Zamykają mi się oczy, powoli zanurzam się w głębokie siedzenie autobusu. Do pokonania spora odległość, a ja zanikam w świat, którego dawno nie czułem. W mojej torbie książka, ale walczę ze snem. Zawsze tak mam, teraz mogę sobie na niego pozwolić. Jestem pasażerem. To nawet przyjemne, chociaż wolę kolej.
W głowie jedna piosenka, szczególnie jej tekst „Czasem umieram zupełnie i już, szczególnie kiedy niedziela„, jakoś muzyka wypełnia te dziwne puste miejsca, które zwyczajnie nie mają własnych myśli, może nazw. Dlatego jej słucham, odkrycie to żadne. Muzyka, pełna męskiego głosu, jakiś taki bliżej nieokreślony stan niepokoju z którym staram się żyć. Takie to uczucie, które z jednej strony powoduje wybicie z rytmu dnia, ale z drugiej strony wypełnia ten dzień nadzieją. Taki smak słodko-gorzki, jak ta podróż autobusem. Ktoś za nas myśli, my nie musimy się skupiać, ale ktoś jest za nas odpowiedzialny i właściwie z naszego wyboru jesteśmy jego więźniem. Autobus powoli rusza z przejazdu kolejowego, na którym właśnie zaraz znajdzie się pociąg. Taka to myśl.
Dyjak mi dziś smakuje najbardziej, nic na to nie poradzę, nie bronię się. To właśnie mój współwięzień, towarzysz tej pewnej symbolicznej drogi, która ma tam gdzieś swój kres, w który nie wierzyć mi po prostu nie wolno.
Kilka chwil po godzinie 6 rano, nad drzewami wschodzi słońce, witamy się. Promienie nowego dnia rozświetlają łąkę, spowitą mgłą i wiecznej nostalgii. Tak mi mało. Nie umiem z tym żyć.
Fotografie pochodzą z przeszło dwóch, może więcej tygodni http://instagram.com/robertdanieluk