Wadim*, właściciel hoteliku już od bladego świtu krzyczy na swoją żonę, która mieszka z nim i pracuje w jednym miejscu. Tradycyjnie używam zatyczek do uszu, ale głos Wadima przenikał cienkie ściany i wbijał mi się w mój mózg. Pomyślałem sobie, że pozostawię po sobie pamiątkę. Nasz telewizor w pokoju był wyposażony w dekoder do odbioru sygnału kosmicznego i menu było w języku polskim(!). Przestawiłem na język arabski. Szczęśliwie opuściliśmy lokal z załadowanymi plecakami. Wadim nie żegnał nas w progu.
W drodze na dworzec, który mieścił się o dziwo prawie na samym czubku miasta, postanowiliśmy zjeść śniadanie w jednym małym lokalu gastronomicznym, gdzie miła Pani podała nam tradycyjne placki. Co ciekawe w tym mieście najbardziej rzucały się w oczy kolejki do…bankomatów. Niestety nie bardzo rozumiałem sytuację gospodarzą tego regionu, ale kolejki te wydawały mi się dziwne.
Autobus długo czekał, aż wszyscy zajęli swoje miejsca i powoli ruszył z dworca na południe kraju. Tuż chwilę jak opuścił bramy dworca, do autobusu wsiadła kolejna grupka ludzi, zapewne taniej i bardziej na lewo. Wcześniej bilety trzeba było kupić w kasie na dworcu. Człowiek uczy się życia non stop.
Autobusik szybko dojechał do znanego nam wcześniej skrzyżowania w mieście o bajecznej nazwie Zestaponi. Niczym imię jakiejś lokalnej księżniczki, która przez całe życie czekała na swojego księcia. Obok tego skrzyżowania był dworzec autobusowy, ale Pani z kasy wskazała nam ręką miejsce gdzie mamy iść i szukać połączenia. Tak też zrobiliśmy. Przy sklepie spożywczym czekaliśmy na autobus do Batumi. Żar lał się z nieba i znowu staliśmy pełni dziwnej nadziei na znanym nam wcześniej skrzyżowaniu. Gdzieś w środku nienawidziłem tego miejsca.
Po kwadransie podjechał facet z zapakowanym po dach dużym samochodem i za potrójną stawkę zaprosił do środka. Odmówiliśmy. Chwilę potem podjechał typowy autobus wschodnich dróg i w końcu, szczęśliwi jechaliśmy do celu. Krajobraz za oknem znów przypominał mi Włochy i wtedy nastał ten magiczny moment kiedy mogłem poczytać książkę, którą sporadycznie wożę ze sobą od blisko dwóch lat. Ta książka jeszcze mi się przyda!
Batumi.
Z oddali to miasto pachniało taką miniaturką jakiegoś chińskiego miasta.Wysokie budynki nad samym morzem. Mijaliśmy wybrzeże i jedno z tych miejsc, które wypatrzyłem sobie wcześniej, chociaż wtedy już wiedziałem, że nie będzie czasu by zobaczyć opuszczony hotel z widokiem na Morze Czarne.
Kiedy tylko wysypaliśmy się z autobusu, tradycyjnie zostaliśmy oblepieni przez lokalnych kierowców i sprzedawców tandetnych wycieczek. Miasto od razu rzuciło się dosyć egzotycznym klimatem, sporym ruchem ulicznym, gorącem, ilością słońca i ogromem żebraków. Dzięki Google Maps i pomocy jakiegoś kierowcy byliśmy pod budynkiem, w którym wcześniej sobie zarezerwowaliśmy mieszkanie na booking.com. Odnalezienie właściwej klatki i mieszkania było ogromnym wyzwaniem. Nawet robotnicy i Pan z administracji nie wiedział gdzie i co i jak. Na domiar złego w super nowoczesnym budynku nie działała winda, a mieszkanie było na piętrze numer 14. Nie byłem szczęśliwy.
Zrzuciliśmy swoje rzeczy, a jeszcze długą chwilę patrzyłem na całe miasto z balkonu. 15 kilometrów w linii prostej była już Turcja. Poszliśmy na miasto, odpocząć, złapać trochę morskiego powietrza i nacieszyć oczy horyzontem. Chwilę później powiedziałem Witaj Morze Czarne! Nie widzieliśmy się 1,5 roku.
*) Ponownie nadałem mu wymyślone imię, które nie jest przypadkowe. Kilka lat temu kiedy chciałem u jednego pośrednika wizowego wyrobić 4 wizy dla 3 osób (całość około 3000zł) zapytałem czy udałoby się wynegocjować jakiś rabat (zapytać nic nie kosztuje). W odpowiedzi dostałem wiadomość, że nie ma takiej opcji, a w ogóle jak się nie ma kasy to się siedzi w domu. Taka odpowiedź. Śmiech na sali :) trochę jak z Wadimem o którym pisałem tutaj. Nazwa firmy była właśnie Wadim lub Waldi.