Londyn.
W tym mieście byłem trzy razy. Teraz byłem można powiedzieć pierwszy raz bo tamte trzy razy były raczej przelotem i przebiegiem więc nie można tego nazwać „byciem”. Nasz wyjazd do Londynu był w sierpniu w szczycie wyjazdów i wakacji miliona ludzi. Po prostu miałem ochotę być zwykłym turystą, Polakiem z mapą i aparatem, który ma ochotę zobaczyć Londyn z bliska, poczuć duszność metra i tłum ludzi. Dużo się nasłuchałem o tym mieście i chociaż samo miasto nigdy nie leżało wysoko na mojej liście „marzeń” to jednak zwyczajnie głupio nie zobaczyć, nie przespacerować kilometrów i nie wypatrywać Elżbiety II. Z drugiej strony jest też wiele małych elementów, które mnie odrzucały od podjęcia decyzji o podróży do Londynu, może o tym uda mi się napisać później o ile nie wyleci mi to z głowy.
Pierwszy pełny dzień w Londynie był mega pozytywny. Po wylądowaniu na Stansted (to tutaj pierwszy raz w życiu leciałem samolotem w 2004 roku, właśnie na to lotnisko z Okęcia), ruszyliśmy autobusem w podróż do centrum. Tam załadowaliśmy naszą kartę miejską i pojechaliśmy do naszej noclegowni. To akademik, który podczas wakacji udostępnia pokoje dla turystów. Jak za taką cenę, jakość była wyśmienita. Problem na miejscu okazał się w opisie oferty bo mimo, że był aneks kuchenny to nie był nic wyposażony. Wyobraźcie sobie nasze rozczarowanie :) Biorąc pod uwagę moje motto podróży DiT czyli Dobrze i Tanio, to nastawiałem się, że pokarmy obiadowe będziemy robić sobie we własnym zakresie by generalnie za niewielki funt, mieć pełnowartościowe jedzenie. Tak się nie stało. Plusem lokalizacji był Lidl, który dziarsko podawał nam śniadania i kolacje.
Przed wyjazdem mieliśmy listę miejsc, które po prostu trzeba było zobaczyć. I wzięliśmy się za realizację naszych małych pomysłów. Pogoda dopisała. Ostatniego dnia jedynie lało, ale tego pierwszego jak byliśmy blisko Big Bena (w remoncie…) to złapał nas deszcz. Niby nic zwyczajnego, ale następnego dnia rano jakiś facet wjechał samochodem w bariery przy parlamencie, raniąc wiele osób. To przecież Londyn. Multikulturalny tygiel kolonii Wielkiej Brytanii. I chyba to zrobiło na mnie największe wrażenie. Czy negatywne czy pozytywne? Ciężkie czasy nastały na wyrażanie swoich osobistych odczuć i opinii, ale wieczorny spacer po ulicy Oxford Street był bardziej wymowny niż spacer po Teheranie.