Tego dnia kupiliśmy od razu bilety do Mediolanu na następny dzień. Zostało nam całe popołudnie i wieczór by delektować się kolorytem tego miasta. To pierwsze miasto na naszej drodze gdzie zrobiło się pochmurno.
Tego dnia kupiliśmy od razu bilety do Mediolanu na następny dzień. Zostało nam całe popołudnie i wieczór by delektować się kolorytem tego miasta. To pierwsze miasto na naszej drodze gdzie zrobiło się pochmurno.
Klasycznie.
Obudziliśmy się bladym świtem i pojechaliśmy na lotnisko. Tam czekał na nas autobus do Genui. Podróż trwała około 2,5 godziny bo wybraliśmy opcję droższą, czyli szybszą. Widoki robiły wrażenie (podobnie jak w drodze z Nicei do Monako). Zawsze jak widać morze to widok robi robotę. Granica miedzy Francją, a Włochami zaznaczyła się jedynie innymi znakami na szalenie podobnej drodze. Zakręty i tunele. W autobusie rozpościerał się fetor z łazienki.
Nasz hotel mieścił się może z 3 minuty spacerem od głównej stacji kolejowej. Wąska winda sunęła wolno, ale zdecydowanie. Za ladą recepcji w Hotelu Bernheof siedział właściciel. Duży z wielkim wąsem jak Mario. Jego Luigim była starsza kobieta, która była chyba jego żoną, ale tego nie wiem i chyba nie ma to żadnego znaczenia. Nasz pokój miał swoją prywatną łazienkę. Widok był na jakiś dziedziniec i wąski chodnik między kamienicami. Dokładnie z okna łazienki było można prawie dotknąć drugi budynek. Te charakterystyczne okiennice, zawsze przyciągają moje oko. U Maria były one plastikowe, a sam hotel był mocno wysłużony. Duży pokój z wielkim łóżkiem i małym telewizorkiem. Okazało się, że podczas całej podróży na tym łóżku spałem jak zabity.
Po małym ogarnięciu się ruszyliśmy na miasto. Samo centrum wypełnione jest wąskimi uliczkami, kolorowymi kamienicami i ogromną ilością przybyszów z Afryki. Gdzieś w oddali było widać nawet afrykańskie prostytutki, które w tym upale czekały na swoich klientów. Generalnie podobnie jak w Marsylii, miałem wrażenie, że jestem w jakiejś dziwnej części Afryki.
Kręciliśmy się jak zaklęci wśród tych labiryntów. W dłoni telefon, który wskazywał dobry kierunek. Mieliśmy równo 24 godziny na to by liznąć miasto. Zawsze sobie powtarzam, że można podróżować właśnie w dwojaki sposób. Pierwszy z nich to właśnie takie 24 godziny, gdzie lecimy po łebkach (chociaż to sporo czasu) i smakujemy tylko wyselekcjonowane miejsca i rzeczy. Drugim sposobem jest zostanie dłużej jak jedną noc i wtedy rośnie liczba smaczków. Jeśli miałbym stanąć po jakiejś stronie to uważam, że nie ma reguły. Wszystko zależy od miejsca i charakteru wyjazdu. Oba warianty są fajne. Uważam jednak, że siedzenie w jednym miejscu jest stratą czasu, ale są przecież takie miejsca, że i nawet 2 tygodnie to za mało.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ