Na głowie nie mam czapki. Chusta w kratę opatula szyję, a w torbie kawa. W autobusie z Woli donikąd wściekle płaczące małe dzieciątko i wzrok pasażerów wpatrzony w nicość. Wysiadam. Łapię na twarz przez ciemne okulary słońce, które dziś rozświetliło to szare, opuszczone z zielonych liści drzew.
Próżna w dźwiękach młotów i maszyn. W bramie klęczy mały on. Adolf Hitler. Taki bezbronny, zamyślony, może nawet smutny. Wpatrzony w dziurę staram się poznać jego wyraz twarzy, czekam nawet jak się odwróci do mnie. Nic z tego. Brama zamknięta, nie da się do niego podejść, nie mogę nic zrobić. Czekanie z głową w dziurze staję się dziwne. Wyjmuje telefon i robię mu zdjęcie. Rozglądam się raz jeszcze, w dziurę raz jeszcze wkładam głowę i odchodzę.
Długie nic z tego Panie Adolfie.
(Autorem pracy jest Maurizio Cattelan ten od Jana Pawła II przygniecionego meteorytem w Zachęcie)