Tego dnia miałem kilka chwil dla siebie bo Ola wybrała się zobaczyć „The FRIENDS™ Experience New York” czyli nie lada atrakcję dla fanów tego serialu. Ola to wielki fan więc miała ogrom uwag, ale myślę że fajnie zobaczyć takie miejsce które dobrze smakuje. Jednak wiem, że to jest wyborny biznes. O tym może napiszę przy okazji mojej wizyty w innym miejscu.
Ja natomiast ruszyłem zobaczyć Ukrainian Village, bo miałem jakieś dziwne wyobrażenie, wiedząc jak wygląda Greenpoint, czyli polska dzielnica w Nowym Jorku, która dziś nie jest tym co kiedyś. I tak ruszyłem, snując się po tych wąskich uliczkach i przyznam, że nie znalazłem tam nic ciekawego. Nic takiego na co liczyłem. Ot flag kilka, jakieś wlepki. Nawet ukraińskiego języka nie słyszałem.
Wcześniej jak byliśmy u naszych to odwiedziliśmy jeden z wielu polskich sklepów. To jest zawsze dziwne uczucie, że gdy przekracza się próg sklepu to od razu człowiek czuje się jak w Polsce. Za ladą kobieta, no żywcem wyjęta z PRL-u. Młoda, smutna, zmęczona. Na pytanie Oli o życie tutaj, nawet nic nie odpowiedziała. Szybko wydała resztę i znowu zamknęła się w swojej smutnej głowie. Do końca dnia jakoś to mnie męczyło i zastanawiałem co jest nie tak. Mogła przecież powiedzieć coś, tak by nie zdradzić nic ze swojego życia. Widać gównianego.
Sklep ten oferował ogrom produktów spożywczych w zaskakująco atrakcyjnych cenach jak zwykłe ceny innych towarów na ternie miasta. Kupiliśmy sobie słodycze, a paluszki zjedliśmy po powrocie do Polski bo jakoś nie było okazji by je zjeść na miejscu.
Dużo sklepów i punktów usługowych tych „polskich” szuka pracowników. Jeszcze w różnych miejscach, głównie jednak na Williamsburgu można było spotkać polskie sklepy. W jednym z nich z głośników leciał Dawid Podsiadło. TO było dziwne. Serio.
Akcentów związanych z naszą ojczyzną podczas tego wyjazdu było sporo. Pomijam turystów z Polski bo ich było całkiem dużo, pamiętając w głowie poprzednie moje wizyty. Nawet raz jedna kobieta wysiadając z metra, powiedziała do mnie: dzień dobry rodacy! I wyszła uśmiechnięta. To było miłe. Nagle w głowie widziałem te pola żyta, zachodzące słońce pod koniec czerwca, Chopina grającego pod wierzbami. I tak dalej.
Wieczorny pobyt w China Town przypomniał mi mój pobyt w Chinach. Dosłownie i do dziś, mimo upływu lat nie poprawiło to moich wewnętrznych relacji do wizerunku Chińczyków. Za bardzo mnie zmęczyli wtedy.