Zawsze opisuję pogodę. Nie wiem zupełnie dlaczego się to do mnie przeczepiło. Zawsze też opisuję widok z okna. Czy jest to tak ważne? Chyba tak bo od dawna tak właśnie mi się jawią początki każdego z wpisów na bloga.
Poleciałem do Lwowa. Dosłownie na 48 godzin. W małym plecaku miałem ubrania, notes, książkę, aparat i kable do ładowania elektrycznych rzeczy. Do tego jeszcze moje ulubione japonki za 9zł. Poprzednie mi się rozwaliły. Używałem “antygrzybów” bo tak je nazywałem i nazywam od około 2011 do 2017 roku. Ich debiut przypadł chyba na Tajlandię. Zresztą one przyczyniły się do mojego wypadku na skuterze. Do dziś zachodzę w głowę jak można było kurwa założyć japonki na skuter. Szukałem słoni. Wyzionęły ducha w Moskwie. Tam też je zostawiłem. Pomyślałem, że taki ich “podróżniczy” los.
Lwów był na granicy zimy i wiosny, ale nie miało to większego znaczenia bo leciałem spotkać się z moim kumplem Pavlo. Ostatni raz spotkaliśmy się dokładnie rok temu też we Lwowie. Pavlo i Lwów to jak imię i nazwisko. Dobrze było się spotkać, pospacerować po tym magicznym mieście. Zjeść pielmieni i napić się wiśniówki. Co ciekawe pozwoliłem sobie chwilowo na zwolnienie z mojego alkocelibatu, bo od blisko 2 lat gardzę alkoholem. Nie piję. Nie potrzebuję. Nalewka w pewnej hipisowskiej kawiarnii mnie zniszczyła. Nie sądziłem, że to może być tak dobre.
Drugiego dnia siedziałem w restauracji, a może kawiarni Atlas. Na samym rynku. W samym sercu Lwowa. Lubię to miejsce. Zamówiłem czarny czaj w dzbanku. Wyjąłem też mój czarny notes i książkę. Poczułem się jak prawdziwy podróżnik. Coś zapisałem w notesie, zacząłem rozglądać się po lokalu i układałem swoje myśli. Właśnie ta czynność to jest to co potrzebuję. Ogrom pomysłów wali jak strumień wody w mały lejek. Otwór jest zbyt mały i to dostarcza mi wielu wymyślonych problemów. Czysta głowa to jak czyste biurko. W syfie ciężko mi pracować i tworzyć.
Snułem się po rynku. Tak dobrze mi znajomym. Włożyłem ręce do kieszeni bo było mi zimno. Zapomniałem rękawiczek. Wiosna już uderza mi do głowy. Stałem na ulicy i zastanawiałem się jak spożytkować wolny czas, którego miałem o dziwo za dużo. Do hotelu miałem 6 kilometrów. Ten odcinek pokonałem z buta licząc na odkrycie nowych miejsc. Nie wyjmowałem aparatu. To był jeden z tych wyjazdów który pozwalał delektować się tym co widziałem.
Lot ze Lwowa do Warszawy trwał 40 minut. Czytałem książkę i wspominałem lądowanie samolotu w Budapeszcie. Najgorsze w życiu.