
Środa rano. Samochód tuż przed świtem jedzie stałą prędkością trasą numer 45 w kierunku Częstochowy. Bardzo mało snu i kryzys na drodze. Pokonane z nawiązką. Auto wjeżdża do Łodzi. Wieczorem powrót inną trasą numer 45. Oczy ciężkie, proszące o dużą dawkę snu i ciszy. Droga pusta i czarna. Uwielbiam nowe odcinki trasy. Serce jak by biło szybciej.
Piątek przed południem. Samochód autostradą A4 jedzie stałą prędkością w kierunku Wrocławia. Tuż za nim skręcamy w drogę numer 5. Nawigacja co jakiś czas sygnalizuje o skręcie w prawo, lewo, odległości, fotoradary. Opony auta zjadają drogę. Ta mozolna i nudna praca, kolejne kilometry i cel. Karkonosze. Moje ulubione góry. Są takie kameralne i lekkie co powoduje, że ciepło do nich wracam. Wieczorny Karpacz (w którym nie spaliśmy) zrobił się chłodny i deszczowy. Wzrokiem poszukiwanie najprostszego miejsca by zjeść. Dramat. Wszystko pozamykane, ulice puste, przerażająco puste. I jest. Pizzeria. Wystrój jak przed rewolucjami Gesslerowej. Podają pizzę, herbatę i sos czosnkowy. Pełno ludzi bo tylko to jest otwarte. Jutro okaże się, że większość z tych ludzi spotkamy w górach. To w zasadzie jedyni jakich spotkamy. Nasz nocleg szukaliśmy długo. Mieliśmy ochotę na coś stylowego, starego, agroturystyka. Okazało się, że gdzieś między pokojami PRL, a luks jest perełka. Przy drodze do Jeleniej Góry natrafiamy na nasz cel. Jest fajnie bo jesteśmy jedynymi gośćmi. Trzeszcząca podłoga i straszny wiatr. Ciężko mi zasnąć bo coś za oknem skrzypi. Jutro odkryję, że to okiennica. Sen. Długi i zdrowy.
W sobotę docieramy szlakiem z Karpacza do Małego Stawu, który znajduje się przy schronisku Samotnia. To chyba najpiękniejsze miejsce jakie pamiętam ze spacerów po Karkonoszach (trochę zaciera mi się widok śnieżnych kotłów). Gorący czaj i wpatrywanie się w widok zza oknem. Chwila ciszy, spokoju. Tego nam było trzeba. Chcieliśmy wejść na Śnieżkę, ale warunki atmosferyczne wybiły nam to z głowy. Silny wiatr i niski pułap chmur. Raz widoczność na 300 metrów, za chwilę 10 metrów. Spokojnie wracamy na dół do miasta. Zaczyna padać śnieg. Auto zasypane. Drogi śliskie. Dzień kończy się przy gorącym kubku czaju, mapą świata i słuchaniem płyt winylowych.