Strona główna » Albania

Tag: Albania

Cześć Tirana, cześć Albania!

Zabraliśmy nasze rzeczy i ruszyliśmy na prowizoryczny dworzec autobusowy w centrum Szkodry. Tak ruszyliśmy w podróż do Tirany. Nasz nocleg mieścił się w samym centrum miasta. Najlepszy jaki mieliśmy podczas całej podróży więc postanowiliśmy zwyczajnie odpocząć bo następny dzień zapowiadał się szalenie długi. W planach mieliśmy lot z Tirany do Budapesztu, tam kilka godzin na lotnisku (w nocy) i z samego rana autobus do Bratysławy. Do tego prognozy pogody były masakryczne.

Tak też się stało. Cały ostatni dzień w Albanii był pod znakiem deszczu. Dzięki temu poszliśmy zwiedzać jeden z bunkrów, które dziś jest muzeum. Bardzo ciekawe doznanie bo ja sam jestem wielkim fanem wszelakich schronów, bunkrów i rzeczy związanych silnie nie tylko z drugą wojną, ale głównie z zimną wojną. Szczerze polecam.

Kiedy robiło się już ciemno wsiedliśmy w autobus i pojechaliśmy na lotnisko. Na dosłownie kilka minut przed rozpoczęciem boardingu, zerknąłem sobie na jedną z moich ulubionych aplikacji jaką jest Flightradar by zobaczyć gdzie jest nasz samolot. Za oknem ulewa i burza. Samolot minął nasze lotnisko i zaczął wracać skąd przyleciał. Potem wszystko wskazywało na to, że samolot będzie lądował w Skopje i tak też się stało. My już doskonale wiedzieliśmy, że dziś nie polecimy do Budapesztu, Ci wszyscy ludzie dowiedzieli się o tym kilka chwil później. To co tam się działo to były iście bałkańskie sceny dantejskie. Dziś po czasie nie da się tego tak dokładnie opisać, ale było dosłownie blisko rękoczynów. Lotnisko i linia zapewniły nam hotel. Spędziliśmy w nim może z 3 godziny. Kiedy usiedliśmy na łóżku, zapadła cisza i ciemność. Nie było prądu. Miałem wrażenie, że tak właśnie musi być. Rozśmieszyło nas to szalenie mocno.

Tuż przed południem samolot wylądował w chłodnym Budapeszcie gdzie czekał na nas autobus do Bratysławy. Cieszyłem się, że jedziemy dalej, że w pewnym sensie rozdział albański jest u mnie zakończony. Czekałem na nowe.

Szkodra (część pierwsza)


Autobus odjechał. Następny będzie za trzy godziny. Na lokalnym dworcu autobusowym jakieś zamieszanie. Tak nam się tylko zdawało. Wszystko wypełnione zapachami świeżych bananów. Jeden z kierowców tłumaczy, że autobus do Szkodry będzie po godzinie trzynastej. O tej samej godzinie będzie także pociąg, jeden z nielicznych w tym kraju. Kolejny kierowca małego busika pyta raz jeszcze gdzie chcemy jechać. Na początku wstukał w swój kalkulator cenę z kosmosu, po telefonicznej negocjacji z jego kolegą w języku angielskim, cena spadła diametralnie. Kierowca nawet nie był zadowolony, że tamten zaproponował cenę poniżej minimum. Plus dla nas. Kiedy tylko autobus wypełnił się pasażerami, kierowca przekręcił kluczyk w stacyjce i kaput. Po blisko trzech kwadransach reanimacji trupa udało się ruszyć w trasę. Do Szkodry nie jest daleko jak na polskie drogi, ale w Albanii wszędzie jest daleko. Okazało się, że gdzieś w trasie kierowca nas wysadził i wsadził do innego samochodu. Tutaj w radio sączyła się skoczna muzyka. Kierowca czekał aż znów zapełni się siedzenia. Było już czuć zmianę pogody. Robiło się chłodno.

Wiedzieliśmy kiedy przyjechać. W Szkodrze odbywał się mecz Albania – Szkocja. Jak się okazało po poprawnej rezerwacji noclegu, pocałowaliśmy klamkę. Recepcjonista wzruszał tylko ramionami, ale dosłownie za chwilę zjawił się właściciel małego hoteliku, który szybko załagodził sytuację i zawiózł nas do hotelu obok. To takie miejsce noclegowe dla księży. Dostaliśmy banany i właściciel zaproponował nam, że następnego dnia zawiezie nas gdzie chcemy i pokaże nam okolice. Nie skorzystaliśmy z tego, ale bardzo miło z jego strony.

Fajnie było patrzeć na szkockich kibiców. Tu albańska grupa przechadzała się główną uliczką ichniejszego centrum chociaż lepiej określić to mianem starówki, a potem kibice ze Szkocji. Postanowiliśmy gdzieś schować się na jakiś obiadek, padło na nieśmiertelną pizzę.

Albania przegrała mecz. W pokoju było chłodno.

Durrës

Podróż z Tirany do Durres to idealny przykład na to jak działa transport w Albanii. Oczywiście ten międzymiastowy. Do Durres można dostać się na trzy sposoby. Zacznę od najmniej ekonomicznego czyli taksówką. Potem mamy autobus, a na szarym końcu pociąg. Generalnie sieć połączeń kolejowych w Albanii jest mizerna. Pociągi są w opłakanym stanie, ale są najtańsze. Kursują rzadko i ten rodzaj transportu sobie odpuściliśmy. W zależności od kierunku w jakim chcemy się przemieszczać, jesteśmy zmuszeni do wybrania odpowiedniego dworca w różnych częściach miasta. Dworzec autobusowy na północ leży na tej samej ulicy co dworzec autobusowy dla zachodnich kierunków.

Cel podróży każdego autobusu widnieje na jego froncie. Wsiadamy, zajmujemy miejsce i czekamy. Autobusy nie mają stałych rozkładów jazdy. Autobus odjeżdżają wtedy kiedy zbierze się odpowiednia ilość pasażerów. Zazwyczaj jak większość siedzeń będzie zajęta. Jest to w pewien sposób bardzo mądre podejście, ale dzięki temu nie mamy pewności kiedy odjedziemy.

Generalnie dworzec autobusowy wyglądał jak mały parking z dużymi autokarami, które mocno lawirowały by wydostać się z dworca. Wyglądało to jak wkładanie dużych drewnianych klocków do małego pudełka. Podróż sama w sobie było zwykła.

Durres to spore miasto jak na Albanię. Port, plaże, hotele, domy mieszkalne i promenada wypełniona całym dziadowskim asortymentem rozrywkowo-usługowo-spożywczym. Z jadącego autobusu miejskiego można było podziwiać morze i szereg dziwnych budynków.

Nasze miejsce na dwie noce zarezerwowaliśmy sobie będą jeszcze w Polsce. Ponownie było to mieszkanie. Koniecznie z pralką ponieważ nasz bagaż był ograniczony i trzeba było odświeżyć tkaniny. Z kanapy w dużym pokoju był widok na plaże i morze. Wszystko w odległości dosłownie kilku metrów. Do tego piękny zachód słońca, który rozświetlał port.

Okolica naszego lokalu zasługuje na kilka słów. Było tak fajnie pusto. Długa ulica, równoległa do linii brzegu. Jakieś półczynne knajpki, głośnik z muzyką na pustej plaży. Obok zwykłe bloki mieszkalne w stylu początku nowej ery lat 2000. Trochę już bijące slamsami, a pod nimi trzy kopułki. Trzy bunkry, czopki betonowe.

Bunkry to część Albanii. I to bardzo ważna jej część. Enver Hodża, dyktator ze swoimi koszmarnymi snami w głowie, bał się ataku złych na jego kraj i zainspirowany wojną w Wietnamie, nakazał budowę małych bunkrów na terenie całego kraju. Jedne dane mówią, że tych czopków jest blisko pół miliona, inne mówią aż o 800 tysiącach. Do tych już nie dało się wejść bo były zasypane śmieciami i piaskiem. W takim bunkrze może od biedy wejść kilka osób, ale nie będzie to komfortowe. Jadąc autobusem można było też na horyzoncie zobaczyć większe bunkry. Najbardziej ciekawe są te w Tiranie, które należały do władzy. Podziemne, przeciwatomowe.

Wieczorem w telewizji leciał jakiś stary film o młodych pilotach odrzutowych samolotów. Dobry klimat.