Strona główna » [Kirgistan] Biszkek – Tamga

[Kirgistan] Biszkek – Tamga

Nasz plan był mocno napięty. Wszystko przez linię lotniczą, która ucięła nam 3 dni. Zmiany rozkładów lotów bywają czasem mocno irytujące.

Poranek w Biszkeku był pochmurny, ciężki i zimny. Wszystko przez brak słońca. Jakiś depresyjny klimat ogarnął widok za oknem. Do tego mgła zakrywała wszystkie budynki i podwórka. Pod hotelem jakieś bezpańskie psy szukały czegoś na śniadanie. Może zagubiły się miedzy tymi wszystkimi światami. To była dobra noc. Mocny sen zmęczonego człowieka w i po podróży. Uwielbiam takie noce gdzie urywa się film w głowie. Zamyka oczy i otwiera je 8-10 godzin później. Potem dobre śniadanie. O dziwo pojawił mocny czaj w małej filiżance. Ostatnie przygotowania. Energiczne wkładanie rzeczy do plecaka. Zawsze wykładam je na łóżku by niczego nie zapomnieć. Na jednej kupce rzeczy które mam przy sobie, na tej drugiej rzeczy które nie są mi potrzebne i lądują w plecaku.

W międzyczasie chłopaki wyskoczyli odebrać auto pod hotelem i w zasadzie byliśmy gotowi do drogi. Pierwszy dzień prawdziwej wyprawy. Już wtedy czułem, że moje zdrowie wraca do normy bo przed wyjazdem odczuwałem dziwny spadek mocy. W drodze człowiek skupia się na wielu innych rzeczach niż na sobie. Podróż czasem bywa najlepszym lekiem, chociaż wtedy człowiek „choruje” na inne dolegliwości. Droga rządzi się swoimi prawami. Bywa przyjacielem i wrogiem. To chyba jest jedna z tych najbardziej uzależniających jej elementów.

Pierwsze przekręcenie kluczyka. Stukot dwulitrowego silnika. Zapakowane bagaże, załoga gotowa. Można ruszać. Naszym pierwszym celem było opuszczone sowieckie sanatorium gdzieś niedaleko Biszkeku. Ruszyliśmy na wschód i grzecznie skręciliśmy na południe. Po blisko godzinie z kawałkiem musieliśmy odpuścić. Lokalizacja podana w necie była błędna, ale dzięki temu mogliśmy zapuścić się w takie drogi, gdzie było więcej dziur niż płaskich powierzchni. Przyznam się, że moim autem w życiu bym nie wjechał na takie drogi. Jednak nasz srebrny blaszak był gotowy na wszystko. Swoje lata miał, ale widać że nie w jedną dziurę wjechał. Miałem ochotę posłuchać lokalnego radia, ale Grzesiek, nasz kierowca z Gliwic wolał ciszę. Dla mnie muzyka w samochodzie to jak paliwo, jak prąd. Jak kawa w dalekiej trasie. Jak energetyk o drugiej w nocy, gdy siedzisz za kółkiem gdzieś na pograniczu województw. Tu w tej ciszy wszelakiej maści trzaski, umilały daleką podróż. W te miejsca gdzie w mojej głowie były czernią. I to było chyba w tym wszystkim najlepsze, najpiękniejsze i dające najwięcej siły.

Po niepowiedzeniu wróciliśmy na główną drogę w kierunku Bałykczy, miasta z którego można objechać jezioro Issyk-kul od północy i południa. My wybraliśmy właśnie jazdę od południa na wschód.

Przemierzając kirgiskie drogi można było zobaczyć jak wygląda codzienne życie mieszkańców. Można to przyrównać do czytania spisu treści w książce bo jadąc można zobaczyć tylko jakieś ułamki sekund życia. Migawki.

Był poniedziałek. W Kirgistanie było święto ich narodowej czapki zwanej kalpakiem. Żartobliwie nazywaliśmy go kołpakiem. Młodzież wiejska paradowała w małych pochodach z flagami Kirgistanu. Wszyscy dumnie z czapkami na głowach. Mieliśmy nawet okazję na chwilę się zatrzymać przy takim pochodzie. Nie mogło być inaczej. Byliśmy chyba taką samą atrakcją dla nich jak oni dla nas. Kilka fotografii i samochód jechał dalej.

Nasza szyba robiła się co raz to brudniejsza. Niby nic. Jeden ruch ręką i szyba czysta. Nic z tego. Zatrzymaliśmy się na jednej ze stacji paliw i tam z pomocą identyfikatora Pani zza lady, udało się przepchać wylot spryskiwaczy. Przygoda na miarę Dakaru. Dosłownie. Emocje jak na grzybach. Do tego dużo śmiechu. Od tego w samochodzie był Marcin. Człowiek cytaty filmowe.

Im dalej w las tym krajobraz zaczął się zmieniać. Szczególnie gdy opuściliśmy małe miasteczko Tokmok i droga prowadziła wzdłuż granicy z Kazachstanem. Była prawie na wyciągnięcie ręki. Góry rosły jak grzyby po deszczu. Przyznam, że w życiu nie widziałem wielu gór. Jak miałem lat 15 to na pierwszy mój dalszy wyjazd jechałem przez Austrię i Szwajcarię. Dopiero 3 lata temu miałem okazję być na Kaukazie. I teraz w drodze przez Kirgistan, średnia wysokość gór przekraczała 3000 metrów.

Na południu jeziora był taki klimat jaki wyobrażałem sobie przy wysuszonym Jeziorze Aralskim.  Droga. Piach. Góry. Gdzieś w oddali błękitna tafla jeziora Issyk-kul. Było mi strasznie ciepło. Słońce od południa rozgrzewało prawą część mojego ciała. Gdzieś w drodze kolejny pomnik Wielkiej Wojny Ojczyźnianej 1941-1945. Sierp i młot. Za chwilę pojawiła się policja, która z pobocza obserwowała co robimy. Bez żadnej reakcji.

W drodze do naszego noclegu na naszej liście miejsc były jeszcze dwa miejsca. Pierwszy to kolejny „pomnik” Lenina, drugi to kanion Skazka, który zresztą oglądaliśmy o zachodzie słońca. Przepiękne miejsce.

Po małym zamieszaniu związanym z rezerwacją naszego noclegu, ponownie ruszyliśmy w teren. Celem była potocznie zwana pasza. Posiłek. Jedzenie bez którego ciężko funkcjonować. Po przejechaniu około 15, może 20 kilometrów zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu głównej drogi i drogi do miasta. Tam gdzie na szczycie góry był „pomnik” Lenina. Podoba była tu fabryka uranu i całe miasto świeci. Za dnia i nocą. Udało się zamówić pierożki w bardzo dziwnym miejscu. Jak gdyby dom połączony z jadłodajnią. Marny czaj i całkiem dobre pierożki. Wszystko obsługiwała mała dziewczyna, a jej bracia właśnie odrabiali lekcje. Poczułem się jak w Korei Północnej. Te firany, stoły, ściany i jakieś fotografie przedstawiające lokalne widoki.

Zrobiło się ciemno, a ja wlałem odrobinę koniaku w swoje ciało. Czułem, że muszę, chociaż mialem pierwszy raz od kilku lat,  ochotę napić się zimnej wódki. Szymon chciał porzucić widoki pięknego Paryża, wspomnienia z podróży po USA i swoje milion książek. Smak polskiej konserwy tyrolskiej, wydawał mu się rzeczą najpiękniejszą na świecie. Mickiewicz, Słowacki czy inne polskie rzeczy, nie były tak silne jak smak tyrolskiej. Oczami wyobraźni widziałem jak Szymon roni łzy w tęsknocie za Polską.

To był długi dzień. Nie pamiętam o czym śniłem.

Mam takie marzenie by mnie ktoś gdzieś wysłał, na jakiś temat. Zrobił z tego reportaż.  Fotografie z tekstem, albo tekst z fotografiami. A w przyszłości będę pisał książkę. Mam pomysły na dwie. Nie wiem dlaczego, ale czuję, że jak wyda się książkę to wszystko to co robię będzie miało jakiś sens, dostępy dla wszystkich.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *