południe Uzbekistanu do miasteczka Termez, które graniczy z Afganistanem. Zawsze bliskość z granicą powoduje u mnie dziwne drgania. Mimo, że Uzbekistan powierzchniowo jest mniejszy jak Polska to jest tam wszędzie daleko. Szerokość to blisko 500 km, a długość 1500 km. Dlatego też trzeba mieć dobry worek z czasem by zobaczyć dużo. Myślę, że nasz wariant był totalnie optymalny. Były dni jazdy autem od rana do wieczora, a także chwile relaksu. Nie będę tu wypisywał dlaczego obraliśmy te konkretne miejsca, ponieważ to się znajdzie w następnych wpisach.

Wracając do pytania które sam sobie zadałem z jaką wiedzą jechałem do Uzbekistanu to powiem Wam, że z najlepszą, chociaż była ona minimalna. Dlaczego? To proste. Zapoznałem się z uzbeckim savoir-vivre bo to jest po prostu najważniejsze. Znać podstawowe zasady miejsca do którego się jedzie. Odpowiedzialne, mądre i rozsądne podróżowanie to podstawa. Do tego ten dodatkowy rozsądek związany z pandemią. Jest kilka różnych “10 zasad odpowiedzialnego podróżowania” ale chyba te z przewodnika najbardziej pasują do tego co czuję.

1. Zaplanuj swoją podróż i przygotuj się do niej
2. Naucz się choćby kilku słów i zwrotów w języku czy regionu, który odwiedzasz
3. Kupuj lokalne produkty i pamiątki
4. Korzystaj z usług miejscowych ludzi, tak by jak najwięcej Twoich wydatków wspierało lokalną gospodarkę
5. Kosztuj miejscowej kuchni, kupuj sezonowe produkty spożywcze na bazarach
6. Szanuj mieszkańców, ich kulturę i tradycje, staraj się nie zwracać na siebie uwagi strojem i swoim zachowaniem odmiennym od miejscowych zwyczajów, proś o zgodę gdy chcesz zrobić komuś zdjęcie
7. Nie zostawiaj po sobie śmieci, szczególnie w miejscach cennych przyrodniczo i parkach narodowych
8. Dbaj o dziedzictwo kulturowe, nie zostawiaj po sobie śladu, zwiedzając obiekty zabytkowe
9. Korzystaj z ekologicznych środków transportu i komunikacji publicznej
10. Podróżuj aktywnie i poznawczo

Ja bym jeszcze dodał:

11. Nie ufaj nikomu
12. Nie narażaj się na niebezpieczeństwo i nie prowokuj
13. Nie afiszuj się ze swoim sprzętem
14. Zawsze wykup ubezpieczenie na podróż
15. Zarejestruj się przed podróżą na Odyseuszu
16. Pilnuj swoich dokumentów jak oka w głowie
17. Miej kopię paszportu (nawet 3!) oryginał możesz zostawić w hotelu
18. Miej w telefonie lokalną kartę SIM
19. Pij wodę tylko z zamykanych butelek
20. Myj ręce!

Więc generalnie o samym podróżowaniu, sposobach, zasadach chętnie bym poopowiadał o tym czego się nauczyłem. Ja nie mam na instagramie wpisane “traveler” i mieć nie będę. Jednak taki jest świat. Ktoś kilka razy pokaże swoją pupę na plaży, basenie, Rodos, Egipt, wielbłąd i zaczyna się trawelerskie życie. Strasznie mnie to śmieszy jak wszystko dziś jest proste i płytkie. Oczywiście nie zrozumcie mnie źle, ja się ani nie chwalę, nie wywyższam, nie mówię tu, że moje kierunki są bardziej wartościowe niż Egipt czy Zanzibar. Jeden lubi mięso, drugi nie.

Ciągle jednak odbiegam od odpowiedzi na zadane pytanie. Z czym jechałem do Uzbekistanu. Wydawało mi się, że będzie tam jakoś trudno, nie wiedziałem jakich ludzi spotkam, jak to zwyczajnie będzie wyglądało. Sugerowałem się doświadczeniami z Kirgistanu, ale muszę Wam powiedzieć, że przeżyłem niesamowite rozczarowanie na plus. Dlatego nie ma co i biorę się powoli za przygotowanie fotograficzno-tekstowego opracowania wyjazdu. Mam nadzieję, że dokładnie uda mi się wszystko spisać i odpowiedzieć na te pytania, które we mnie ciągle siedzą.

Odbiór!


Teraz mam taki czas, że siedzę w domu. Popijam ciepły, czarny czaj z miodem i próbuje sobie układać w głowie wszystkie rzeczy, sprawy i elementy. To dobry czas na to by wrócić do fotografii, które powstały w 2019 roku, ale też i te które zrobiłem mocno wcześniej. To też taki czas, że zastanawiam się zwyczajnie co dalej. Czym się zająć, w co zaangażować. Gdzie żyć i jak żyć. Zawsze powtarzam sobie, że każdy jeden dzień może być dobrym momentem zwrotnym, że los nam podpowie co dalej, ale też musimy coś od siebie dać.

Ten MiG-21 sfotografowałem jak brzegiem jeziora Issyk-kul w Kirgistanie. Ten zimnowojenny klimat to jeden z moich motorów napędowych, mojej wyobraźni. Mój mózg potrzebuje tego. To też zaczątek myśli nad nowymi projektami. W tym roku obiecuję sobie, że jedna rzecz mi tego nie zabierze jak to miało miejsce w zeszłym roku. Czasem mam ochotę na to by ktoś do mnie przyszedł i powiedział mi wprost. Robert zrób to i to. Weź się za swój kanał na YT, albo ciśnij w bloga, albo na Instagram, albo zabierz się za książkę, albo cholera nie wiem co! :)

[Kirgistan] Biszkek – Tamga

Nasz plan był mocno napięty. Wszystko przez linię lotniczą, która ucięła nam 3 dni. Zmiany rozkładów lotów bywają czasem mocno irytujące.

Poranek w Biszkeku był pochmurny, ciężki i zimny. Wszystko przez brak słońca. Jakiś depresyjny klimat ogarnął widok za oknem. Do tego mgła zakrywała wszystkie budynki i podwórka. Pod hotelem jakieś bezpańskie psy szukały czegoś na śniadanie. Może zagubiły się miedzy tymi wszystkimi światami. To była dobra noc. Mocny sen zmęczonego człowieka w i po podróży. Uwielbiam takie noce gdzie urywa się film w głowie. Zamyka oczy i otwiera je 8-10 godzin później. Potem dobre śniadanie. O dziwo pojawił mocny czaj w małej filiżance. Ostatnie przygotowania. Energiczne wkładanie rzeczy do plecaka. Zawsze wykładam je na łóżku by niczego nie zapomnieć. Na jednej kupce rzeczy które mam przy sobie, na tej drugiej rzeczy które nie są mi potrzebne i lądują w plecaku.

W międzyczasie chłopaki wyskoczyli odebrać auto pod hotelem i w zasadzie byliśmy gotowi do drogi. Pierwszy dzień prawdziwej wyprawy. Już wtedy czułem, że moje zdrowie wraca do normy bo przed wyjazdem odczuwałem dziwny spadek mocy. W drodze człowiek skupia się na wielu innych rzeczach niż na sobie. Podróż czasem bywa najlepszym lekiem, chociaż wtedy człowiek “choruje” na inne dolegliwości. Droga rządzi się swoimi prawami. Bywa przyjacielem i wrogiem. To chyba jest jedna z tych najbardziej uzależniających jej elementów.

Pierwsze przekręcenie kluczyka. Stukot dwulitrowego silnika. Zapakowane bagaże, załoga gotowa. Można ruszać. Naszym pierwszym celem było opuszczone sowieckie sanatorium gdzieś niedaleko Biszkeku. Ruszyliśmy na wschód i grzecznie skręciliśmy na południe. Po blisko godzinie z kawałkiem musieliśmy odpuścić. Lokalizacja podana w necie była błędna, ale dzięki temu mogliśmy zapuścić się w takie drogi, gdzie było więcej dziur niż płaskich powierzchni. Przyznam się, że moim autem w życiu bym nie wjechał na takie drogi. Jednak nasz srebrny blaszak był gotowy na wszystko. Swoje lata miał, ale widać że nie w jedną dziurę wjechał. Miałem ochotę posłuchać lokalnego radia, ale Grzesiek, nasz kierowca z Gliwic wolał ciszę. Dla mnie muzyka w samochodzie to jak paliwo, jak prąd. Jak kawa w dalekiej trasie. Jak energetyk o drugiej w nocy, gdy siedzisz za kółkiem gdzieś na pograniczu województw. Tu w tej ciszy wszelakiej maści trzaski, umilały daleką podróż. W te miejsca gdzie w mojej głowie były czernią. I to było chyba w tym wszystkim najlepsze, najpiękniejsze i dające najwięcej siły.

Po niepowiedzeniu wróciliśmy na główną drogę w kierunku Bałykczy, miasta z którego można objechać jezioro Issyk-kul od północy i południa. My wybraliśmy właśnie jazdę od południa na wschód.

Przemierzając kirgiskie drogi można było zobaczyć jak wygląda codzienne życie mieszkańców. Można to przyrównać do czytania spisu treści w książce bo jadąc można zobaczyć tylko jakieś ułamki sekund życia. Migawki.

Był poniedziałek. W Kirgistanie było święto ich narodowej czapki zwanej kalpakiem. Żartobliwie nazywaliśmy go kołpakiem. Młodzież wiejska paradowała w małych pochodach z flagami Kirgistanu. Wszyscy dumnie z czapkami na głowach. Mieliśmy nawet okazję na chwilę się zatrzymać przy takim pochodzie. Nie mogło być inaczej. Byliśmy chyba taką samą atrakcją dla nich jak oni dla nas. Kilka fotografii i samochód jechał dalej.

Nasza szyba robiła się co raz to brudniejsza. Niby nic. Jeden ruch ręką i szyba czysta. Nic z tego. Zatrzymaliśmy się na jednej ze stacji paliw i tam z pomocą identyfikatora Pani zza lady, udało się przepchać wylot spryskiwaczy. Przygoda na miarę Dakaru. Dosłownie. Emocje jak na grzybach. Do tego dużo śmiechu. Od tego w samochodzie był Marcin. Człowiek cytaty filmowe.

Im dalej w las tym krajobraz zaczął się zmieniać. Szczególnie gdy opuściliśmy małe miasteczko Tokmok i droga prowadziła wzdłuż granicy z Kazachstanem. Była prawie na wyciągnięcie ręki. Góry rosły jak grzyby po deszczu. Przyznam, że w życiu nie widziałem wielu gór. Jak miałem lat 15 to na pierwszy mój dalszy wyjazd jechałem przez Austrię i Szwajcarię. Dopiero 3 lata temu miałem okazję być na Kaukazie. I teraz w drodze przez Kirgistan, średnia wysokość gór przekraczała 3000 metrów.

Na południu jeziora był taki klimat jaki wyobrażałem sobie przy wysuszonym Jeziorze Aralskim.  Droga. Piach. Góry. Gdzieś w oddali błękitna tafla jeziora Issyk-kul. Było mi strasznie ciepło. Słońce od południa rozgrzewało prawą część mojego ciała. Gdzieś w drodze kolejny pomnik Wielkiej Wojny Ojczyźnianej 1941-1945. Sierp i młot. Za chwilę pojawiła się policja, która z pobocza obserwowała co robimy. Bez żadnej reakcji.

W drodze do naszego noclegu na naszej liście miejsc były jeszcze dwa miejsca. Pierwszy to kolejny “pomnik” Lenina, drugi to kanion Skazka, który zresztą oglądaliśmy o zachodzie słońca. Przepiękne miejsce.

Po małym zamieszaniu związanym z rezerwacją naszego noclegu, ponownie ruszyliśmy w teren. Celem była potocznie zwana pasza. Posiłek. Jedzenie bez którego ciężko funkcjonować. Po przejechaniu około 15, może 20 kilometrów zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu głównej drogi i drogi do miasta. Tam gdzie na szczycie góry był “pomnik” Lenina. Podoba była tu fabryka uranu i całe miasto świeci. Za dnia i nocą. Udało się zamówić pierożki w bardzo dziwnym miejscu. Jak gdyby dom połączony z jadłodajnią. Marny czaj i całkiem dobre pierożki. Wszystko obsługiwała mała dziewczyna, a jej bracia właśnie odrabiali lekcje. Poczułem się jak w Korei Północnej. Te firany, stoły, ściany i jakieś fotografie przedstawiające lokalne widoki.

Zrobiło się ciemno, a ja wlałem odrobinę koniaku w swoje ciało. Czułem, że muszę, chociaż mialem pierwszy raz od kilku lat,  ochotę napić się zimnej wódki. Szymon chciał porzucić widoki pięknego Paryża, wspomnienia z podróży po USA i swoje milion książek. Smak polskiej konserwy tyrolskiej, wydawał mu się rzeczą najpiękniejszą na świecie. Mickiewicz, Słowacki czy inne polskie rzeczy, nie były tak silne jak smak tyrolskiej. Oczami wyobraźni widziałem jak Szymon roni łzy w tęsknocie za Polską.

To był długi dzień. Nie pamiętam o czym śniłem.

Mam takie marzenie by mnie ktoś gdzieś wysłał, na jakiś temat. Zrobił z tego reportaż.  Fotografie z tekstem, albo tekst z fotografiami. A w przyszłości będę pisał książkę. Mam pomysły na dwie. Nie wiem dlaczego, ale czuję, że jak wyda się książkę to wszystko to co robię będzie miało jakiś sens, dostępy dla wszystkich.