Strona główna » Durrës

Durrës

Podróż z Tirany do Durres to idealny przykład na to jak działa transport w Albanii. Oczywiście ten międzymiastowy. Do Durres można dostać się na trzy sposoby. Zacznę od najmniej ekonomicznego czyli taksówką. Potem mamy autobus, a na szarym końcu pociąg. Generalnie sieć połączeń kolejowych w Albanii jest mizerna. Pociągi są w opłakanym stanie, ale są najtańsze. Kursują rzadko i ten rodzaj transportu sobie odpuściliśmy. W zależności od kierunku w jakim chcemy się przemieszczać, jesteśmy zmuszeni do wybrania odpowiedniego dworca w różnych częściach miasta. Dworzec autobusowy na północ leży na tej samej ulicy co dworzec autobusowy dla zachodnich kierunków.

Cel podróży każdego autobusu widnieje na jego froncie. Wsiadamy, zajmujemy miejsce i czekamy. Autobusy nie mają stałych rozkładów jazdy. Autobus odjeżdżają wtedy kiedy zbierze się odpowiednia ilość pasażerów. Zazwyczaj jak większość siedzeń będzie zajęta. Jest to w pewien sposób bardzo mądre podejście, ale dzięki temu nie mamy pewności kiedy odjedziemy.

Generalnie dworzec autobusowy wyglądał jak mały parking z dużymi autokarami, które mocno lawirowały by wydostać się z dworca. Wyglądało to jak wkładanie dużych drewnianych klocków do małego pudełka. Podróż sama w sobie było zwykła.

Durres to spore miasto jak na Albanię. Port, plaże, hotele, domy mieszkalne i promenada wypełniona całym dziadowskim asortymentem rozrywkowo-usługowo-spożywczym. Z jadącego autobusu miejskiego można było podziwiać morze i szereg dziwnych budynków.

Nasze miejsce na dwie noce zarezerwowaliśmy sobie będą jeszcze w Polsce. Ponownie było to mieszkanie. Koniecznie z pralką ponieważ nasz bagaż był ograniczony i trzeba było odświeżyć tkaniny. Z kanapy w dużym pokoju był widok na plaże i morze. Wszystko w odległości dosłownie kilku metrów. Do tego piękny zachód słońca, który rozświetlał port.

Okolica naszego lokalu zasługuje na kilka słów. Było tak fajnie pusto. Długa ulica, równoległa do linii brzegu. Jakieś półczynne knajpki, głośnik z muzyką na pustej plaży. Obok zwykłe bloki mieszkalne w stylu początku nowej ery lat 2000. Trochę już bijące slamsami, a pod nimi trzy kopułki. Trzy bunkry, czopki betonowe.

Bunkry to część Albanii. I to bardzo ważna jej część. Enver Hodża, dyktator ze swoimi koszmarnymi snami w głowie, bał się ataku złych na jego kraj i zainspirowany wojną w Wietnamie, nakazał budowę małych bunkrów na terenie całego kraju. Jedne dane mówią, że tych czopków jest blisko pół miliona, inne mówią aż o 800 tysiącach. Do tych już nie dało się wejść bo były zasypane śmieciami i piaskiem. W takim bunkrze może od biedy wejść kilka osób, ale nie będzie to komfortowe. Jadąc autobusem można było też na horyzoncie zobaczyć większe bunkry. Najbardziej ciekawe są te w Tiranie, które należały do władzy. Podziemne, przeciwatomowe.

Wieczorem w telewizji leciał jakiś stary film o młodych pilotach odrzutowych samolotów. Dobry klimat.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *