Strona główna » Greenpoint

Tag: Greenpoint

„Slavic” Nowy Jork [5]

Tego dnia miałem kilka chwil dla siebie bo Ola wybrała się zobaczyć „The FRIENDS™ Experience New York” czyli nie lada atrakcję dla fanów tego serialu. Ola to wielki fan więc miała ogrom uwag, ale myślę że fajnie zobaczyć takie miejsce które dobrze smakuje. Jednak wiem, że to jest wyborny biznes. O tym może napiszę przy okazji mojej wizyty w innym miejscu.

Ja natomiast ruszyłem zobaczyć Ukrainian Village, bo miałem jakieś dziwne wyobrażenie, wiedząc jak wygląda Greenpoint, czyli polska dzielnica w Nowym Jorku, która dziś nie jest tym co kiedyś. I tak ruszyłem, snując się po tych wąskich uliczkach i przyznam, że nie znalazłem tam nic ciekawego. Nic takiego na co liczyłem. Ot flag kilka, jakieś wlepki. Nawet ukraińskiego języka nie słyszałem.

Wcześniej jak byliśmy u naszych to odwiedziliśmy jeden z wielu polskich sklepów. To jest zawsze dziwne uczucie, że gdy przekracza się próg sklepu to od razu człowiek czuje się jak w Polsce. Za ladą kobieta, no żywcem wyjęta z PRL-u. Młoda, smutna, zmęczona. Na pytanie Oli o życie tutaj, nawet nic nie odpowiedziała. Szybko wydała resztę i znowu zamknęła się w swojej smutnej głowie. Do końca dnia jakoś to mnie męczyło i zastanawiałem co jest nie tak. Mogła przecież powiedzieć coś, tak by nie zdradzić nic ze swojego życia. Widać gównianego.

Sklep ten oferował ogrom produktów spożywczych w zaskakująco atrakcyjnych cenach jak zwykłe ceny innych towarów na ternie miasta. Kupiliśmy sobie słodycze, a paluszki zjedliśmy po powrocie do Polski bo jakoś nie było okazji by je zjeść na miejscu.

Dużo sklepów i punktów usługowych tych „polskich” szuka pracowników. Jeszcze w różnych miejscach, głównie jednak na Williamsburgu można było spotkać polskie sklepy. W jednym z nich z głośników leciał Dawid Podsiadło. TO było dziwne. Serio.

Akcentów związanych z naszą ojczyzną podczas tego wyjazdu było sporo. Pomijam turystów z Polski bo ich było całkiem dużo, pamiętając w głowie poprzednie moje wizyty. Nawet raz jedna kobieta wysiadając z metra, powiedziała do mnie: dzień dobry rodacy! I wyszła uśmiechnięta. To było miłe. Nagle w głowie widziałem te pola żyta, zachodzące słońce pod koniec czerwca, Chopina grającego pod wierzbami. I tak dalej.

Wieczorny pobyt w China Town przypomniał mi mój pobyt w Chinach. Dosłownie i do dziś, mimo upływu lat nie poprawiło to moich wewnętrznych relacji do wizerunku Chińczyków. Za bardzo mnie zmęczyli wtedy.

Cześć Greenpoint!

4877487348744875487648784879488048814882488348844885Wychylam głowę z szatańsko gorącej stacji metra. Pierwsze co widzę to kiosk, typowy jak na Nowy Jork. Gazety, papierosy, wszystko. Wśród tego wszystkiego kartka po polsku: Zakupione czasopisma nie podlegają zwrotowi. Obok trzech gości. Czuć od nich polską woń pijacką. O czymś bełkoczą. Nie mam czasu ich podsłuchiwać. Za plecami polska karczma. Ktoś mnie mija, mówi po polsku. Jestem na Greenpoincie (czy jak kto woli Little Poland). Polskiej dzielnicy w Nowym Jorku, chociaż nie wiadomo jak długo. Ceny nieruchomości (wynajmu) rosną w szybkim tempie. Manhattan chce zjeść Greenpoint, który leży bardzo blisko serca Nowego Jorku. Na końcu ulicy Greenpoint Ave mały park. Taki chciałbym mieć pod domem. East River i Manhattan w zasięgu wzroku.

Do ręki biorę Super Express, wydanie amerykańskie. Trochę informacji lokalnych, które zresztą wydaję się najciekawsze i szambo z Polski. Kraby. Klan. Dom Kory. Niecały 1$. Biorę. Będę miał co czytać w metrze. Kolorowa fasada, pełna flag, szalików, naklejek i małych kartek z różnymi informacjami. Tego się spodziewałem. Po pierwsze ilość świadczy o zbliżającej się Paradzie Pułaskiego za 11 dni oraz prawicowe przekazy, walka z PO zza oceanu. W głębi księgarnia i polskie gazety. Ilość polskości na centymetra kwadratowy przekracza tu wszelakie dopuszczalne normy. Znów na ulicy. Zakład fryzjerski. Pod nim stoi starszy facet, trzyma się balkonika. Wygląda na zniszczonego. Nagle otwiera usta i mówi: how much money, ta fryzura? Jestem już za rogiem. Dwoje Polaków rozmawia na przystanku autobusowym. Po drugiej stronie ulicy sklep z szyldem „Biedronki”, którą dawno już nie jest. Cała fasada tego spożywczaka wypełniona jest butelkami polskiej wody. Cena? 1$ + TAX.

Przypominają mi się sceny z filmu „Szczęśliwego Nowego Jorku” i jest mi tu dziwnie dobrze. W kieszeni polski szmatławiec, ciastko, coś do picia. Pierwszy raz znalazłem się w takiej dzielnicy, zawsze chciałem tu przyjechać. Gdybym miał tu dłużej posiedzieć mógłbym tu się zatrzymać.

Cześć Greenpoint! Miło było Cie w końcu poznać!