Jeśli napiszę, że byłem ciekawy tego dnia, a raczej tej części podróży to nie skłamię nic, a nic. Kolejnego dnia po trasie z Taszkientu do Buchary (600km), czekał nas odcinek do Nukusu (550km). I tutaj na uwagę zasługuje odcinek drogi który całkowicie znajduje się na pustyni Kyzył-kum. Przyznam, że nigdy nie byłem w miejscu gdzie w promieniu 100 km nie ma nic.
Na mapie po lewej stronie w kolorze czerwonym zaznaczyłem blisko 250 kilometrowy odcinek pustynny. Zastanawiałem się jak to wygląda, czy będą jakieś przystanki i co najważniejsze, co było także zagadką dla nas wszystkich, jak wygląda droga. Im lepsza tym oczywiste będzie, że dany odcinek pokonamy szybciej. Naszym autem nie można było jechać szybciej jak 120 km/h bo to wiązało się z karą finansową nałożoną przez wypożyczalnię. Auto miało GPS.
Po porannej pobudce i na prawdę fajnym i klimatycznym śniadaniu, zapakowaliśmy nasze bagaże i szczęśliwi ruszyliśmy w drogę. Tuż po opuszczeniu Buchary tankowanie i rura. Dosłownie.
Początkowy etap podróży to był drogowy dramat. Już z Polski dostałem informację w której otrzymałem dawkę współczucia. Nie byłem dobrze nastawiony, uwierzcie mi. I tak też ta droga się zaczęła. Koszmarna, chyba wybudowana w latach 60 może 70-tych ubiegłego wieku i wyglądająca tak jak gdyby od tamtych dni się rozpadała. Szybko odkryliśmy, że jazda poboczem, pełnym żwiru jest po pierwsze wygodniejsza i po drugie szybsza.
Kolejne kilometry od Buchary nie napawały radością. Droga wcale nie była lepsza, ale przyszłościowo będzie tu lepiej. Było doskonale widać remonty drogi A380, a raczej budowę nowej I tak chyba po 75 kilometrach telepania i walki z dziurami i poboczami, naszym oczom ukazała się rajska droga. Prawdziwy uzbecki autoban. Tempomat. 120. Nie do uwierzenia! I tak do końca odcinka można było jechać nowocześnie i szybko. Czyli szybciej będziemy u celu i będzie można coś jeszcze pozwiedzać. Przewodnik może nie napawał nadzieją na wielkie atrakcje w Nukusie, ale czy to miało wtedy jakieś znaczenie? Żadne.
Gdzieś na trasie pojawiła się oaza. Tu nadajnik GSM, stacja paliw, jadłodajnia i wielbłądy. Sztuczne. Motyw wielbłądów pojawia się tu często. Domniemam, że to pomnik jedwabnego szlaku, który prowadził przez sporą część Uzbekistanu. Do szlaku jeszcze będzie okazja wrócić.
Grzesiek siedział już przy stoliku, a Szymon szukał miejsc do zdjęć. Tu wielkie przyczepy TIR-ów w tym jedna z naczep z Polski. Raczej sama buda z Polski bo reszta lokalna. Miło zobaczyć coś po naszemu, wszędzie. Podczas podróży jeszcze kilka razy udało się wypatrzeć naczepy i budy z polskimi napisami. Dołączyłem do Grześka i ciężko nawet było rozmawiać bo głośne uzbeckie disco-polo wypełniało całą przestrzeń przed restauracją. Coś tam wciągnął, a ja za 1000 SUM-ów (40 groszy) skorzystałem z toalety. Kosmiczna dziura.
Ta oaza była pełna życia. Trochę jak izraelskie kibuce, gdzie na pustyni wyrasta malutka osada pełna zieleni i ludzi. Każdy taki punkt na trasie to okazja by spotkać ludzi, którzy mam wrażenie tam żyją, co więcej żyją życiem kierowców. Nie wiem czym Ci ludzie się zajmują. Część z nich jest w drodze, ale większość czerpie radość z obserwacji innych.
I ruszyliśmy dalej, czas i kilometry nas goniły. Tutaj na mapie to jakiś mały odcinek. Patrząc na mapę Polski to jak jechać z Warszawy do Olsztyna, chociaż w rzeczywistości z tej Warszawy dojechaliśmy do Szczecina. Jednak kiedy ma się cel, a jeszcze to jest w otoczeniu pustyni, wszystko ma inne wartości i przeliczniki. Szymon zasnął, a ja wyjąłem książkę. Trasa to jedyna czasem dla mnie okazja by coś poczytać. Na podróż zabrałem ze sobą książkę Talgata Jaissanbayeva – Słynne zbrodnie w ZSRR. 10 najgłośniejszych przestępstw w Związku Radzieckim. Polecam każdemu kogo interesuje kryminał i do tego ZSRR. Na szczególną uwagę zasługuje tu rozdział o Andriju Czikatile. Mordercy absolutnym. Znałem ową historię bo kiedyś oglądałem o nim dokument na Kryminalnej Rassiji, a jakiś czas temu był o tym podcast na Kryminatorium. Mimo, że wiedziałem co zrobił i jak to się skończyło to byłem przerażony. Tuż obok niego była podobna historia. Oczami wyobraźni widziałem te miejsca i zdarzenia. P r z e r a ż a j ą c e.
Między województwami (i nie tylko) stoją punkty kontrolne. Przez nas nazwane checkpointami, gdzie trzeba się zatrzymać, albo przejechać z prędkością 5 km/h. Na jednym więcej, na drugim mniej policjantów, którzy patrzą kogo by tu zatrzymać, machając pomarańczową czy czerwoną pałką. Nas nie zatrzymali. Ich celem były samochody przewożące towary. Każdy z policjantów miał specjalne urządzenie, które sczytywało radiowo jakieś informacje. Kiedyś takich punktów było w kraju o wiele więcej. Po przekroczeniu punktu znaleźliśmy się w Karakałpacji (Republika Karakałpacka) . Autonomicznej republice na terenie Uzbekistanu, której stolicą jest Nukus.
Kiedy tylko skończyła się piękna droga, która zamieniła się w znany nam mały tor przeszkód, po lewej stronie ukazało się ogromne rozlewisko Amur-dari. Na uwagę zasługuje tu jej drugi brzeg czyli Turkmenistan. Rzeka ma długość 1425 kilometrów. Płynie przez cztery państwa: Afganistan, Tadżykistan oraz co wyżej wymieniłem Turkmenistan i Uzbekistan. Swój bieg kończyła w Morzu Aralskim.
Po 550 kilometrach, wcześniej niż planowaliśmy, dotarliśmy do Nukusu. Nocleg mieliśmy luksusowy i to był strzał w 10. Każdy z nas miał swój ogromny pokój. Na wysokim piętrze. Ja dostałem pokój z widokiem na zachód i kanał. Po lewej stronie na horyzoncie znowu ona. Granica z Turkmenistanem. Szybkie odświeżenie. Szybki obiadek i ruszyliśmy z Szymonem zwiedzać okolicę Hotelu Taszkient. I o tym w części drugiej, a także kilka słów o mieście.