Strona główna » Wschód

Kategoria: Wschód

Buchara. Orientalne miasto w Uzbekistanie.

Opuściliśmy Chwilę pociągiem sypialnym, który toczył się kilka godzin. Po dwóch godzinach straciliśmy zasięg i można było oddać się rozmowom, snu i przemyśleniom. Podróż to najlepszy przyjaciel dla naszych myśli.

Gdy dojechaliśmy do Buchary wiedziałem gdzie jesteśmy. To realnie mój trzeci pobyt w tym mieście podczas dwóch podróży do Uzbekistanu. To klimatyczne miejsce chociaż muszę przyznać, że za tym pierwszym razem zrobiło to miasto na mnie lepsze wrażenie.

Snuliśmy się po wąskich uliczkach, szukając czegoś co warto sfotografować, czegoś nowego, ale też co zawsze sobie podkreślam dobrze czasem wrócić do miejsc które się widziało wcześniej, zawsze to okazja by skupić się na innych rzeczach.

Nie wiem co więcej pisać więc zobaczcie sami Bucharę moimi oczami. Nie byłem w pełnej formie bo przez cały wyjazd miałem problemu natury pokarmowo-kiblowej.

Polecam wizyty w tym mieście!

 

Pociągiem z Taszkientu do Chiwy!

W poprzednim wpisie pisałem o locie z Duszanbe do Taszkientu. To było ostatnie zdjęcia jakie zrobiłem w Tadżykistanie moim aparatem. Jak człowiek wsiada do normalnej linii to zawsze jest jakiś powiew luksusu. Taki żart, no nie żart to było na serio. Lot z Duszanbe do Taszkientu kosztował jakieś 100$ i chociaż wydaje się, że cena wysoka to biorąc pod uwagę ile byśmy jechali do Uzbekistanu to żalu nie było. Co więcej kolejna linia lotnicza zaliczona. Zawsze chciałem polecieć Uzbekistan Airways. No ale do brzegu.

Wysiedliśmy na lotnisku w Taszkiencie. Wymiana bagsów (czyt. dolarów). O dziwo na lotnisku kurs dolara był dobry, Pani w okienku przyjmowała banknoty, a raczej chciałaby przyjmować dolce które ledwo co wyszły z amerykańskiej mennicy. Brudne? Coś na nich napisane? Stare? Panie idź Pan i nie wracaj. Jakaś Chinka darła na nas mordę bo nie chcieliśmy jej rozmienić bagsów. Do tego jeszcze taka sytuacja. Było nas czterech czyli 4 telefony komórkowe. Trzy z nich nowe, a jeden stary, ten stary to mój i mój był drugi raz w Uzbekistanie, a ponieważ go nie zarejestrowałem w specjalnym systemie (bo to normalne, że się rejestruje, jak mogłeś o tym nie pamiętać?!) i przez to straciliśmy 50% czasu który mieliśmy przeznaczony na Taszkient. Z lotniska taksówką na dworzec kolejowy. Tuż obok udało nam się zrobić zakupy na drogę kolejową. Grzesiek upierał się, że po co kupować, przecież w składzie na bank będzie Wars. No nie było! Lepiej czasem nastawić się negatywnie bo można potem skisnąć z głodu. W każdym razie jeszcze odwiedziliśmy aptekę bo Dawid coś nam się rozchorował lekko (uroki klimatyzacji i przeciągów – dlatego zawsze mieć coś pod szyją w plecaku). W aptece translator google bardzo nam pomógł. Dawid dostał jakieś dziwne ruskie dropsy, które mu finalnie pomogły. Kod kreskowy 460. No ale siła wyższa, jak widać Uzbekistan mocno uzależniony od Rosji w farmakologicznych sprawach.

Zjedliśmy wyborne jedzenie do tego klasycznie zima Cola. Ona musi być na wyjazdach. I tu w sumie przypominam sobie słowa Andrzeja Stasiuka o podróżowaniu i sraczce, ale na szybko nie znajdę miejsca skąd pochodzi ten cytat. Opuszczając Polskę niestety moje flaki nie były w dobrej formie więc przez cały wyjazd trochę walczyłem z klopami, a jeśli zmienia się florę i faunę to dodatkowo jest to walka z rakietami. Pod koniec zemsta Ahmata dopadła i tak wszystkich. Wróciłem do Polski i jak ręką odjął. Tyle w temacie, więc Colę pić trzeba.

Na stacji w Taszkiencie stał już pociąg relacji Andiżan – Chiwa. Na uwagę zasługuje tu ta blacha z nazwą trasy (pierwsza fotografia) gdzie widać zamalowany napis „Moskwa”. I tu nowość dla mnie totalna. Pierwszy raz cały przedział wagonu sypialnego był zapełniony ludźmi których znam! To była kupa radości dla mnie, chociaż kupa z poprzedniego akapitu, proszę tego nie mieszać! Jak w skrócie zatem wygląda podróż takim pociągiem. Nas czekało 1000 kilometrów, czyli około 17 godzin jazdy.

Jak w skrócie wygląda podróż takim (takimi) pociągami?

Przed każdym wagonem stoi prowadnik, taki odpowiednik polskiego konduktora, który oprócz sprawdzania biletów opiekuje się wagonem. Wchodzimy do przedziału, pociąg rusza. Za chwilę prowadnik przychodzi i rozdaje pakiety. Każdy pakiet zawiera ręczniczek i pościel. W zasadzie poszewkę na poduszkę, prześcieradło oraz drugie prześcieradło które służy jako kołdra. Dobrym rozwiązaniem jest posiadanie śpiwora jeśli nasza podróż odbywa się zimą.

Do dyspozycji mamy dwie toalety. W nowszych wagonach (jak te na Ukrainie) można korzystać z toalet kiedy chcemy. W tym starym pociągu tylko w określonych momentach nie można było przed, na stacji i po ruszeniu ze stacji bo cała zawartość leci na tory, jak kiedyś u nas. W starych pociągach nie naładujemy telefonów, a potem i tak traci się zasięg. Można zatem robić różne rzeczy: rozmawiać, czytać książkę, jeść czy spać. Prowadnik zawsze da czaj i ten czaj jest jedną z najfajniejszych rzeczy. Czasami czaj podają w metalowych podstakanach, czyli tych kubeczkach. Chciałbym kiedyś taki sobie kupić i wiem, że w Kijowie można kupić taki w oficjalnym sklepie kolei ukraińskich na dworcu głównym. Na uwagę zasługują przepiękne podstakany w kolei rosyjskiej i białoruskiej, ale te rosyjskie takie o zapachu sowieckim, zimnej wojny. Świetne, chociaż dziś takiej ruskiej mieć bym nie chciał.

W przedziale są cztery prycze. Dwie na dole, dwie na górze. W samotnej podróży lepsze te na dole, ale jak cały przedział nasz to górna prycza daje więcej spokoju, chociaż wchodzenie na górę to zawsze fajna gimnastyka. Gdy tylko pociąg zatrzyma się na dłużej, jak podczas tej podróży to można było wyjść na zewnątrz i zrobić sobie jakieś małe zakupy. Oczywiście wiele fantów można było kupić u prowadnika. Cennik wisiał na ścianie, na bank w kolei ukraińskiej. Tuż przed naszą stacją końcową, chodzi prowadnik, budzi, informuje i wtedy zaczyna się pakowanie, oddawanie pakietów i wysiadka.

Taka podróż wschodnimi pociągami to jest to co uwielbiam i jeśli tylko jest taka możliwość, wsiadam i jadę! Chciałbym poświęcić im kiedyś więcej fotograficznego czasu.

PS. I ten zapach! To jest niesamowite, że te pociągi pachną zawsze tak samo.

 

Duszanbe – Tadżykistan

Zawsze wydawało mi się, że to daleko, że wszystkie ciekawe, magiczne miejsca są bardzo daleko. To nie jest prawda. Magię można odnaleźć pod domem, niedaleko nas czy godzinę drogi od domu. Magię mamy też w domu.

Właśnie czytam książkę o Wiktorze Baterze. Autobiografię, książkę wywiad. Bater to korespondent z Rosji. Tak w wielkim skrócie. Bater należał do mojego panteonu romantycznych czasów. Jako dziennikarz w czasach kiedy kształtowała się moja świadomość (proces w toku) to właśnie był on. Obok niego Milewicz i Miller. Z tej trójki miałem przyjemność poznać tylko tego ostatniego.

Bater odszedł za wcześnie. Trzy lata temu, na początku pandemii. Gdyby wytrzymał jeszcze 2 lata to myślę, że wojna w Ukrainie by go uratowała. Jak starego narkomana wagon drągów. Pozostawił po siebie setki historii, a książka ta (w życiu nie czytałem grubszej) jest właśnie taką podróżą za marzeniami.

I to Duszanbe. Daleka stolica, dalekiego państwa. Kto nie ma atlasu przed sobą to na próżno szukać w głowie gdzie znajduje się ta stolica. Stolica Tadżykistanu.

Dotarliśmy do niej po podróży z Samarkandy (Uzbekistan). Piękną drogą, którą opisałem fotograficzne tutaj. Pamiętam wspaniałe reportaże Barbary Włodarczyk „Szerokie Tory” i to Duszanbe zawsze było w mojej głowie. Na mojej żelaznej liście, która siedzi we mnie każdego dnia. Z tej listy aktualnie wypadły dwa państwa. Rosja – co jest oczywiste, a druga to Białoruś. Chociaż oba państwa mają krew na rękach w agresji na Ukrainę to myślę zwyczajnie, że by mnie tam już nie wpuścili. Zawsze sobie mówię, że marzyć można ile chcemy, kiedy chcemy i jak chcemy. O wszystkim, o wszystkich.

Jestem marzycielem, ale takim twardo stąpającym po ziemii. Kiedyś nad tymi ciepłymi chodnikami unosiłem się lekko, dziś lekko idę dotykając ziemi. Dlaczego? To proste. Przynajmniej się nie rozczarujesz. Nigdy i niczym. Prawie.

Wracając do Duszanbe. Spędziliśmy tam 2 noce i myślę sobie, że to o 5 dni za krótko. Może Duszanbe nie jest miastem porywającym, ale myślę że zagłębienie się w jego strukturę bardzo by mnie nasyciło. Tu też się powtórzę, ale zwiedzać można na dwa sposoby. Pobyty krótkie i długie. Wpadasz, zerkasz, zbierasz tylko największe truskawki i uciekasz. Kiedy jednak zostajesz na dłużej (to jedno z moich marzeń np. zamieszkać na dłużej w jednym miejscu za naszą wschodnią granicą i obecnie moim numerem jeden jest Kijów) by poszukać za tymi dużymi truskawkami czegoś większego, bardziej wartościowego. Nigdy też nie składam sobie wewnętrznych deklaracji w miejscu pobytu: ja tu jeszcze muszę wrócić. Bo to jest rzucanie słów na wiatr. Wrócę to wrócę, a jeśli nie wrócę to po co gadać. Gadanie nigdy nie pomaga. Kto dużo gada ten mało robi.

Jaki smak pozostawiło w mojej głowie Duszanbe? Trudno mi powiedzieć, serio. Miasto fotograficznie ciekawe bo pojawiło się coś nowego, świeżego. Galaktycznego. Ogromna frajda, że udało się tam mi dotrzeć, że przez te kilkadziesiąt godzin jestem częścią tego miasta, że moje prawie całe serce jest skupione na tym gdzie jestem. Jeszcze moja eSIM nie działała więc zwiedzania miasta bez Internetu też miało swój klimat, o losie. Przecież 20 lat temu miałem w komórce tylko SMSy!

Duszanbe, a z pewnością i cały Tadżykistan to jak dla mnie Azja z elementami ZSRR, chociaż bogaci w swoją historię to jednak ostatni wiek mocno im namieszał. Niech takim przykładem będzie panujący od 1992 roku prezydent Emomali Rahmon. Kult prezydenta widać gołym okiem już po przekroczeniu granic państwa. Wszędzie jego wizerunki. Cytaty. To rzecz niesamowita! Szczególnie pod kątem fotografowania. To właśnie ten kult był jedną z tych rzeczy która przyciągała. Nie jestem dobry w opisywanie, w opowiadaniu tekstem jakiś przygód na miejscu bo nie zawsze to się dzieje. Oczywiście pewnego rodzaju egzotyka była na tyle interesująca, że chciałbym jeszcze kiedyś mieć możliwość wrócić, ale już nie do samego Duszanbe. Adrenalina chce się tworzyć, a ten kraj to oferuje.

Rano samolot uzbeckich linii oderwał się od ziemii i polecieliśmy do Taszkientu, gdzie czekała na nas jedna z fajniejszych rzeczy jaką można doznać we wszystkich państwach byłego bloku. Podróż pociągiem!