Autobus beztrosko przemierzał Zachodni Brzeg Jordanu. W zasadzie nie widać gdzie jest granica jeśli ktoś uważnie nie patrzy lub czyta książkę. Do Palestyny wjazd i wyjazd bywa bezstresowy. W drodze z Jerozolimy nad Morze Martwe, warto siedzieć z prawej strony. Widać wtedy jeden z najpiękniejszych krajobrazów. Góry po obu stronach Morza, długą drogę ciągnącą się między żółtymi górkami i piaskiem pustyni. Kolory. To jedna z tych rzeczy dla której znów tu jesteśmy. Ein Gedi to dla nas ważne miejsce.
Kiedy autobus (486) zatrzymał się na przystanku, od razu było widać zmiany. Morze pochłonęło jedyną w okolicy plażę gdzie można się kąpać. To nie jest Morze Bałtyckie (czy każde inne), gdzie można gdziekolwiek wejść do wody i z niej wyjść. Po pierwsze większość linii brzegowej Morza Martwego to niebezpieczne miejsca. Ukryte dziury mogą wciągnąć człowieka na amen. Znaki o tym krzyczą bezlitośnie. Plaże nad Morzem Martwym mają natryski, które pozwalają zmyć z siebie sól. Jeśli tego nie zrobicie po paru minutach będziecie cali biali. Tu droga zamknięta, plaża także. Najbliższa możliwa kąpiel to plaża oddalona o 30km w jedną i drugą stronę. Jesteśmy zawiedzeni. Nawet nie da się do niej podejść, szkoda ewentualnego zdrowia na kilka chwil bycia tam. Niestety. Na przystanku starszy mężczyzna zaczyna nas zagadywać. Jest kierowcą białego samochodu. Proponuje transport, my odmawiamy, chociaż Pan jest miły, ale taki chyba to biznes. Hostel jest tuż za plecami przystanku autobusowego. Dostajemy pokój najwyżej położony z którego widać Jordanię.
Kiedy słońce zachodzi nad tym regionem robi się chłodno. Coś wisi w powietrzu bo przez cały wieczór niebo przecinają izraelskie F-16. Zawsze w duecie. Jeden wysoko, drugi tuż nad taflą wody, spokojnej wody.