Szanghaj to miasto które dziwnie mnie zaskoczyło. Po długim dosyć pobycie w innej części Chin miałem wrażenie, że Szanghaj to miasto światowe, nowoczesne i mocno kontrastowe. Znów podzielone trochę jak Hong Kong. Z jednej strony biednie i ciekawie, z drugiej bogato i nudno. Ogromne budynki, ogromna metropolia. Tuż obok samej promenady zabudowania jak z początku XX wieku z nadal wspólnymi publicznymi toaletami dla mieszkańców. Istna podróż w czasie za darmo.
Zatrzymaliśmy się w jednym z hosteli. Opinie oczywiście średnie, ale muszę przyznać, że było bardzo fajnie. Prosto, trochę staro, ale do stacji metra nie było daleko. Szanghaj pozwolił nam trochę na chwilę odpoczynku po tym co działo się w poprzedniej części wyjazdu (bieganina, upały, szpital, góry). W tej podróży także mieliśmy kilka dni technicznych. To takie które charakteryzują się wolnością wyboru i nikt z góry nam nie nakazuje na łazęgi, zwiedzania, spacery tylko na to by się wyspać, zrobić pranie (mieliśmy małe bagaże), odpocząć, posiedzieć na necie, poczytać książki czy zrobić zakupy na śniadanie. I to nie jest takie proste jak się wydaje. W okolicy hostelu (hotelu) po obu stronach dużej ruchliwej ulicy znajdowały się różne sklepy. Te z żywnością i wodą cieszyły się moim największym zainteresowaniem. W Chinach popularne są takie piekarnio-cukiernie. Śniadanie na słodko nie jest wymarzonym początkiem dnia, ale tu wyboru nie ma. Oczywiście można zacząć od makaronu czy ryżu, ale jednak człowiek mocno przyzwyczajony do polskiego sposobu żywienia. Napisałem polskiego bo europejskie w moim rozumowaniu to już tościk, na słodko i jesteśmy kulinarnie na śniadaniu w USA. Wybierający się do Chin mogą o tym zapomnieć. Próbowałem szukać dżemów (etc), ale wybór ograniczał się do jednego rodzaju! Na szczęście tuż za wielkim mostem był Carrefour, ogromny market w którym był dział z importowanymi produktami (sery, generalnie dużo z Europy) w takich cenach, że wolałem pozostać przy słodkiej bułce i kubeczku ciepłego czaju niż wypłukać cały budżet do denka. O dziwo przez cały pobyt w Chinach smakowałem się w ciastkach Oreo, których w Polsce nie jem. Od czasu powrotu też ich nie jem.
Jednej nocy miałem sen ściśle związany z jedzeniem. Śniła mi się komórka (mini garaż) w której mój Tata przechowywał dużo rzeczy mięsno-nabiałowych. I zamiast okna jakie w rzeczywistości było, było takie okienko jak na poczcie. I Tata chwalił się wielkim baleronem który zakupił na święta (a to było na tydzień przed Wielkanocą), a potem chciał mi przez to małe okienko dać ten baleron. Niestety okienko było za małe…i rano uświadomiłem sobie czym jest tęsknota za serem i mięskiem takim jakim żywię się w Polsce ;)
W Szanghaju wyznaczyliśmy sobie kilka miejsc do zobaczenia. Jedną z nich było osiedle mieszkaniowe oddalone o 45km od Centrum. Nim jednak tam pojechaliśmy kupiliśmy sobie bilet do Pekinu na pociąg klasy G, ten który 1400km pokonuje w 5 godzin…