Strona główna » Canon G5

Tag: Canon G5

24 godziny, cel Narowla


Patrzę w kalendarz i widzę, że plus minus kilka dni mija 15 lat od mojej podróży na Białoruś. Jednej z wielu przez te lata, ale ten wyjazd był szczególny. To pierwszy kiedy sam przekroczyłem granicę państwa, pierwszy raz na wschód. To była świetna przygoda. Miesiąc wcześniej byłem na Ukrainie, a jesienią pierwszy raz na Białorusi. Wsiadłem w pociąg i pojechałem przez Terespol i Brześć do Mińska, gdzie czekał mnie Sergiusz. Następnego dnia wsiedliśmy w jego Ładę i ruszyliśmy na południe. Chciałem dziś skupić się na kilku godzinach tej podróży. Chociaż patrząc po datach cyfrowych fotografii ten wyjazd był bardzo krótki, ale w głowie po tylu latach to zupełnie inaczej wygląda.

Było cholernie zimno, chociaż noc była stosunkowo krótka, miałem kaca bo wieczorem piłem bimber i wódkę z mieszkańcami pewnej wioski w drodze do Narwoli. To jakaś rodzina Sergiusza, dziś już tych ludzi z fotografii nie ma. Co do Pana nie mam pewności, ale Pani już nie ma. Do śniadania dostałem szklankę bimbru. Sto gram. Taka jednostka miary i dawka leczniczego płynu. Przyznam się, że od tamtego czasu w moim życiu to już tyle alkoholu nie piłem, dziś są to znikome ilości. Co więcej nie ciągnie mnie do tej cieczy. Nie potrzebuję jej w swoim życiu, ale wtedy piłem wódkę, od jesieni trenowałem by przeżyć to o czym jeszcze nie miałem pojęcia. Przyznam, że zimą, gdzie w piecu huczy, a na stole tłuste potrawy, ziemniaki to ten bimber ma swój dobry smak. Do tego klimat, wschód i jeszcze ten chłód za oknem. Bimber odcinał mi nogi.

Ruszyliśmy z wioski na południe. Po tylu latach niestety nie pamiętam nazwy tej wsi, chociaż dzień wcześniej planowałem moim cyfrowym aparatem zrobić taki mały reportaż o kierowcy, który wozi dojarki po kołchozach, ale do dziś żałuję, że tego nie udało mi się zrobić. Powód jest dziś lokalnie prozaiczny, ale byłem po prostu pijany. Blisko 20 godzin wcześniej przed dniem wyjazdu ze wsi, Pani raczyła mnie samogonem. Wiele nie trzeba by z uśmiechem zwiedzać wioskę. Wracając do mojego aparatu to do dziś go mam. Moja cyfrowa legenda. Dziś mój telefon robi tysiąc raze lepsze fotografie, ale wtedy pamiętam miałem pożyczoną kartę pamięci i musiałem robić fotografie w bardzo niskiej rozdzielczości by zrobić ich jak najwięcej. Wtedy to była super jakość. Dziś w dobie 4K czy 8K to był technologiczny żart. Tak było.

Łada na jakiejś stacji paliw się zakopała w śniegu. Może to było potem, a może wcześniej, ale Sergiusz obraził mijany pomnik Lenina i on, swoimi betonowymi oczami, telepatycznie uszkodził Ładę, która nie chciała odpalić. W międzyczasie na zakręcie otworzyły się same drzwi. Tylne. Wszak auto dalej mknęło, a we wspomnianej wsi pojawiła się milicja (o tym dowiedziałem się rzecz jasna po powrocie). Badała fakt przybycia innostrańca z Polszy. Raczej nie była to miła wizyta, milicja nie kojarzy się z ciepłym słowem. No ale pies to gryzł. Samochód mknął by dotrzeć do celu. Był nim wjazd do zamkniętej zony, ale jak to wyobrażeniach bywa, wszystko można łatwo. Dojechaliśmy do małego miasta Narowla (a może Narwoli?). Do dziś w mojej głowie pozostał dziwny klimat tego miejsca. Ta zamknięta zona o której mówiłem to zona czarnobylska. Ta która częściowo leży na Białorusi, a częściowo na Ukrainie. W tej całej tragedii, która przyczyniła się do upadku ZSRR, najbardziej dostała w kość właśnie Białoruś. W każdym razie Czarnobyl zostawię na później, ale to on od małego mnie wołał. Ten wyjazd w 2005 roku pozwolił mi się zbliżyć na odległość 60 kilometrów od elektrowni atomowej. Cztery lata później ten dystans zmniejszyłem do jedynie 155 metrów.

Główny plac w Narowli to duży budynek, taki ratusz, taki budynek oddziału jakiejś komunistycznej partii. Przed nim Lenin, a na początku placu mały dom handlowy. Po prawej stronie wielki żółty sierp i młot. Za nim tabliczki informujące, że znajdujemy się w Poleskim Państwowym Rezerwacie Radiacyjno-Ekologicznym. Obok charakterystyczny znak promieniowania. Tak ten teren dostał odpowiednią ilość czarnobylskich minerałów. Sfotografowaliśmy się na tle Lenina i postanowiłem, że odwiedzę ten budynek partyjny i poszukam łazienki. Pominę szczegóły co tam się działo, ale ciekawostką był papier toaletowy. To były bony obiadowe z lat 70-tych. Do tego w środku było bardzo zimno. Do dziś wszystko pamiętam, tego się z pamięci nie wyczyści. Papier na mrozie robi się twardy.

W tym małym domu handlowym był sklep spożywczy i meblowy. Miałem wrażenie, że jestem w latach 80-tych. Tak żałuję, że nie zrobiłem żadnej fotografii. Chyba za dużo emocji, chyba jeszcze głowa była wczorajsza. Ponownie wsiedliśmy w auto i pojechaliśmy do miejsca gdzie był wjazd do zony. Z niebieskiej budy wyskoczył milicjant i kazał nam wypierdalać. Miło z jego strony. Na jego budzie znów charakterystyczny symbol promieniowania. Dla nas wycieczka się skończyła. Dojechaliśmy najdalej jak się dało. Wtedy czułem taką ekstremalność. Przygoda 12/10. Adrenalina. Promieniowanie. Dziś z samego siebie się śmieję, ale tak to czułem.

Opuściliśmy miasteczko i ruszyliśmy dalej. Tego dnia zrobiliśmy blisko 400 kilometrów. Mijaliśmy rzekę Prypeć i chyba Pińsk. Jak to czas wyciera z głowy wspomnienia. Pamiętam, że gdy zrobiło się ciemno, dużo mówiłem do Sergiusza by nie zasnął w trasie. Wieczorem dom Popa w którym zostaliśmy na noc. Przed domem jak to na wsi, wychodek. Pamiętam, że telefonem rozświetlałem sobie jego wnętrze. Dopiero po wszystkim zrozumiałem, że bilet kolejowy Warszawa – Terespol był dla mnie ratunkiem. Stare wnętrze domu i upragniony sen. Byłem jakiś wewnętrznie szczęśliwy, że udało się podjechać tak blisko.


Styczeń/Luty 2005

Droga na południe Białorusi

Białoruś 2005 / Robert Danieluk

300 wpis. Wyprawa na Białoruś była tyle zaplanowana co zjawić się odpowiedniago dnia po wizę, i na stacji w Mińsku. Przedostać się bezpiecznie prze granice (ten wspaniały pociąg relacji Terespol-Brześć za 1 euro). Tam szybko pobiec na pociąg jadący gdzieś na Ural i być tam.

Białoruś 2005 / Robert Danieluk

Następnego dnia rano z Mińska przedostać się na daleką wieś. Kawał drogi, do tego mróz i dużo śniegu. A drogi na Białorusi są odsnieżane tak jak kto chce. Mróz nieźle trzaskał.

Białoruś 2005 / Robert Danieluk

Na tyle tego busa stojącego przed przejazdem kolejowym napisałem pare brzydkich słów, w kierunku władzy. Ale pewnie ten kierowca nie skuma o co chodzi.

Białoruś 2005 / Robert Danieluk

Dalej już tylko zwiedzać małe miastecka i ogrom zapuszczonych wsi. Jak widać, a ja średnio to rozumiem by tak inwestować w swoje zęby. Pani na Poczcie była bardzo wesoła. W sumie to pierwszy raz na ich Pocztę zawitał obcokrajowiec (ja pionier!). A te kobiety co tam przesiadują na plotkach bedą miały o czym gadać: O, Ty z Polszy?!

Białoruś 2005 / Robert Danieluk

Przed każdym ważniejszym budynkiem stoi on. Wielki, czasem patrzący (tylko gdzie?), wskazujący ręką, Lenin. Lubie kolekcjonować na zdjęciach Leniny. Tam ich dużo. I nie mówcie przy nich, że są fajne, strasze…to źle sie skończy. Wierzcie mi.

Białoruś 2005 / Robert Danieluk

Na wsi był spokój. Ten autobus to iście wyjęty z Ukrainy. Ciekawe po co on tam stał? Ale można poczuć sie chwilke jak mały chłopczyk i wbić sie do środka. Poudawać, że jest sie kierowcą…

Białoruś 2005 / Robert Danieluk

W domach mimo, że na dworzu prawie -20 st.C było bardzo ciepło. Zapomniałem jak ta Babcia ma na imie, ale lubi odwiedzać swoich sąsiadów i tam przesiadywać na piecu. A jak ubranie szybko schnie!

Białoruś 2005 / Robert Danieluk

A ten Pan opróżniał się koło drogi. Niestety nadal jest modne wucetowanie gdzie popadnie. Ale im chyba to w ogólnie nie przeszkadza. Mróz, jest potrzeba. Spróbujcie na trzeźwo ;)

Białoruś 2005 / Robert Danieluk

Jednak tam daleko na wsiach odbiera tylko państwowa radiowa „jedynka” jak i telewizja. Możemy posłuchać jak Pan „Ł” opowiada tyle ciekawych spraw. A najgorsze, że Ci ludzie go słuchaja. Telewizja kłamie.

Białoruś 2005 / Robert Danieluk

Niebo z samego rana, zimowa mgła. To cały urok Polesia.

Białoruś 2005 / Robert Danieluk

Dodam jeszcze, że życie płynie tam wolno i spokojnie. Ja chyba bym tak nie mógł.

Białoruś 2005 / Robert Danieluk

Głowa ciężka. Samogon ciężka sprawa. Chwile musiałem podumać dlaczego te sople złamały prawa fizyki.

Białoruś 2005 / Robert Danieluk

To miasto zrobiło na mnie największe wrażenie. Największa mieścina na Białorusi która była najbliżej zamkniętej Zony Czarnobylskiej. Takiego przejawu radzieckości nigdy nie widziałem. Lenin stoi, mega wielki sierp&młot. Plakaty siejące radziecką propagendę („Za Białoruś!”). Dom jakiegoś młodego aktywisty, gdzie na szczęscie mieli normalny kibel. Dom handlowy siejący pustką i poczucie, że wszędzie jest radyacja (podoba mi sie to słowo).

Białoruś 2005 / Robert Danieluk

Przed wyjazdem zaplanowałem sobie, że bede chciał pojechac jak najbliżej Czarbobyla od strony Białoruskiej (legalnie, bez kosztów). Niestety nie wiedziałem co tam będzie. No ale pan Milicjant wyskoczył ze swojej budy i oznajmił, że to koniec drogi. Dalej nie można sie dostać bez kwitów. Powiedział, że jest tam jeszcze jedna wieś w której żyją ludzie. Ja bym sie bał.

Białoruś 2005 / Robert Danieluk

Szkoda, że zdjęciem nie można pokazać dzwięku. Tam za stacją było kino „Wostok”. Kierownik zapodawał z głośnika radziecką muzyke estradową. Niby nic gdyby nie niosła się ona na pół wsi. Obrzydliwe.

Białoruś 2005 / Robert Danieluk

Kolejny nocleg udzielił ksiądz prawosławny Igor, inżynier. Za czasów radzieckich nie mógł nim zostać. Teraz pracuje w dwóch cerkwiach, w Mińśku i Gorodzieju.

Białoruś 2005 / Robert Danieluk

Nieświż. Chyba tak to sie tłumaczy. Koło budynku ratusza wiszą przodownicy pracy. Dojarka, traktorzysta czy drwal. Nad nimi, sierp&młot z napisem: Chwała Pracy.

Białoruś 2005 / Robert Danieluk

Fabryka cukru. W całej wsi ostro śmierdziało. To smród gnijących buraków.

Białoruś 2005 / Robert Danieluk

Białoruś 2005 / Robert Danieluk

Białoruś 2005 / Robert Danieluk

Śnieg, Leniny, ruble, alkohol, 5dni, 2500km mróz, Robert&Sierjoża.
Białoruś polecam.