Na mapie było to zielone miejsce, a reszta otoczona żółtym bezkresem. W rzeczywistości było podobnie. Między szczytami gór, ta mała zielona plama to nic innego jak pewnego rodzaju PGR-oaza, zwana kibucem. Jak mówi wikipedia jest to spółdzielcze gospodarstwo rolne w Izraelu, w którym ziemia i środki produkcji są własnością wspólną. Kibuce odegrały znaczącą rolę przy tworzeniu państwa Izrael i nadal odgrywają znaczącą rolę w narodowej gospodarce. Nigdy wcześniej nie byłem w tych rejonach więc widok, zielonego bujnego “parku” otoczonego piaskami i Morzem Martwym na horyzoncie zrobił na mnie nie małe wrażenie.
Wyszukanie sensownego ekonomicznie noclegu w tamtym rejonie nie było łatwe, więc zdecydowaliśmy sobie umilić sobie ten wyjątkowy dzień :) chyba najlepszym lokum w okolicy co zresztą kojąco wpłynęło na moje ciało, duszę i aparat, który miał co fotografować. Po całodziennej łazędze po okolicy z nieudanym wejściem na szczyt góry, kąpieli w morzu (o czym napiszę w innym poście) i rozwaleniu sobie stóp, wieczór umilił nam kot, który w chwili kiedy zasypiałem dosłownie wlazł mi na głowę. Tak tak, kotów nie lubię, jestem wyznawcą psich przyjaciół.
Krajobrazy jakie otaczają brzeg Morza Martwego od strony Izraela robią wielkie wrażenie. Muszę podkreślić, że to chyba jeden z piękniejszych widoków, jakie miałem dane oglądać w moim życiu, może to wszystko było spowodowane jakimiś wewnętrznymi pobudkami, wypełnionymi obrazami, które zawsze chciałem zobaczyć? Nie wiem.
Zachodzące słońce przyniosło chłód i silny wiatr, a w telewizji mój ulubiony program, o policji w Los Angeles.
gęste powietrze i spękana od słońca ziemia… mnóstwo mam związanych z tym wspomnień. i życzę Ci, żeby te obrazy wracały do Ciebie w upalne, letnie wieczory – szczególnie wtedy, gdy będziesz stał w centrum warszawy i będziesz czuł na sobie lekki powiew wiatru.