Trzeci dzień w Kirgistanie. W planie mieliśmy zrobić 300 kilometrów i przedostać się na przeciwległą stronę jeziora Issyk-kul. Ludzie którzy opiekowali się miejscem noclegowym, rano przynieśli nam śniadanie i czaj. Niestety nie mieliśmy zbyt dużo czasu by delektować się widokami jakie otaczały nasz mały domek. Z okien było widać wodę. Przed domkiem, budzące się razem z dniem góry Tienszan. Przed trasą stałem jeszcze chwilę i nabierałem do mojej głowy ten fascynujący widok gór. Czyste powietrze, chłód, słońce. To taki dobry moment by zwyczajnie zamknąć oczy i poczuć chwilę.
Samochód zjechał z góry i ruszyliśmy w poszukiwaniu stacji paliw oraz pomnika z Gagarinem. Paliwo wlewał nam mały chłopiec. W pełnej powadze dokończył, przyjął walutę i za chwilę wrócił z resztą. Stacja mieściła się na wysokości około 1700 metrów, a naszym celem był wodospad Barksoon, który jak się okazało jest, ale go nie ma. Nie ma bo zamarzł. Staliśmy u jego podnóża na wysokości 2300 metrów. Obok nas mały cokół z głową Jurija Gagarina. Według legend miał tu w tych rejonach odpoczywać po swoim pierwszym locie. Betonowa głowa Gagarina miała przyznam, piękny widok. Tuż za nim z desek zbity kibel.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się by sfotografować pomnik Kamaza.
Drugim naszym postojem był Karakol, zwany też Przewalskim. Miasto oddalone 200 kilometrów od granicy z Chinami. Gagarin do Chin ma bliżej bo tylko 100 kilometrów. Gdy już dojeżdżaliśmy do granic miasta, po lewej stronie tuż przed budynkiem szkoły był pomnik Lenina. Sekundę później gdy przy nim stałem, dzieci ze szkoły zaczęły bardzo interesować się naszą obecnością. To był doskonały moment by ich sfotografować na tle Lenina, a potem Szymon zrobił mi z dzieciakami zdjęcie. Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy do naszego celu.
Karakol. Miasto, które nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia. Może dlatego, że było tylko krótkim przystankiem. Kolejnym kilometrem trasy. Tutaj też wydawało mi się, że w centralnym parku jest pomnik Lenina. Okazało się, że to pomnik kogoś innego. Azjatyckie rysy twarzy, nieznane mi nazwisko. Zmrużyłem oczy i widziałem w nim wodza z Korei, tej północnej. Przyznam, że trochę śmieszne jest to poszukiwanie pomników Lenina. Coś jednak aparat kolekcjonować musi. Od tego jest. Tuż za parkiem była poczta, tak mówiła nawigacja i szyld przed wejściem. W Biszkeku nie udało mi się wysłać pocztówki bo w placówce nie było ani znaczków, ani pocztówek. Pani mnie wysłała na pocztę główną, ale nie miałem na to czasu. Tutaj poczta składała się chyba z dwóch pomieszczeń. Pierwsze to poczekalnia, a za drzwiami chyba punkt właściwy. W poczekalni były tłumy. Na zewnątrz około 5-7 stopni. W środku 40. Zrezygnowałem. Przy wyjściu z ciekawości zapytałem jakiegoś młodego chłopaka gdzie jest poczta. Nie miałem pojęcia gdzie. Zatem co to był za budynek?
Postanowiliśmy też coś zjeść. Jakaś główna uliczka z hostelem. Tu w drzwiach pojawił się zagraniczny turysta. Kilka dni później w Budapeszcie, kiedy stałem przy kontroli paszportowej, okazało się że to Słowak. Zasada wyboru miejsca z jedzeniem jest zawsze podobna. Musi być tam dużo ludzi. Najlepiej lokalsi. Pani w knajpie przydzieliła nam oddzielną salę. Niczym sala VIP. Za przepierzeniem, kirgiskie seniorki właśnie pałaszowały dania obiadowe. Może któraś z Pań, właśnie miała swoje urodziny. Tyle z domysłów.
Samochód prężnie cisnął na północ, a potem odbiliśmy na zachód. Naszym ostatnim celem była mała wieś Tamczy, gdzie pierwszy raz widziałem jak psy sczepiły się tyłkami. Ten obraz pozostał mi, aż do snu. Nasz nocleg to taki, którego nigdy nie biorę pod uwagę, ale marzec to czas gdy sezon turystyczny w tych rejonach jest martwy, więc wybór jest czasami tylko taki: albo drogo, albo tanio.
Dom. Taki rozbudowany o dziwne dodatkowe pomieszczenia. W małym piecu ogień. Przed wejściem zostawiamy buty i wchodzimy do środka. Myślałem by je zabrać na noc do pokoju, ale zapomniałem o tym, na plus bo rano buty dobrze się odświeżyły. Pani zaproponowała nam, że zrobi dla nas kolację za dodatkowe wynagrodzenie. Zgodziliśmy się. Dostaliśmy do dyspozycji dwa pokoje. Trzeci służył jako jadalnia, chociaż było w nim strasznie zimno. Do tych trzech pokoi można było dostać się z przedpokoju, który miał wejście do kuchni. Przy kuchni był telewizor. Obok drzwi do pokoju dla gospodarzy. Dalej łazienka i prysznic.
Tuż przed snem zatrzymałem się przed telewizorem. Leciały jakieś kirgiskie pieśni i tańce. Poczułem, że jestem daleko od domu.
Zrobiło się chłodno.