Na mojej mapie podróży na wschód jeszcze wiele jest dziur, celów, kierunków marzeń, ale w maju bardzo ważne miejsce zostało w pewien sposób odhaczone. To słowo jest dosyć brutalne, ale jednak pewna lista miejsc jest…w głowie, którą chciałbym (co pewnie nie jest możliwe) kiedyś zamknąć.
Gruzja chodziła mi po głowie blisko dekadę, to ogrom czasu. Zawsze jednak było coś co powodowało, że moja odległość od tego regionu Kaukazu była zawsze za duża. Korzystając z zaplanowanego wolnego czasu i dobrej cenie biletu mojej ulubionej polskiej linii lotniczej LOT postanowiłem w doborowym gronie wybrać się do Gruzji. W planach było wiele, ale z perspektywy czasu wypadła nam tylko jedna lokalizacja, Gori, które jedynie symbolicznie traktowałem (miejsce urodzenia się Stalina i jego muzeum). Podczas blisko dwóch tygodni przejechaliśmy blisko 800km po kraju, a nogami nastukaliśmy blisko 160km. Od płaskich ulic, po góry i morze, a także jak dla mnie perełka, miasto Chiatura o którym będą dwa wpisy, taki w zasadzie mój osobisty cel podróży (no tuż obok wejścia na 2200m n.p.m na Kaukazie).
Pierwszym punktem na naszej mapie była stolica kraju, gdzie samolot docelowo wylądował. Była godzina 2:30 polskiego czasu, na miejscu dwie godziny do przodu. Przed lotniskiem czekał na nas młody taksówkarz który pędzać blisko 120km/h zabrał nas do miasta. Zaskoczyło mnie położenie kierownicy po prawej stronie, nie spodziewałem się, że tutaj w Gruzji sprowadzanie aut z Japonii jest tak samo modne jak w Rosji. Nasze mieszkanie zalatywało czasem kiedy to Gruzja oddzieliła się od ZSRR, ale było szalenie wygodne. Kilka godzin snu i ruszyliśmy na miasto. W kilku słowach Tbilisi mnie zaskoczyło bo jest połączeniem tego co Gruzja chce. Europa, wschód i położenie geograficzne czyli…Azja. Gruzja silnie się utożsami z Europą, pokazuje to przez wywieszanie flag UE, wszędzie. W życiu tylu flag nie widziałem co właśnie w Gruzji. Klimatyczne uliczki starego Tbilisi, nowoczesne budynki, metro z lat 60-tych. Muszę powiedzieć, że można się w tym zakochać tak samo jak w gruzińskich pierożkach Chinkali. To co także uderza to przyjazne nastawienie Gruzinów. Jeśli taka pozytywna energia skierowana jest do Polaków to nie pozostaje mi nic innego jak podziękować Lechowi Kaczyńskiemu, który zrobił nam robotę, a orzełek i “Polsza” na paszporcie nie raz nam pomogły. Wierzcie mi, że w kilku słowach nie da się opisać wszystkiego, opowiedzieć co się czuło, jak czuło i jak jadło.
Opuszczając Gruzję czuło się jednak, że pozostawiamy przyjaciela i wracamy do domu. Czuję, że jeszcze z Gruzją nie powiedziałem ostatniego słowa bo w blisko dwa tygodnie nie da się za wiele zobaczyć, ale dawno nie miałem tak, że po powrocie czułem, że wyjazd w 90% został wykorzystany, ale do jednego miejsca chętnie bym wrócił dla kilka długich dni.
Pierwszego dnia poszliśmy w miasto. Zobaczyć jak to wygląda i z czym to się je.