Poczuć smak. Poczuć to w ustach. Inaczej ciężko to jakoś zrozumieć. Tak bardzo osobiście. Jeśli kiedyś pójdę do lekarza i powie mi, że mam krzywy kręgosłup od noszenia torby na ramieniu, nie powiem nic, chociaż gdzieś w sobie żałować niczego nie będę. Mój wybór. Za krótko żyjemy by wszystko pięknie obrać w słowa, cofnąć czas czy zwyczajnie przeżywać wszystko wielokrotnie. Tak nie się nie da, chociaż powroty w te same miejsca bywają bardzo przyjemne. Na wszystko składa się wiele różnych dużych i małych czynników.
Mowa o nim. O aparacie fotograficznym, który mimo różnego wyglądu, jest sobą. Z jednej strony bezdusznym narzędziem, z drugiej strony magicznym przyjacielem. Zawsze wiernym. Zawsze. Jest jak wątroba w naszym ciele. Z jednej strony magazynuje, a z drugiej strony przemienia odpowiednie substancje na drugie, bez których ciężko żyć. Tak w zasadzie jest z aparatem fotograficznym. Dla każdej osoby jest zupełnie indywidualnym przedmiotem, jednak jego idea jest ta sama. Jest stworzony głównie po to by magazynować nasze wspomnienia, życie, wszystko co nas otacza. To my go wyzwalamy, decydując o tym co ma zapamiętać z naszego życia, chociaż przecież nie fotografujemy aż nad to radykalnie. Mogę tu mówić tylko za siebie. Jak o czymś bez czego dziś nie potrafię żyć, chociaż to (dla innych) tylko przedmiot.
Aparat jest przyjacielem mimo, że nic nie mówi, nie doradzi, nie pomoże, nie da czasem kopa w tyłek kiedy zaczynamy się mazać (chociaż może nie!), aparat nie przytuli kiedy w nocy jest Ci zimno, On leży w swoim miejscu, w fotograficznej torbie, plecaku, czasem na stole. On wiernie czuwa, czeka, oczekuje, wyczekuje z ogromnym zaangażowaniem i nadzieją na to co wydarzy się za chwilę, za jakiś czas, gotowy by podjąć nasze wspólne działanie i być tam gdzie nasze lęki i marzenia. Bliżej się nie da. Chociaż niektórzy są alfonsami swoim aparatów, traktując ich jak własną dziwkę, która ma dla nich zarabiać forsę, tak mój aparat jest moim prawdziwym przyjacielem, takim z którym rozumiemy się bez słów.
Czasem nie trzeba fotografować, ważne by aparat był w zasięgu ręki. To czyni mnie spokojnym, a może i bezpieczniejszym. Trochę jak by moja torba z nim w środku była jak kabura z bronią. I chociaż nie strzelam z niego, a fotografuję tak wiem, że po tylu latach bycia razem, nie potrafię czasem się z nim rozstać. To rodzaj uzależnienia i nie popadając w żaden fanatyzm, zwyczajnie sprawia mi to przyjemność. Idę do sklepu z aparatem. Nigdy nie wiadomo.
Wracam do takich chwil w pociągu. W takich chwilach kiedy człowiek jest zdany na samego siebie, a On obok mnie. Smak pozornej samotności. On w torbie na której leżę. Smakujemy to samo miejsce, widzimy różnie, ja w ciągłości, On w wyrywkach decyzyjnych chwil, jednak On beze mnie nie ma racji bytu. Jestem świadomy przemijania czasu i wartości jaką ma w sobie fotografia. Każdy widzi świat inaczej, inne rzeczy go fascynują i przerażają. Każdy obarczony jest swoimi myślami, problemami i szczęściem. I jak by nie patrzeć to nasz mały przyjaciel, który zapisuje nasze chwile po to by za jakiś nieznany nam czas znów wrócić do tych chwil i miło je wspomnieć. Przecież oto chodzi. Zapisać. Odtworzyć. Żyć.
To wszystko mnie motywuje, daje nadzieję i siłę. Dzięki Ci aparacie!
PS. I proszę patrzę sobie na to zdjęcie i nie widzę tu tylko aparatu na sofie 67 piętra w Nowym Jorku, a cały zestaw setek obrazów i myśli, tęsknot za wspólnym czasem, ciepłem chodników, pieszych spacerów i tej ciszy. Małej prywatnej ciszy. Widzę jak Ona siedzi i patrzy przed siebie, oświetlona jak gdyby jakaś magia właśnie robiła w tym miejscu świetlny raj. Siła. Moc.