Strona główna » Kubek i jego róża

Kubek i jego róża

CzekajPusta kawiarnia. Jedna z sieciówek w Warszawie. Za kilkanaście minut spotkanie. Pani zza lady informuje, że nie napiję się mojego ulubionego trunku w tej sieci bo produkt wyprzedany. Szkoda. Dlaczego. Zabrali. Zamawiam więc największą herbatę i wiem, że tym produktem jestem skazany na smakową porażkę. Kawy już nie chcę. O tej porze zwyczajnie jej nie piję.

Siedzę i grzebię w telefonie. Przelatuję przez cztery aplikacje i zbieram informacje o tym co jedzą moi znajomi, czy kogo coś boli i czy ktoś już był dziś w kiblu. Lubię to. Nie roztrząsam czy dawne czasy były lepsze, czy przyszłość niesie ze sobą jeszcze gorsze relacje z ludźmi. Ciesze się i naparzam palcem po dotykowym ekranie z XXI wieku. Fotografuję mój kubek.

Pustka tej kawiarni zaczyna być elementem jakiegoś magicznego spotkania. Lubię puste przestrzenie. I nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z dwóch stron zaczynają się zbierać ludzie. Jakieś zaoczne studentki zarządzania i kontroli ludzi (zawsze zastanawiam się po co tyle tych ludzi do zarządzania, a co kiedy nagle będą sami zarządzający bez osób do zarządzania?), które próbują się uczyć, ale siedzenie na facebooku chyba nie daje im spokoju.

Jeszcze kilka minut i czas na moje spotkanie. Do kawiarni wchodzi młody chłopak z małą foliową torbą i różą w ręku. Oczami razem z nim siadam przy oknie i widzę, że chłopak ten mimo swojego młodego wieku swoje już w życiu wycierpiał. Na jego głowie rysuje się wielka blizna. Zniekształcona skóra. Gdy odwraca się w moją stronę widzę cierpienie. Może już dawno po nim, może ta rysa w jego życiu zostanie na zawsze. Moje spotkanie trwa.

Co jakiś czas rzucam okiem na kawiarnię i patrzę kto wyszedł, kto przyszedł. Mimo już dwóch kwadransów, On nadal siedzi i czeka. Kręci się i zerka na zegarek. Zniecierpliwiony wstaje i wychodzi, przechodząc koło mnie patrzę na jego różę. Na nic innego nie muszę, wypełnia mnie na chwile jakiś przenikliwy smutek, rozczarowanie i współczucie, prawdziwe. Przez chwilę nic nie słyszę. Może chcę zrozumieć. Może nie muszę zwyczajnie nic.

Cukier zebrał się na dnie mojej herbaty rozmiar XXL i zaczyna to jakoś smakować. Kończę spotkanie i znikam gdzieś w ciemnym parku, przeskakując nad breją brzydoty temperatury na plusie. Już nie pada, zdejmuje kaptur, staję przed pasami i ku mojej radości świeci się do mnie czerwony napis “CZEKAJ”. Chyba się rozumiemy i uśmiechnięty idę dalej poszukać miejsca gdzie mogę się wysikać bo po tej herbacie niemiłosiernie pęcherz zaczyna wysyłać sygnały do mojego mózgu.

Przepraszam mieszkańców podwórka na ulicy Ogrodowej 65.

8 comments

  1. starzec says:

    bardzo ładny tekst. przypomniałeś mi sytuację sprzed kilku lat, jak w sylwestra wieczorem czekając na przyjazd pociągu mojej dziewczyny sterczałem w jadłodajni – typ wysoki blat i jesz na stojąco – patrząc, jak jakiś gość przepisywał stolik obok wiersz z brudnopisu na jakąś ozdobniejszą kartkę, też z różą.

  2. mayka says:

    Podróże kształcą, ale blogi też. Do dziś myślałam że czaj to zwykła herbata. (tak, taka ze szczurem, minutką czy inną).
    A słowo w kontekście “zabrali” brzmi bardzo ‘rusko’. Jakaś naleciałość po podróży? :P

    • Po rosyjsku czaj to herbata, nie jest to czaj w rozumieniu gwary więziennej.

      A słowo “zabrali” odnosi się do typowo polskiego podejścia. Bardzo lubię to słowo: zabrali, oszukali :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *