Zabraliśmy nasze rzeczy i ruszyliśmy na prowizoryczny dworzec autobusowy w centrum Szkodry. Tak ruszyliśmy w podróż do Tirany. Nasz nocleg mieścił się w samym centrum miasta. Najlepszy jaki mieliśmy podczas całej podróży więc postanowiliśmy zwyczajnie odpocząć bo następny dzień zapowiadał się szalenie długi. W planach mieliśmy lot z Tirany do Budapesztu, tam kilka godzin na lotnisku (w nocy) i z samego rana autobus do Bratysławy. Do tego prognozy pogody były masakryczne.
Tak też się stało. Cały ostatni dzień w Albanii był pod znakiem deszczu. Dzięki temu poszliśmy zwiedzać jeden z bunkrów, które dziś jest muzeum. Bardzo ciekawe doznanie bo ja sam jestem wielkim fanem wszelakich schronów, bunkrów i rzeczy związanych silnie nie tylko z drugą wojną, ale głównie z zimną wojną. Szczerze polecam.
Kiedy robiło się już ciemno wsiedliśmy w autobus i pojechaliśmy na lotnisko. Na dosłownie kilka minut przed rozpoczęciem boardingu, zerknąłem sobie na jedną z moich ulubionych aplikacji jaką jest Flightradar by zobaczyć gdzie jest nasz samolot. Za oknem ulewa i burza. Samolot minął nasze lotnisko i zaczął wracać skąd przyleciał. Potem wszystko wskazywało na to, że samolot będzie lądował w Skopje i tak też się stało. My już doskonale wiedzieliśmy, że dziś nie polecimy do Budapesztu, Ci wszyscy ludzie dowiedzieli się o tym kilka chwil później. To co tam się działo to były iście bałkańskie sceny dantejskie. Dziś po czasie nie da się tego tak dokładnie opisać, ale było dosłownie blisko rękoczynów. Lotnisko i linia zapewniły nam hotel. Spędziliśmy w nim może z 3 godziny. Kiedy usiedliśmy na łóżku, zapadła cisza i ciemność. Nie było prądu. Miałem wrażenie, że tak właśnie musi być. Rozśmieszyło nas to szalenie mocno.
Tuż przed południem samolot wylądował w chłodnym Budapeszcie gdzie czekał na nas autobus do Bratysławy. Cieszyłem się, że jedziemy dalej, że w pewnym sensie rozdział albański jest u mnie zakończony. Czekałem na nowe.